Artykuły

Dwa "Wesela"

Wajda wyprowadza swoje "Wesele" na proscenium, nieomal na głowy widow­ni. Płytka izba z tradycyj­ną malowaną skrzynią, Matką Boską i szablicami, a także portretem Stańczyka, oddzielona drzwiami od izby drugiej. Kłębią się weselni goście, biją chłopi, gra mu­zyka. Nieco z boku, z prawej, jest drugie wyjście - na pole. Z pozoru - tradycyjna izba. Ale z lewej wisi ogromny obraz przesłonięty brudnawą draperią. Na ziemi pędzle i pa­lety. Po prawej wala się pod ścianą kilka obciągniętych płótnem ram. Nieco w głębi, za fotelem - żelazny pancerz, widomy rekwizyt ma­larskiej pracowni. I takie jest całe wajdowskie "Wesele". Niby zachowawcze, ale niech nie zwodzi was muzealny krój kostiumów czy bar­wy malowanki. Jest to "Wesele" drapieżne i bardzo współczesne, brutalne w widzeniu rzeczywistoś­ci, bardziej niż ostre w konfliktach. Gdy Hanuszkiewicz w Warszawie wpisuje swoje "Wesele" w kukiełkowo-szopkową scenografię Kiliana kokietując wytrawnym persyfla­żem tego stylu, z jakiego Wyspiań­ski czerpał natchnienie i pomysł formalny, doprowadzając do osta­tecznych konsekwencji ludowo-jasełkową genealogię dramatu, gdy rozgrywa młodopolskie niepokoje autora "Wyzwolenia" w wielkiej szopce, jakby żywcem przeniesionej na scenę Teatru Powszechnego spod krakowskiego pomnika Mickiewicza - to Wajda trzyma się tradycji scenograficznej i "realistycznych" form plastycznych z konsekwencją dużo lepiej świadczącą o własnym stosunku do dramatu, niż błyskotli­wa, ale przecież płytka propozycja warszawska.

Niewątpliwe nowatorstwo Wajdy w długiej historii scenicznej tego arcydramatu nie wypływa z chwy­tów formalnych, nieobcych zre­sztą jego scenografii, aby przypomnieć tylko ów przysłonięty z począt­ku obraz i wyraźną sugestię pra­cowni. Wypływa z bardzo radykal­nej i konsekwentnej interpretacji konfliktu przeprowadzonej w Kra­kowie z wyrazistością zgoła niebez­pieczną dla faktury i brzmienia utworu. Fakturę - i brzmienie - podważył również Hanuszkiewicz, ale z jakże innej strony! Dał "Wese­le" jasełkowe, "Wesele" uformowa­ne na szybkiej obrotówce, w sojuszu z teatralną maszynerią AD 1963 - fascynując tempem, rytmem, fe­erią pomysłów, zręcznością rozwiązań, wynalazczością reżyserii. Brawurowa etiuda reżyserska, jaką jest u Hanuszkiewicza cały " akt I, przewróciła na nice tradycje i treści "Wesela", zniewalając wyłącznie prestidigitatorstwem sytuacji - nie brzmieniem słów czy treściami konfliktów. Oczywiste, że przy tym założeniu już w II akcie musiały zacząć się kłopoty. Reżyser próbował przezwyciężyć je półżartem, półpomysłem: stałą przebieranką Siemiona w osoby dramatu. W Widmo, w Stańczyka, w Hetmana. Żart się nie udał, teatr doznał porażki. Pierwszej porażki.

Magia "Wesela" polega na nastro­ju warzonym w teatralnym tyglu z kruszca poezji, sarkazmu i historii. Na nastroju spiętrzającym się w końcowej scenie ponad zwykłe na­pięcia i teatralne czary. Jeśli jednak składniki te - prócz poezji - zmienia się w parodie, w żart, w persyflaż, niechby najzręczniejszy, naj­bardziej wyrafinowany, nic dziwne­go że przy końcu brakuje surowca na rzetelny dramat. Gorączkowe próby jego wykrzesania pozostają półśrodkiem, rodzajem niekonsekwencji. Gęste nastroje finału zmie­niają w cienką lurkę, mieniącą się wprawdzie barwnością sytuacji, po­dobną do początkowej pomysłowości i wynalazczości rozwiązań, ale pozostawiającą przecież uczucie nie­dosytu.

Była to raczej fascynująca bieg­łością wariacja na temat "Wesela", wielki popis technicznej zręczności Hanuszkiewicza, ale nie było to "Wesele" takie, do jakiego przyzwy­czaili się potomkowie tamtego Kra­kowa i tamtej tradycji.

Prawdziwe "Wesele" - mimo klęsk - pokazał jednak, mimo wszystko, Wajda. Zobaczył w nim rzetelny obrachunek narodowy, gorzką drwinę z frazeologii obu kompleksów i lekceważeń, przesyco­ny ostrym, realistycznym, jakże współczesnym, chciałoby się napi­sać: chwilami wręcz egzystencjalnym, widzeniem konfliktów i sytua­cji.

Panowie z bronowickiej wsi, mi­mo doświadczeń Tetmajera i miłosnych zapałów Rydla, nie tracą w je­go przedstawieniu swojej zasadni­czej, obyczajowej i klasowej ob­cości. Między bratającymi się sta­nami nie znika ani na moment ów ton ironii, drwiny, lekceważenia, cała ta wielkopańska pogarda i wyższość jakiej z drugiej strony odpowiada przyczajona nieufność i nienawiść.

To "Wesele" przesycone jest świa­domością historycznych konfliktów i gorzkim rachunkiem. Jest poddane nie tylko historiozofii Wajdy, wy­raża również jego filmową umiejęt­ność bardzo realistycznego, chwila­mi wręcz drastycznego widzenia szczegółów. Jędrne, wyraziste, przesycone rubasznym erotyzmem jest bodaj najradykalniejszą, najbardziej świadomą - i najbardziej współczesną - ze znanych mi rea­lizacji dramatu. Mnóstwo w nim podtekstów psychologicznych i społecznych ilustrujących zewnętrzność i nieporozumienie weselnej prze­bieranki. Pan Młody, ubrany w barwny chłopski strój narzucony na miejskie czernie, tak wylewny i gościnny na pozór, liberalny i zako­chany w sukmanie, dobrze dba, aby chamska łapa Kaspra nie musnęła gdzie nie trzeba Haneczki, rozmowa Poety, Pana Młodego czy Gospo­darza nawet, z tradycji i akcji naj­bardziej zżytego z bronowicką wsią, prowadzone z Czepcem czy z Oj­cem, przesycone są pobłażliwością i drwiną w sposób wręcz aro­gancki. Cała ta chłopomańska zaba­wa trąci na milę mistyfikacją.

A w tym wszystkim ludzie o za­skakującej plastyce i trafności charakterystyk. Ludzie widziani okiem naszej epoki, z perspektywy nowych doświadczeń. Scena Marysi i Wojtka w drugim akcie to małe studium frustracji i kryzysu małżeńskiego, wzajemnych żalów i urazów, po­głębionych obecnością Widma. Splot zakłamań i obowiązków, ko­nieczności i przyzwyczajeń, zam­knięty wyraźną sugestią zbliżenia. Zbliżenia wbrew sobie i jakby poza sobą. A Gospodarz w jakże plasty­cznej kreacji Artura Młodnickiego - ile w nim pozy, zakłamania, dętej, sztucznej wielkości, fikcji? A Pan Młody, w misternej i wieloznacznej interpretacji Jerzego Nowaka - niby radosny i pijany szczęściem, ale ile w nim lęków, niepewności, urazów?

Wajda tak konsekwentnie popro­wadziwszy główny wątek swego "Wesela", wątek konfliktu wsi i miasta, chłopstwa i inteligencji, poniósł jednak porażkę w pozostałych partiach dramatu. Popełnił jeden z najgroźniejszych grzechów - grzech jednostronności. Rachela - na przykład - jest w "Weselu" po­stacią o dużej wrażliwości i pewnej, sympatycznej zresztą; frazeologii poetyckiej, postacią przy tym nieco egzotyczną. Jest mieszaniną delikat­nej ironii i autentycznej poezji o zu­pełnie autonomicznych właściwoś­ciach dramatycznych i własnym, równie autonomicznym wątku tematycznym, rozegranym w pięknym duecie z nieco wątpliwym - przy­znajmy - Poetą. Historia tego związku, jego początek, złudzenia i żałosny finał - to odrębna etiuda miłosna wpleciona przez Wyspiań­skiego w akcję weseliska. Na weselu tym, "Weselu" Wajdy, poeta jest jednak reprezentantem wyższej, po­gardzającej klasy. Jednym z przed­stawicieli inteligenckiej niemożnoś­ci i inteligenckiej pychy, kimś nie­co odrażającym i zakłamanym, kimś, kto z racji swojej pozycji klasowej - nie ma racji. Jego stosunek do Racheli - córki wiejskiego pachciarza - jest więc podobnie wyniosły i ironiczny jak stosunek do całego tego egzotycznego, brono­wickiego świata, któremu przyglą­da się - i którym pogardza zara­zem. Herdegen porzuca wizje człowieka wielkiej kultury i gładkości towarzyskiej, jaką swego czasu po­służył się Świderski, przy pomocy której dziś jeszcze gra Poetę Hanuszkiewicz. Pokazuje raczej, w miarę dyskretnie, hochsztaplera i durnia, skrzyżowanie knajaka z młodzieżowym lumpem, topiąc w megalomanii i pogardzie najsympa­tyczniejsze, niechby tylko zewnętrz­ne, cechy postaci. Aby jednak kon­trast nie był zbyt silny, Wajda de­graduje również Rachelę - Haniszównę. Każe (czy też pozwala?) grać ją z najostrzejszą parodią i nieznośną minoderią. Urzekająca sylwetka, do jakiej przyzwyczaiły nas na scenie wielkie i utalentowane realizatorki tej postaci, zmienia się w "Weselu" Wajdy w irytującą idiotkę, idiotkę nie do wytrzyma­nia. Ani śladu poetyckiego niedo­mówienia i bogatych perspektyw te­go wątku. Ironia zmienia się w drwinę, drwina w płaską jednoznaczność. Zostaje para załganych pozerów, świadectwo ubóstwa i klęski, gorzki owoc całkowitego nieporozumienia. Nic z poezji tego wątku, nic z wielkiej, półgrafomańskiej, urzekającej poezji "Wesela". Nic z magii tekstu.

To jest cena, jaką Wajda płaci za radykalność i odkrywczość swojej interpretacji. Bolesny owoc grze­chu pierworodnego, grzechu jednostronności. Jego realistyczne i histo­riozoficzne "Wesele", "Wesele" o wyraźnym ostrzu klasowym i nie­codziennej plastyce konfliktów jest wyprane z poezji w sposób zatrwa­żający, świadczący, o swoistej aberacji reżysera. Inna rzecz, że poe­zja tak integralnie związana z tekstem dramatu, emanująca z jego fraz i sytuacji, na scenie zachowuje się dość kapryśnie. I to nie tylko w krwistym i realistycznym przedstawieniu Wajdy. Także w burleskowym i migotliwym eksperymencie Hanuszkiewicza i w wielu innych realizacjach rozmaitego lotu, miej­sca i przeznaczenia. Jest ciekawym paradoksem, że - jak dotąd - najbardziej aromatyczny syrop poe­tycki wycisnął z "Wesela" człowiek w zasadzie obcy tradycji i atmosfe­rze bronowickiego dramatu - Jakub Rotbaum - w głośnej i pa­miętnej inscenizacji wrocławskiej. Wajda pozostał głuchy na poezję. Miał świetne pomysły i doskonałe sceny, jak chociażby finał I aktu z furią Gospodarza i zerwaniem płót­na z wiszącego obrazu, przez co ujawniła się nader dobitnie cała kosyniersko-narodowa inspiracja bo­hatera, inspiracja spod znaku Ma­tejki; albo niezapomniana, scena rozmowy Poety z Rycerzem Czar­nym (najlepsza też w tej sztuce scena Herdegena). Przeciekło mu jednak przez palce coś, co jest wiel­kością i tajemnicą tego arcydramatu. Nasycił konflikty wódką i poka­zał jedną z jątrzących ran narodu, wprowadzając w finale pijanego Jaśka z pustą butelką w dłoni - ale nie usłyszał muzyki, jaka gra w sło­wach Racheli i wielu innych par­tiach sztuki. Dał interpretację od­ważną i na swój sposób wielką, ale też zgrzeszył ciężko, zgrzeszył prze­ciwko prawu i tradycji teatru - myślą, intencją, uczynkiem. Mimo tego wierzę, wiem bez mała, że on właśnie, bardziej niż jakikolwiek inny interpretator czy prestidigitator sceny, przebywszy swoją drogę, czyśćcową w opinii konserwatyw­nego krakowskiego środowiska - przejdzie do historii scenicznej "Wesela" jako jeden z jego najbar­dziej radykalnych, najgorętszych egzegetów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji