Artykuły

Giganci z równin

"Giganci z gór" w reż. Jerzego Stuhra na Scenie Klasycznej PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Kiedy Luigi Pirandello pierwszy raz poczuł niepewność co do swojej twarzy? Kiedy spojrzał w lustro i szepnął: to ja, owszem, lecz który ja? Maskę którego z wielu, co kolebią się we mnie, twarz moja przywdziała? Zwierciadło powtórzyło moją maskę zgorzkniałego, radosnego, cynicznego, lirycznego, zmęczonego, sarkastycznego czy nijakiego? Który ja w szkle się odbijam? I skąd mam wiedzieć, że oblicze to ze mnie wyskoczyło, a nie przylazło z zewnątrz, ze świata, ulepione przez ludzkie spojrzenia, przez okoliczności, pory roku, historię Europy bądź nocne ujadanie sycylijskiego psa bez imienia? No, kiedy poczuł, że go nie ma, gdyż jest?

Po prostu - kiedyś. I tak zaczęło się jego pisarstwo sceniczne - słynny później "pirandellizm". Teatr wiecznej gry iluzji z realnością, prawdy z udaniem, płochliwych widm z ludźmi z krwi i kości, formy z treścią, maski z twarzą. Teatr nieustającej niepewności wszystkiego. Teatr umykających sensów. Teatr chwiejności prawd pozornie nieruchomych. Teatr, którego głównym, właściwie jedynym tematem - obsesją wręcz - wciąż, w bez mała każdej sztuce uparcie od nowa podejmowanym, "opukiwanym", był on sam - teatr jako taki, tylko teatr, niepojęty sekret teatralności...

Te dywagacje o niepewności, umykaniu, magii pozorów i innych relatywizmach można by ciągnąć, lecz pora dotknąć sedna. Gorycz. Ona jest na dnie każdej ze scenicznych opowieści Pirandella, bo żadna z nich nie kończy się na poziomie suchej retoryki teatrologicznej. Niepewność co do swojej twarzy Pirandello poczuł, gdy miał już twarz dla świata niby ustaloną - twarz niezłego prozaika. W takiej chwili poczuć, że jednak się nie wie, do końca wiedzieć nie będzie, kim i w jaki sposób się jest - to początek goryczy nie byle jakiej. I dokładnie tu zaczyna się letniość, równinna, monotonna letniość "Gigantów z gór" - przedstawienia dyplomowego, które ze studentami aktorstwa prof. Jerzy Stuhr stworzył.

Gdy się, jak studenci, jeszcze nie ma twarzy - skąd wydłubać dojrzałą gorycz niepewności, bez której nie ma Pirandella? Czy twierdzę przez to, że "Gigantów z gór" grać mogą tylko wielcy aktorzy o obliczach z granitu? Nie wiem, nie upieram się. Wiem tylko, że szkolni "Giganci z gór" - ostatnia, niedokończona opowieść sceniczna Pirandella, niby baśń, pełna sennej dziwności i trudno uchwytnego liryzmu - byli recytacją retoryki teatrologicznej, owszem, porządną, lecz tylko recytacją. Pilnym, na głosy damskie i męskie rozpisanym, wykładem zasad "pirandellizmu". Suchością.

Z jednej strony sceny - grupa postaci żyjących w namiotach. Z drugiej - aktorska trupa na wozie. Po przedstawieniu Stuhr powie o nich: pierwsi mają treść, lecz nie mają formy, drudzy zaś odwrotnie - wiedzą, jak, nie wiedzą, co. I tak zaczyna się mówienie - półtoragodzinne wygłaszanie tego, co w drugim akapicie streściłem. Powtórzę - mówienie porządne było, przyzwoite. No i co z tego?

Aleksandra Cizancourt, Julia Wyszyńska, Daniel Dobosz, Paulina Puślednik, Rafał Szumera, Andrzej Plata, Miron Jagniewski, Marcin Lewandowski, Grzegorz Mikołajczyk, Małgorzata Moskalewicz, Agnieszka Findysz, Karolina Łękawa, Karolina Michalik, Paweł Izdebski i Wiktor Korzeniowski - ich ruchom, śpiewaniu, recytacji w sumie niczego zarzucić nie można. Zawsze jaśni, wyraziści, pewni, łatwi do nazwania. Zawsze przodem do przodu. I co? Co dalej? Dalej w sumie to samo. A kostiumy? Ładne. A muzyka? Też była, też ładna. I co? Do końca tak składnie, równo, mozolnie, monotonnie? Owszem. I co?

Ano to, że wszystko niby w porządku, a jednak nie bardzo, gdyż wszyscy razem i każdy z osobna - jakoś obok opowieści. Tak narasta banał. Jeśli się bowiem dla goryczy Pirandella nie znajdzie scenicznej odpowiedzi - jego intelektualne rewelacje, podane na sucho, jednak trącą myszą banału. Tak jak miłość Romea i Julii, gdybym to ja, a nie Szekspir, w słowa ją ujął. I coś jeszcze.

Z czasem banał mętnieje. Obawiam się, że ktoś z ulicy - po półgodzinie pogubi się, kontemplując tę równinę teatralną. I zapyta siebie: cóż mi po wysublimowanym wykładzie o relacjach między treścią i formą, twarzą i maską, skoro serce me obojętne, nerwy nietknięte, oko suche, śmiech martwy i ani kropli goryczy w żyłach?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji