Artykuły

"Kotka na rozpalonym blaszanym dachu"

Zastanawiające, dlaczego ta nieco barbarzyńska w gruncie rzeczy sztuka, będąca erupcją pasji i namiętności autorskich, zdobyła nagrodę Pulitzera i nagrodę nowojorskiej krytyki. Tennesse Williams zajmuje w dramaturgii amerykańskiej, a i w światowej, wyjątkowe miejsce. Pisze sztuki. które silnie oddziałują na emocje widza, utwory o wyjątkowych teatralnych walorach, o problematyce często uniwersalnej, bo dotykającej tej sfery psychiki ludzkiej, która jest wspólna ludziom pod każdą szerokością geograficzną. Ale jego "Kotka na rozpalonym, blaszanym dachu" jest sztuką chyba, jeśli tak można powiedzieć, najbardziej amerykańską.

Autor, atakuje w niej ideał amerykańskiej rodziny. Takich Gooperów przepychających się i łokciami do góry, dorabiających się za każdą cenę dolarów i pozycji, tamtejsze społeczeństwa obserwuje na co dzień. I ono wierzy, że tak być powinno. Wybijający się mąż, żona mocno trzymająca w garści sprawy domowe, rodząca i wychowująca dzieci - oto model "porządnej" rodziny. To dla takiej rodziny musiało być niesłychanie wyzywające i podniecające zobaczenie na scenie nie tyle własnej karykatury, czegoś w rodzaju własnej "Moralności pani Dulskiej", ile "występku i sprośności" ludzi, mających odchylenie od obowiązującej normy. A jeśli jeszcze ci ludzie okazują się W gruncie rzeczy tylko czasowo wytrąceni z właściwego toru i jest szansa na ich uratowanie...

Nie, melodramat Wllliamsa kokietuje drastycznością tematu, słownictwa, pozornym buntem przeciwko obowiązującym zasadom społecznego współżycia, ale nie podważa idei ameryk amerykańskiego "sposobu bycia".

Trudno znaleźć bardziej dwuznaczny utwór niż owa "Kotka". Wszystko jest w tej sztuce dwuznaczne: i związki, i sytuacje zachodzące między postaciami, i postawy etyczne bohaterów, i stanowisko autora wobec tego, co pokazuje. Dlatego też sztuka wywołuje to zgrozę, to zachwyty w zależności od tego, jak się ją rozumie.

W moim skromnym przeświadczeniu - żeby przenieść kwestię w szerszy kontekst - jest ona świadectwem zagubienia kultury w świecie zjawisk społecznych, których nie jest w stanie zrozumieć ani zmienić. Więcej - twórczości, która nie potrafi określić swojego celu i nadrzędnej idei.

W naszych warunkach społecznych, w naszym świecie pojęć o literaturze i sztuce w ogóle, dwuznaczność omawianego utworu wywołuje tzw. mieszane uczucia. Myślę, że teatr, który bierze na warsztat ten utwór Williamsa, musi mieć do niego własny stosunek. I wyrazić go w samej stylistyce przedstawienia. Zamknąć je w jakimś cudzysłowie, który by wykluczał działanie sztuki na publiczność na zasadzie melodramatu. Melodramat wymaga bowiem od widza, by się utożsamiał w radościach i smutkach z przeżyciami ludzi na scenie, by bez reszty wierzył, że oni są "prawdziwi".

W Teatrze Powszechnym zagrano rzecz Wllliamsa jako "normalną" sztukę obyczajową, barwną, soczystą, pełną gwałtownych charakterów i efektownych sytuacji, W tej konwencji przedstawienie jest bardzo dobre i solidnie zrobione. Dlatego jednak musi budzić wątpliwości i niepokoje. Sens całego przedsięwzięcia staje się wątpliwy. Nie wiem bowiem, czy rozterki duchowe milionerów, przerażające dramaty na tle seksualnych zboczeń i walki o pieniądze to są te treści, które powinny bulwersować naszą widownię i wciągać ją w dwuznaczną grę. Reżyser, jakby urzeczony tekstem sztuki, poruszał się w obrębie jego materii z wiara godną lepszej sprawy.

Tylko scenograf ratuje sytuację. Dał dekoracje zjadliwe w swej umowności, czytelne w aluzjach i podtekstach. Warto się przyjrzeć choćby barkowi, do którego co chwilę podchodzi Trick: w nader ozdobnej "stylowej" szafie, niby w ołtarzu codzienności bogaczów, umieścił nowoczesny w kształcie telewizor i radio z dwom a wyeksponowanymi osobno głośnikami. Bezsensowne kolumny pałacowe otaczają wnętrze, z sufitu zwisa monstrualnie paskudny żyrandol "przywieziony przez babcię z Europy". Ową babcię (Jadwiga Andrzejewska) ubrał w przekomiczna sukienkę z dziesięcioma ogromnymi kokardami. Gdyby tym tropem poszło przedstawienie...

Jak zwykle w sztukach amerykańskiego dramaturga tak i w "Kotce na rozpalonym, blaszanym dachu" są świetnie napisane role dla aktorów. Z tej szansy skorzystali przede wszystkim Jadwiga Siennika (Margaret), Janusz Kubicki (Brick) i Jerzy Przybylski (Dziadek). Wszyscy troje musieli przede wszystkim wykazać dużo subtelności i taktu, by drastyczności tekstu brzmiały ostro i pikantnie, ale by nie miały nic z wulgarności i obleśności. Wobec niezdecydowania reżysera co do ostatecznego sensu działań tych postaci i oceny ich postaw, Siennicka i Kubicki musieli sami budować swe postacie na zasadzie prawdopodobieństwa psychologicznego w sytuacjach nieprawdopodobnych. Oboje z tego zadania wyszli zwycięsko.

JADWIGA SIENNICKA ostrożnie akcentowała motywacje erotyczne działania Margaret, jakby dając do zrozumienia, że chodzi tej młodej kobiecie bardziej o zdobycie przyjaźni męża i duchowego związku, niż o tamtą sferę przeżyć. Ponieważ do końca nie wiadomo, czy chodzi w tym wszystkim o prawdziwe uczucie, czy też poprawienie sytuacji w układzie rodzinnym, aktorka powściągliwie także traktowała kwestie uczuć do Bricka, skupiając się w ostateczności na ogólnym nastroju wyczekiwania, niepewności i lęku.

JANUSZ KUBICKI z dojrzałością aktorską i inteligentnie przeszedł przez wszystkie mielizny i rafy roli Bricka, pokazał jego alkoholizm nie w kategoriach fizjologicznych, lecz szukał obrazu psychiki człowieka świadomego swego upadku. Sprawiał wrażenie, że chce ukryć jak najdłużej prawdziwe oblicze Bricka, walczył o jego ludzką godność. Szczególnie pięknie rozegrana była wielka scena z aktu drugiego: rozmowy Bricka z Dziadkiem.

I wreszcie JERZY PRZYBYLSKI jako Dziadek. Stworzył z rozmachem tę charakterystyczną postać, nadał jej wiele wdzięku i uroku, spontanicznego nieokrzesania i delikatności. Świetna rola, ale właśnie ona w dużej mierze przyczyniła się do wątpliwości interpretacyjnych sztuki, o których była wyżej mowa.

W przedstawieniu występują także: Krystyna Froelich, Zbigniew Niewczas, Tadeusz Sabara. Czesław Przybyła. Nie trzeba dodawać, że można się spodziewać, iż to przedstawienie długo nie będzie schodzić z afisza.

Teatr Powszechny; Tennesse Williams - "Kotka na rozpalonym blaszanym dachu, przekład - Kazimierz Piotrowski, reżyseria - Jerzy Hoffmann, scenografia - Olaf Krzysztofek. Polska premiera. Premiera prasowa - 14 listopada 1972 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji