Artykuły

Gra w podwójność

Oglądanie lalek teatralnych przynosi mi specjalny, trudny zresztą do precyzyjnego sformułowania rodzaj przyjemności, którego próżno szu­kałem w widowiskach scen dramatycznych. Z dniami i latami coraz trud­niej mi się wzruszyć na widok "krwawego bebecha", który usiłują wy­rwać ze swego wnętrza, bez żadnej francuskiej lekkości, artyści drama­tyczni. O tak zwanej ironii czy głębszym znaczeniu nie ma nawet co marzyć. Chyba, że miało się szczęście widzieć Tadeusza Łomnickiego grającego Krappa. Było to dla mnie przeżycie przypominające dobre lata siedemdziesiąte, gdy unosiłem się z zachwytu po obejrzeniu "Czyść­ca w Ingolstadt" Petera Steina, czy też jedynego, jakie nam dane było widzieć w Warszawie, widowiska Roberta Wilsona. Uczestniczenie w przedstawieniu Wilsona było zresztą jednym z najistotniejszych przeżyć mego życia. Dziś wiem, dlaczego tak było. Robert Wilson wraz ze swym partnerem Robertem Knowlesem fantastycznie współgrali ze sporą licz­bą rozmaitych rekwizytów, których używali właśnie tak, jak to robią lal­karze z animowanymi przedmiotami. Ta animacja dawała grze aktorskiej - ale też myślom - szczególną jakość, którą nazwałbym intymnym dystansem do snutej opowieści, do sposobu teatralnego opowiadania, do całej tej gry, która była z pogranicza prawdy i zmyślenia. Spektakl Wilsona należał do tych niewielu, które przyniosły mi ten szczególny rodzaj przyjemności wynikający z gry ożywionego z nieożywionym, z użycia rozmaitych tworzyw teatralnych w sposób nieoczywisty. Teraz potrafię to zracjonalizować, ale wtedy byłem po prostu poruszony i od tego czasu zacząłem znajdować upodobanie w widowiskach podobne­go rodzaju. Sam też zacząłem nieśmiało używać środków, jakie podpa­trzyłem owego wieczoru w 1975 roku, a których, jak się okazało, teatr lalek używa już od dawna. Proszę mi jednak powiedzieć, który dorosły i bezdzietny mężczyzna (o reżyserach w ogóle nie wspominam) chadza do teatru lalek? Ale gdy w końcu tam trafiłem, zrozumiałem od razu: "Le theatre du marionette c'est mon amour".

To, w pewnym sensie przypadkowe, spotkanie z teatrem lalek było kon­sekwencją wielu wydarzeń, które teraz widzę jako logiczny ciąg. Moje zainteresowanie dla ożywianych i martwiejących przedmiotów, pałub, kukieł, mechanicznych zabawek, skomplikowanych zmechanizowanych lal "przypomniało mi się". We wnętrzu człowieka pulsuje jego dzieciń­stwo, jak to gdzieś napisał Jorge Guillen. Z wiekiem wszakże czuje się ten puls znacznie wyraźniej. Dzieciństwo jest w nas zawsze obecne,

choć często bywa uśpione. A przecież bywa tak, że uporczywie daje o sobie znać i nieraz odzywa się w najmniej oczekiwanym momencie Brzmi to wszystko jak wymądrzanie się intelektualisty, który poznał Freuda i Junga w popularnych wydaniach, ale nic na to nie poradzę, że, rzeczywiście, prawdziwe źródła swego oczarowania teatrem lalek znaj­duje w dziecięcym "wczoraj".

Pięknie powiedział Krzysztof Penderecki: "Urodziłem się w małym mia­steczku i moje pierwsze spotkanie z muzyką nastąpiło w kościele". Ja urodziłem się w Świdnicy. Jest tam spory, wielekroć przebudowywany kościół (fantastyczne połączenie gotyku, baroku i rokoka), który byt dla mnie pierwszą książką do czytania. Nudziłem się podczas nabo­żeństw i ożywiałem wtedy w wyobraźni barokowe płaskorzeźby, w zasa­dzie reliefowe komiksy, którymi ozdobiony jest kościół. Były tam przedstawione całe historie. To było naprawdę bardzo inspirujące - martwe postaci, które chcą oddać pełne dynamizmu, tragiczne wydarzenia, | emocje. Wystarczyło trochę wyobraźni i ten świat ożywał. Podczas pro­cesji, jak animator, nosiłem przed wiernymi ubrane w jedwabne szaty drewniane figury, a oni przed nimi klękali, traktowali te namalowane na sztandarach, wyrzeźbione w drewnie postaci jak żywych ludzi. To było moje pierwsze spotkanie z teatrem, przeczucie, co to znaczy teatralność. Do dzisiaj próbuję kultywować tamtą grę imaginacji. Jako dziecko uwie­lbiałem też uczestniczyć w pogrzebach. W tamtych czasach odprowa­dzało się nieboszczyka w bardzo pięknym, zaprzężonym w dwa konie, dostojnie toczącym się karawanie. Z kościoła przez pół miasta na cmen­tarz. To były uroczystości piękne i straszne, ale też dla nas, kilkulatków, przede wszystkim piękne. Śmierć przedstawiała się nam dekoracyjnie. Chciało się te obrządki traktować jako teatr. Kilkuletni nie wiedzieli, nie mogli wiedzieć, że jest to teatr, za który płaci się życiem. W tamtych latach uczestniczyłem też z przyjemnością w innych widowi­skach teatralnych - w pochodach i manifestacjach. Pamiętam fanta­styczne, upozowane na ciężarówkach "żywe obrazy" jadące przez mia­sto. To był dla mnie prawdziwie odświętny i prawdziwie wesoły świat. Między lalkami lub w ich środku działali młodzi i uśmiechnięci ludzie-­animatorzy. Transparenty, proporce, wielkie "krzywe wzrostu" z migają­cymi światełkami, śpiewy, mowy, okrzyki, dekoracje - wszystko to da­wało widowisko, w którym chciało się wziąć udział. Muszę jeszcze powiedzieć o "Murzynku". To była taka lodziarnia w Świdnicy, otwarta po 1956 roku, bardzo elegancka. Ściany wewnątrz przedstawiały bajkowy gaj tropikalny, a na wystawie stał Murzynek -ubrana w elegancki garniturek lalka, która trzymała w ręce lody i lizała je przewracając oczyma. To robiło na mnie niesamowite wrażenie. Tamten Murzynek był symbolem jakiegoś innego świata. Te fragmenty wspomnień mają znaczenie. Lalki kojarzyłem zawsze z umykającym ciągle obrazem odwrotnej strony dostępnego nam świata. Sięgałem po nie wtedy, gdy chciałem wyrazić tę zapamiętaną z dziecińs­twa "grę w podwójność". Martwe - żywe, rzeczywiste - nierzeczywiste, dozwolone - zabronione, sztuczne - naturalne. Dwoistość zakodowana jest w moim wychowaniu, w mojej psychice. Nawet ten najbardziej intymny mój świat, mojej ulicy, mojego domu, istniał na takiej granicy. Gdy już nauczyłem się czytać, okazało się, że znane mi od dziecka domy były ozdobione napisami w jakimś obcym języku. Był to niby mój świat, bo tam się urodziłem i wychowałem. Ale jednocześnie było to miejsce obce i najzwyczajniej niezrozumiałe. Singer, Milka Bosch, Krupp - to były obce, choć swojskie nazwy i nazwiska.

Do takich wyznań zmusza mnie pytanie o to, dlaczego zajmuję się lal­kami, dlaczego w mojej pracy można znaleźć podobieństwo do teatru lalek. Gdy przyglądam się przedstawieniom z pałubami, dziwnymi ma­szynami i lalkami, odnajduję w nich również mój świat. Ale jeszcze inten­sywniej wraca on do mnie, gdy patrzę na nieruchome figury szopki. Wtedy najsilniej czuję, że lalka jest medium usiłującym przedstawić "nieprzedstawialne". i jako takie medium pojawia się ona w moich przedstawieniach.

Zachowałem się w tej wypowiedzi jak jeden z bohaterów Rilkego, który "nade wszystko myślał o dzieciństwie, im spokojniej zastanawiał się, tym bardziej wydawało mu się nie zdziałane. Wszystkie stamtąd wspom­nienia miały niejasność przeczuć, a że uchodziły za minione, to z nich czyniło prawie rzeczy przyszłe". Pisze też Rilke: "Wewnętrzna gotowość jego szła tak daleko, że postanowił dogonić najważniejsze z tych rzeczy, których dawniej zdziałać nie mógł, które dawniej po prostu przeczekał". I to wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji