Artykuły

Poznański cud nad Wisłą

W Warszawie powiało dobrym te­atrem. Powiało od Poznania, skąd na sześć listopadowych dni zjechał do Dramatycznego Teatr No­wy. Ten wspaniały wiatr teatru mocno dął w oczy i uszy warszawiaków przez pierw­sze cztery wieczory. Później jego siła osła­bła, ale o tym na końcu.

Na trzy tytuły przywiezione przez Teatr Nowy aż dwa wyreżyserował dyrektor. Zrobił to stosunkowo dawno, ale tak precyzyjnie z tak zdyscyplinowanym zespołem, że do tej pory nie skorodowała ich ru­tyna.

Najpierw zobaczyliśmy "Ghetto", którego polska prapremiera odbyła się 12 V 1991 r. Odważnym zaiste pomysłem izraelskiego autora Joshuy Sobola i poznaniaków było przykrojenie przerażającej prawdy o wo­jennej zagładzie wileńskich Żydów do roz­miarów widowiska muzycznego. A jednak w wyniku tej prowokacji powstało przed­stawienie znakomite, łączące ogień z wodą - elegijny smutek z humorem, eschatolo­giczny patos z kabaretową groteską, Po­wstało przedstawienie bezpretensjonalne, piękne, wzruszające i - gdy trzeba - po­godne zarazem.

Zaletą scenariusza Sobola jest uniknię­cie uproszczonego podziału na ofiary i katów. Ale sam cymes sztuki to postawienie na forum publicznym drażliwej kwestii - czy urządzenie teatru na cmentarzu jest zabronione - jak uważa pryncypialny so­cjalista Kruk (Aleksander Machalica). Spektakl odpowiada - nie. I jest to odpo­wiedź nie Sobola, lecz historii. Przecież w getcie wileńskim istniał naprawdę ofi­cjalny teatr nie gardzący nawet... rewią.

Powiedzmy sobie szczerze - sztuka Johuy Sobola arcydziełem nie jest. Tym większy powód do chwały realizatorów, że na swych barkach unieśli "Ghetto" wysoko. Eugeniusz Korin wykazał się absolutnym słuchem scenicznym w akcentowaniu temp i rytmów. Idealnie i pomysłowo zmieścił sytuacje w przestrzeni wyznaczo­nej przez dekorację Pawła Dobrzyckiego. Dekoracja pozwala na błyskawiczne zmianę planów gry: stacyjna rampa z torem, po którym kursuje drezyna, staje się w zależności od potrzeb - estradą, zakamarkami getta, wreszcie czeluścią pochłaniającą jak krematoryjny piec, kolejne istnienia. Osobny rozdział tego spektaklu to muzyka Jerzego Satanowskiego spajająca melodie z getta. I aktorzy, przede wszystkim oni, ich powściągliwość i talent. Na plan pierwszy wysuwa się Mariusz Sabiniewicz jako Kittel - demoniczny oficer SS. Trud­no mówić o jednej kreacji Sabiniewicza, on właściwie brawurowo gra różne posta­cie w jednym mundurze. To wyrafinowany esteta eksperymentalnie krzyżujący żydowską duszę z niemieckim duchem i zwykły, cyniczny morderca.

Sugestywnie gra pieśniarkę Chaję Anto­nina Choroszy. Różne panie sądzące, że uprawiają tzw. piosenkę aktorską, powin­ny zobaczyć, jak Choroszy prościutko,bez egzaltacji wyśpiewuje skargę dziewczyny - "Na spacer przez getto ja chodzę dziś sa­ma". Romantyczną osobowość pod błazeńską pozą aktora Srulka delikatnie sugeruje Paweł Binkowski, ludzkiego wymiaru po­staci karierowicza Weiskopra wzruszająco broni Witold Dębicki. Wymieniać można wszystkich, dzięki którym tak pięknie brzmi nostalgiczna pieśń "Nie mów nigdy, że wędrówki naszej kres" i porywa kabaretowy "Dawidok", dzięki którym pamięta się długo sceny upiornego balu i egzekucji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji