Artykuły

Nieporozumienie

W programie tegorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych znajduje się wstęp podpisany przez grono odpowiedzialnych (w tym również krytyków) za dobór przedstawień. Wiadomo więc, kto dokonał owego wyboru, powinno być też wiadomo dzięki owemu wstępowi, dlaczego wybrano właśnie te spektakle, które można było w warszawskim Salonie oglądać. Niestety wyjaśnienia, jakie tam można znaleźć, są sprzeczne. Nie wiadomo, czy Spotkania mają być pokazem najlepszych przedstawień ostatniego sezonu, czy też prezentacją teatru polskiego takim, jakim jest naprawdę. Nie wiadomo, dlaczego są aż cztery spektakle z Krakowa a żadnego z Łodzi czy Poznania. Czy wybiera się spektakle "spośród zgłoszonych" (przez kogo?), czy po prostu spośród wszystkich premier sezonu. Pozostanę więc wierny postanowieniu zawartemu w felietonie, napisanym w związku z rozpoczęciem Spotkań i ograniczę się do omówienia ciekawych przedstawień, o których poprzednio nie pisałem. Zacznę od końca, od Nieporozumienia Camusa, pokazanego w ostatnim dniu festiwalu przez Teatr Wybrzeże.

Po prapremierze paryskiej w roku 1944 pisał o Nieporozumieniu Gabriel Marcel: "Jeśli przyjąć zwyczajne kryteria, sztuka p. Camusa Nieporozumienie musi być osądzona surowo. Na kanwie, która mogłaby być utkana przez cierpiącego na manię prześladowczą Erckmanna-Chatriana, autor osnuwa postacie niezgrabne i powykrzywiane. Trzeba jednak od razu dodać, że taki punkt widzenia jest tutaj nieodpowiedni. Poprzez kanciastą symbolikę i obrazowanie czasem niemal infantylne, przejawia się, krok za krokiem, autentyczny niepokój, niepokój pisarza, niepokój naszych czasów. Aż w końcu widz czuje na karku dotknięcie lodowatej dłoni i przez moment serce przestaje, mu bić..."

W okresie spóźnionej u nas o przeszło dziesięć lat recepcji dramaturgii francuskiej lat czterdziestych, o sztukach Camusa pisano krytycznie od strony ich kompozycji dramaturgicznej. Jednocześnie jednak bardzo poważnie analizowano i wysoko oceniano ich symbolikę, ich zawartość myślową. Wiązało się to oczywiście z recepcją egzystencjalizmu, który w drugiej połowie lat pięćdziesiątych najpierw poznawany był przez literaturę, a dopiero później, kiedy fala mody właściwie już opadła, przez przekłady dzieł filozoficznych i opracowania krytyczne. O tym, że Sartre'a grano u nas już w roku 1947, mało kto pamięta.

W roku 1958 pisał o Nieporozumieniu, porównując tę sztukę z wcześniejszym Kaligulą - Andrzej Falkiewicz: "Przypomnijmy motywy działania Kaliguli: chciał przekonać ludzi o absurdzie świata. Nie został zrozumiany. Ani przez patrycjuszy, ani przez widownię. W Nieporozumieniu jego rolę wziął na siebie autor. Cierpienia bohaterów mają przekonać widzów, że ból nigdy nie będzie równy niesprawiedliwości, jakiej doświadcza człowiek, morderstwa przekonują go tylko, że życie będzie zawsze okrutniejsze od nich, że nic nie zdoła dorównać okrucieństwu losu. Czy można przyjąć życie, skoro istnieje śmierć?"

Falkiewicz oceniał Nieporozumienie dużo niżej od prozy Camusa, ale także od innych jego dramatów. I miał rację. Niemniej przypomnienie przez Hebanowskiego tej liczącej już sobie przeszło trzydzieści lat sztuki jest znamienne, nie tylko ze względu na jej ocenę, ale także ze względu na sprawdzający się po jej obejrzeniu nasz obecny stosunek do twórczości autora Obcego i Mitu Syzyfa.

Pierwsze wrażenie, to poczucie, że problematyka filozoficzna sztuki Camusa, która kiedyś trafiała w nie wypełnione miejsce, która odpowiadała zaniedbanym potrzebom, dzisiaj odbierana jest jak powtórka rozdziału z historii filozofii. Że wszelkie problemy indywidualnej egzystencji, stosunku do bytu w ogóle, "puste niebo nad głową" i bunt skazanego na śmierć, pojęcia i problemy, z którymi dwadzieścia lat temu parało się całe pokolenie, teraz są jakby uśpione. Wyczulenie na problematykę społeczną i polityczną sprawia, że zagadnienia indywidualnego bytu odeszły na dalszy plan. Dominują postawy uproszczone lub odwołujące się do tradycyjnych czy instytucjonalnych systemów wartości, a wizja totalnej zagłady odsuwa w cień poczucie pojedynczego zagrożenia.

Patrzy się na przedstawienie w Teatrze Wybrzeże trochę jak na symboliczny czy raczej alegoryczny nawet dramat sprzed stu lat i widzi się w nim więcej melancholii niż tragizmu ludzkiej egzystencji. Trochę tak, jak gdyby owo porażające dotknięcie przeznaczonego nam zimnego noża gilotyny, o czym pisał Marcel, było już czymś dawno uświadomionym - dla jednych a przezwyciężonym - dla drugich. Jednocześnie przychodzi do głowy myśl, że siedzący na widowni są w jakimś sensie podobni do bohatera Nieporozumienia, Jana, którego krytycy przeciwstawiali - jako kogoś, kto godzi się na swój los - nie tylko Kaliguli, śle i "Człowiekowi zbuntowanemu". Może jesteśmy tak pogrążeni w codziennej krzątaninie, że nasza "zła wiara" przesłania nam wszystko, co stanowiło podstawę refleksji pokolenia odkrywającego Camusa? A może po prostu bardziej myślimy o tym, jak żyć niż o tym, jak umrzeć. Może czymś zupełnie innym byłaby teraz na nowo przeczytana Dżuma niż obejrzane w teatrze Nieporozumienie?

Trzeba jednak w końcu przyznać rację Hebanowskiemu, że tę sztukę wystawił. Przedstawienie jest grane ze zrozumieniem tekstu i choć wielkich popisów aktorskich nie ma, a Winiarskiej sekunduje tylko Maślińska, bo para młodych źle się w swoich rolach czuje, stanowi ono przede wszystkim rzadki przykład spektaklu, który skłania do myślenia, a nie do warunkowych odruchów, jak wiele widowisk powszechnie uznawanych za wydarzenia. Zestawienie problematyki tej sztuki Camusa i Śmierci w starych dekoracjach Różewicza dobrze tym razem świadczy i o "zgłoszeniach", i o wyborze spektakli na Warszawskie Spotkania. To tak, jakby w salonie zaczęto mówić o czymś poważnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji