Artykuły

Idol niezależny

Bohater monodramu "Tequila" na podstawie książki Krzy­sztofa Vargi nie jest jak tytułowy trunek - mocny i ze smakiem. Nawet do głowy nie uderza. Pozostaje tylko współ­czuć outsiderowi w pomarańczowych glanach i z postawio­nymi na cukier włosami, który ze swojej niezależności uczy­nił pułapkę. I sztandar - dzięki czemu łatwiej "kosić kaskę". Premiera "Tequili" w reż. Anny Trojanowskiej, mimo bardzo dobrej roli Piotra Jankowskiego budzi mieszane uczucia, ale też rozczarowuje.

Możliwe, że oczekiwania związane z tym spektaklem by­ły zbyt duże. Książka Krzyszto­fa Vargi, wyróżniona Literacką Nagrodą "Nike", zelektryzowa­ła recenzentów jako "pierwsza udana transmisja młodzieżo­wego idiomu do polskiej pro­zy". Udana - bo ten specyficz­ny slang - przynależny w koń­cu nie tylko młodzieżowej sub­kulturze nie jest celem sa­mym w sobie. Lider punkrockowej kapeli, niosąc trumnę swojego przyjaciela, perkusisty zespołu, zastanawia się nad komercjalizacją kultury, nieza­leżnością sztuki, życiem i śmiercią, przyjaźnią i fałszem. Majaczy coś o ideałach (jeszcze z liceum), a jednocze­śnie stwierdza, że "taka śmierć to jest trochę bonus dla grupy, głośniej się robi, jakieś zdjęcia, niusy w pismach, mały ruch w interesie". Najważniejsza jest jednak dla niego konklu­zja, że "komercyjnie d... nie da­je", bo jest "independent" (nie­zależny). Nie wiadomo tylko od czego. Nie budzi szczegól­nej sympatii, ale przekonuje szczerością - swoje zagubienie, pomieszanie pojęć, strach przed zapomnieniem, śmiercią (wydaje się, że także przed ży­ciem) wysapuje na cmentarzu pod ciężarem trumny przyjaciela. Z pasją, wściekłością i rozpaczą.

Anna Trojanowska, autorka adaptacji powieści Krzysztofa Vargi i reżyser spektaklu, prze­nosi bohatera "Tequili" z cmen­tarza do "garażowej" sali prób, która jednocześnie jest mieszkaniem i rockową sceną. Odrapane ściany, porozrzucane przedmioty, o które co chwilę potyka się bohater monodramu, sprzęt do grania - wzmacniacze, perkusja, gitary, mikrofony, materac, kartony po pizzy, skrzynki z pustymi butelkami po alkoholu. Totalny nieład, który wpisuje się w stereotypo­we wyobrażenia o undergroundzie. Wrażenie robi duża scena - podwyższona jak na rocko­wym koncercie. Tyle, że światła skierowane są nie na idola, któremu tłum spija słowa z ust na koncertach, ale w stronę wi­downi. Scenografia Marceliny Wojciechowskiej, pełna także dziwnych przejąć, metalowych podwyższeń, szczękających ciężkich drzwi, zaostrza apetyt na "Tequilę". Podobnie jak Piotr Jankowski w roli punkrockowca, który wchodzi na scenę w skórzanej kurtce, spodniach, z pomarańczowymi włosami, potykając się i nerwowo próbu­jąc zapalić papierosa. Zasiada w wygodnym białym fotelu i zaczyna opowieść o "wielkim żarciu" "Grubego". I... niestety ten przejmujący, wysapany na cmentarzu pod ciężką trumną przyjaciela monolog z powieści Vargi, zamienia się na scenie w żałosne gadanie o wegetaria­nizmie. Piotr Jankowski ma w tym spektaklu lepsze i gorsze momenty, ale jest świetny, kie­dy z pasją wykrzykuje punkowe teksty lub "kaleczy" uszy rozpaczliwym graniem na gitarze, czy waleniem w perkusję. Z wyczuciem i przekonująco prze­chodzi od wściekłego wrzasku do cynicznych rozważań. Potra­fi skupić na sobie absolutną uwagę publiczności. Tylko że w reżyserskim zamyśle Anny Trojanowskiej to bohater żało­sny. Lubi szybkie, mocne życie, narkotyki, wódę, panny, ale próbuje przekonać, że to męczą­ce, że wynika z udręki duszy, która tworzy niezależne teksty. Krytykuje skomercjalizowaną sztukę, proponując w zamian "profesjonalne zarabianie kasy za niezależność". Nie lubi swo­jej publiczności. Śmierdzą po­tem na koncertach, są naiwni i są "lizodupami". I kocha ich, bo bez nich jest nikim. Istnieje tylko jako lider punkrockowego bandu. Budzi współczucie swo­im zagubieniem, tęsknotę za ideałami, ale jednocześnie jest odpychający w swoim chorobli­wym strachu przed zejściem z "topu". Kiedy już będzie mógł grać tylko za stawkę, i to taką ja­ką mu zaproponują, a nie za procent od biletów.

Krzysztof Varga w "Tequili" zderzył skomercjalizowaną kul­turę z niezależną sztuką, ale też wskazał na grzechy i pułapki tej ostatniej. Bardziej jednak stawia pytania niż podaje odpo­wiedzi. Unika prostych recept i czarno-białych rozwiązań. Odniosłam wrażenie, że Anna Trojanowska w swoim spekta­klu posunęła się krok dalej. Bohater jej "Tequili" jest dokładnie tak samo skomercjalizowanym produktem kultury, jak... nie przymierzając Spice Girls, czyli znany zespół dla rozhisteryzowanych nastolatek. Były ubra­ne w ładne ciuszki i przybrały image dużych, niegrzecznych dziewczynek. Przebrzmiały punkrockowiec zaś ubrał się w skórzane spodnie, ufarbował włosy i przybrał image "pod prąd". Bo tak powinien wyglą­dać punkrockowiec i tak dobrze się sprzedaje. W przypadku "spicetek", jak je nazywano w kolorowych czasopismach wszystko przynajmniej było ja­sne - chodziło o dużą kasę i ma­ło wyrafinowaną rozrywkę. Je­mu też chodzi o kasę i o to, że­by nie spaść z piedestału. Ale - wydaje mu się, że jest usprawiedliwiony, bo w końcu nie gra dla mas i "robi ambitną muzę". Na scenie świetnie broni się styl powieści Vargi, ale te cyniczno-rozpaczliwe dywagacje mnie nie przejmują. Nie obcho­dzi mnie "rozdarta dusza" głównego bohatera. Bezimien­nego zresztą. I nie pomaga ośle­pianie światłami, które ma wstrząsnąć, odwrócić propor­cje, sytuację, a może tylko za­skoczyć? Mnie nie wstrząsnęło i nie zaskoczyło, ale zirytowało. Na pewno jednak udało się An­nie Trojanowskiej stworzyć spektakl "ku przestrodze". I to w tym najlepszym znaczeniu tego sformułowania. Polecała­bym go bardzo gorąco zwła­szcza młodym widzom, którzy często przenoszą sceniczny image swoich muzycznych ido­li na ich życie. O szczerość i czyste intencje dziś trudno. I w życiu, i w sztuce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji