Artykuły

Dezerter romantyzmu

Symbolem najnowszej premiery Teatru Rozmaitości - utworu Stanisława Wyspiańskiego "Warszawianka" - jest twarz młodej dziewczyny z ostrym, modnym makijażem, na jej głowie tkwi napoleoński kapelusz z rozetą o polskich barwach. Reżyser "Warszawianki" - Ludwik Rene - potraktował dramat Wyspiańskiego z olbrzymim pietyzmem, wystawił go zgodnie z didaskaliami autora. Jednak treść utworu posłużyła reżyserowi do wyrażenia swojego stosunku nie tylko do narodowej historii, ale przede wszystkim do wypowiedzenia opinii o kondycji społeczeństwa naszego kraju. Stąd na plakacie do tej premiery twarz współczesnej, młodej kobiety.

Dla ostrzejszego uwypuklenia fatalistycznego zdeterminizowania akcji "Warszawianki" Rene wprowadził prolog, w którym główny bohater utworu - gen. Józef Chłopicki - gra o szczęście z Nike Napoleonidów. Chłopicki początkowo wygrywa, z rozognioną twarzą hazardzisty, nerwowo odkrywa kolejne karty, ale fortuna mu nie sprzyja - przegrywa, poznaje swój los, już wie jak potoczy się trzeci dzień bitwy pod Grochowem - 25 lutego roku 1831, dlatego też cały czas jest zamknięty w sobie, świadomość nieuchronnej klęski przytłacza go bez reszty. Motyw powstańczej pieśni tytułowej Warszawianki", a szczególnie powtarzające się słowa: "Oto dziś dzień krwi i chwały (...), dziś twój triumf albo zgon" pogłębiają nie tylko nastrój niewiary zgromadzonych w salonie generałów i arystokratycznych przywódców powstania, słowa pieśni złowróżbnie przepowiadają los Chłopickiego, dręczą go, potęgują jego poczucie przegranej. Ten marazm i apatia usuwają w tło fakt, iż na bitewnych polach trwa zacięta walka, trzeba czynów, krwi i poświęceń. A tymczasem w salonie trwają jałowe rozmowy o niegdysiejszych latach sławy i chwały pod napoleońskimi sztandarami, powstanie gaśnie przysypywane piaskiem czczych słów i gestów.

Gdy w tej inscenizacji na scenę "... wchodzi stary wiarus, prosty szeregowiec z dywizji generała Żymirskiego, wchodzi zbłocony, schlapany, oproszony śniegiem", gwar rozmów przycicha, a żołnierz szybko i zdecydowanie, lekko utykając, ale bez ociągania podchodzi do Chłopickiego, spiesznie wyciąga kartkę z meldunkiem i chce odejść, jednak nie może, wykrwawiony i osłabiony drogą słabnie. Czyjeś ręce podtrzymują go. Ten wspaniały epizod, który dzięki kreacji Ludwika Solskiego w roli Starego Wiarusa wszedł na stałe do historii polskiego teatru, odegrany został na deskach Teatru Rozmaitości wbrew wszelkiej tradycji i kanonom. Grający tę rolę inscenizacji "Warszawianki" Andrzej Baranowski spełnia tylko swój żołnierski obowiązek, bez zbędnej celebracji oddaje meldunek, nie kusi się na patetyczne gesty, jest naturalny, przecież to nie pora na wzruszenia i ociąganie, trzeba wypełnić swe zadanie, swą powinność. Odbierający meldunek dyktator powstania, generał Chłopicki, przez chwilę stoi sparaliżowany, trzymany w ręku kawałek papieru przesądzi jego los, więc z trwogą go rozpieczętowuje i czyta pospiesznie, nagle zastyga i powoli unosi skamieniałą twarz - przeznaczenie spełniło się.

Rola Chłopickiego to wspaniała kreacja Ignacego Gogolewskiego, który stworzył tę postać z mistrzostwem przy pomocy ascetycznie dawkowanych gestów i słów. Matowy głos i nerwowe skurcze przebiegające po twarzy uzmysławiają bolesne uczucia targające duszą generała, który dowodzi bitwą skazaną na klęskę. Obowiązki dyktatora powstania przerastają Chłopickiego, odpowiedzialność ciąży mu niesamowicie, wręcz go paraliżuje, lecz o jego osobistej przegranej decyduje przede wszystkim świadomość bezskuteczności wszelkich czynów i brak wiary w powodzenie, już nie tylko bitwy, ale także całego zrywu narodu, przecież przegrał rozgrywkę z Nike Napoleonidów!

Omawiając grę Gogolewskiego w "Warszawiance" nie sposób oprzeć się pewnej refleksji. Otóż aktor ten, jeden z najwybitniejszych w kraju, dla stworzenia wybitnej roli-kreacji musi posiadać swoiste "artystyczne lustro" w postaci wybitnego reżysera, który nadałby ostateczny szlif grze Gogolewskiego, doprowadził do tego, że talent aktora zalśni pełnym blaskiem, a kreowana postać uzyska tę niespotykaną głębię psychologiczną i emocjonalną wyrazistość, jaka cechowała wiele ról Gogolewskiego, choćby w filmie "Wystrzał". Ignacy Gogolewski - reżyser, z reguły odnosi złe efekty w pracy z aktorem Gogolewskim, potwierdziła to na przykład nieudana rola w "Ewie". Gdy pracą tego aktora pokierował reżyser tak wybitny, jak Ludwik Rene, znowu wspiął się on na wyżyny kunsztu aktorskiego.

Ignacemu Gogolewskiemu znakomicie partnerują w tej inscenizacji: Jadwiga Andrzejewska w roli złowieszczej Nike Napoleonidów, Halina Chrobak jako Marya, Maria Kalinowska jako Anna, Andrzej Frycz w roli Młodego Oficera - Jana. Na wyróżnienie zasługuje cały zespół Teatru Rozmaitości, który nie mając w zasadzie w swych szeregach gwiazd, z olbrzymim zaangażowaniem i talentem stara się sprostać wszystkim niełatwym zadaniom aktorskim, jakie przed nim stają. To paradoksalne, ale scena przy ulicy Marszałkowskiej, dysponując jakże skromnymi możliwościami, stawia sobie ambitne zadania, próbuje przerwać niedawną złą passę, wystawia utwory, których inne warszawskie teatry, posiadające o wiele większe siły i środki, jakby nie dostrzegały. To Teatr Rozmaitości jako jedyny w stolicy uczcił stulecie urodzin Jerzego Szaniawskiego premierą zapomnianej sztuki tego dramaturga - "Ewy" a teraz sięgnął po wielką narodową klasykę, podjął artystyczne ryzyko i odniósł sukces.

Ludwik Rene, reżyserując "Warszawiankę", uwypuklił w tym utworze wszystkie ponadczasowe, aktualne i dziś wątki. W każdej chwili dziejowej należy walczyć do końca, starać się spełnić swe obowiązki z honorem - zdaje się brzmieć współczesne przesłanie dramatu Stanisława Wyspiańskiego. Bohaterem jest ten, kto wypełnia swoje powinności, nie liczą się słowni, ale czyny. Ukazuje to dobitnie przeciwstawienie dwóch postaci: niezdolnego do czynu Chłopickiego, żrącego wspomnieniami bohaterskiej przeszłości pod sztandarami Napoleona i prostego żołnierza - Starego Wiarusa, z godnością spełniającego swe ostatnie zadanie - doręczenie meldunku dowódcy. Rene wskazuje, że przyszła już pora odbrązowić narodową tradycję ze zbędnego patosu, przywrócić jej właściwy wymiar, historię tworzą zwykli ludzie, a nie mityczni herosi, Stary Wiarus nie celebruje swego wejścia, wykonuje obowiązek. Dzisiejszego marazmu i apatii nie można usprawiedliwiać chwalebną przeszłością. Historia domaga się od kolejnych pokoleń przede wszystkim czynów, ten, kto tego nie rozumie, skazany jest na klęskę, jak Chłopicki, który był winny karygodnym opóźnieniom w przygotowaniach do wojny, nieudolny Skrzynecki i różni niesubordynowani generałowie. "Warszawianka - pieśń z roku 1831" dobitnie głosi ".. dziś twój triumf albo zgon".

Przedstawienie "Warszawianki" Stanisława Wyspiańskiego w inscenizacji Ludwika Rene w Teatrze Rozmaitości jest świadectwem, że zespół tego teatru osiągną już dojrzałość artystyczną, niezbędną do wykonania tego typu przedsięwzięć. To cieszy i dowodzi, że lata chude są już poza tą sceną. Cieszy również powrót do pracy reżyserskiej Ludwika Rene, twórcy zasłużonego dla polskiego teatru. Sukces "Warszawianki" pozwala mieć nadzieje, iż kolejne premiery Teatru Rozmaitości i Ludwika Rene będą nie mniej udane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji