Artykuły

Dwa grzyby w barszcz

Ostatniej premiery w Teatrze na Targówku nie będziemy tym razem recenzować. Zdamy natomiast relację z tego, co się przy okazji tej premiery wydarzyło. Ku przestrodze.

Rozpoczęło się to na długo przed premierowym wieczorem, Zaproszenie teatru informowało dyskretnie: "Cena zaproszenia - 200 zł (lub więcej). Całkowity dochód z przedstawienia przeznaczony jest na fundusz rewaloryzacji zabytków Krakowa - opłatę za zaproszenie prosimy ulokować w skarbonce znajdującej w hallu Teatru".

Rzeczonego wieczoru wszystko było na Targówku nietypowe, przynajmniej do chwili podniesienia kurtyny. Wokół teatru kręcili się funkcjonariusze MO, krocząc czujnie wśród parkujących samochodów, podążających w stronę wejścia widzów i grupek dziatwy z okolicznego osiedla. Przed wejściem do teatru grała kapela. W drzwiach stal starszy, uprzejmy bileter i ledwie zerkając na okazywane zaproszenia, wskazywał taktownie na okazałą skarbonkę w głębi wejścia. Trudno było jej zresztą nie zauważyć w światłach ekipy telewizyjnej i w nieustannych błyskach flesza byłego naszego kolegi redakcyjnego, a dziś już "na swoim" - Zbyszka Furmana. Kto sięgnął po portfel, ten za jedyne 200 zł miał okazję nie tylko podreperować niszczejące mury Krakowa, ale też uwiecznić się w obiektywie fotoreportera.

Podniecenie panujące w hallu wróżyło jednak coś więcej aniżeli zwykłą akcję dobroczynną. Kto pozbył się już nadmiaru gotówki, nie kierował jeszcze swych kroków do szatni i na widownię. Czekano. Na co? Za chwilę wszystko już było jasne. Oto, w drzwiach teatru, witany przez wyjątkowo wytworną tego wieczoru Sławę Przybylską, pojawił się profesor Henryk Jabłoński Bez fanfar, bez oficjalnych powitań, jak gdyby prywatnie. Nie mogło zabraknąć przewodniczącego społecznego komitetu odnowy zabytków Krakowa na tym prokrakowskim festynie. I nie zabrakło go, choć czasu - z powodu licznych zajęć i - na pewno mu nie dostaje.

Teraz wypadało już tylko zapewnić szybkie rozwiązanie kwesty, aby imprezę zakończyć i uznać ją za udaną. Niestety, organizatorom zabrakło dramaturgicznego wyczucia...

Kroczyliśmy więc w chwilę później po schodach na widownię teatru, rzucając okiem na interesującą wystawkę XIX-wiecznych fotografii Krakowa. Wreszcie znaleźliśmy się w sali, zwieńczonej od przodu bardzo "krakowską" z inspiracji dekoracją Małgorzaty Treutler, od tyłu zaś - fasadą "loży cesarskiej", przerobionej z teatralnego balkonu. Nie czekała ona zresztą na niecodziennego, bądź co bądź, teatralnego gościa - prof. Jabłońskiego. Przewodniczący Rady Państwa zasiadł skromnie pośrodku czwartego rzędu.

Pierwszą cześć fety mieliśmy już poza sobą. Teraz rozpoczęło się przedziwne intermedium. Na scenę, przed kurtyną wymaszerował anonimowy, elegancki pan (być może dyrektor teatru?), aby w imieniu zespołu powitać... autorów zapowiadanej na dziś premiery i krakowskich widzów, przybyłych podobno na przedstawienie. Nie tylko ich zresztą. Ze specjalną atencją zapowiedział nadzwyczajnego gościa na Targówku (tu, oczywiście, wszystkie oczy zwróciły się na środek czwartego rzędu); tymczasem pan ogłosił przybycie... cesarza Franciszka Józefa I, który "osobiście zaszczycił naszą uroczystość". W tym momencie, spośród fałd kurtyny wychylił się sympatyczny staruszek w operetkowym kostiumie wiedeńskiego monarchy i - witany goździkami przez dwie barwne krakowianki - zasiadł w przygotowanym dlań wcześniej na scenie fotelu. Teraz gospodarz wieczoru wygłosił wiernopoddańcza mowę pod adresem operetkowego cesarza by zaraz potem zaprosić go do wspomnianej "loży cesarskiej". Przebrany za Franza Józefa aktor Krakowskiego Teatru Muzycznego, Antoni Wolak, skorzystał z zaproszenia, a wkrótce - baz żadnej puenty - wymknął się cichcem za kulisy, by nie powrócić już do końca wieczoru.

Nie dość było jednak pomysłów organizatorom imprezy dobroczynnej na Targówku. Nie bacząc na cierpliwość widzów, postanowili pokazać jeszcze tego wieczoru wyreżyserowaną przez Tadeusza Wiśniewskiego premierę 3-aktowego wodewilu Tadeusza Kwiatkowskiego i Antoniego Mleczki pt. "Romek i Julka". Wodewil ten okazał się czymś pomiędzy "Kramem z piosenkami" i "West Side Story", tyle że piekielnie długim i nudnawym. A przy tym jeszcze napisany został pod krakowską "nibygwarą", o której sam Kwiatkowski pisze w programie, iż słuchając jej, trudno właściwie obyć się bez tłumacza. Nam tłumacza nie zapewniono, a do tego młodsi aktorzy z Targówka nie byli w stanie pokonać trudności fonetycznych i dykcyjnych tekstu. Nawet w przerwach nie dano nam chwili wytchnienia, częstując publiczność hałaśliwie koncentrująca w holu Orkiestrą TNT.

Intencje teatru były niewątpliwie dobre. Wysiłek zespołu zasługuje na uznanie. Niestety, rzecz nie wypaliła. Za wiele było tego dobrego. Zabrakło umiaru.

Jedyną pociechą ostatniej części festynu na Targówku okazała się nieoceniona, pełna werwy, tryskająca humorem, spajająca cały zespół swym nerwem scenicznym, i ożywiająca nieczytelny tekst przedstawienia Bożena Brun-Barańska, która po latach pięknej kariery operowej powraca, tu na scenę w roli wodewilowej krakowskiej kwiaciarki. Jest pyszna i ratuje całe przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji