Artykuły

Nudna "Perichola"

Każda kolejna premiera w Operetce Warszawskiej jest oczekiwana z wielkim zainteresowaniem a zarazem niemałym niepokojem; wszyscy przecież pragniemy - i to od dawna - aby ten teatr, dysponujący tak fantastycznymi możliwościami, znalazł wreszcie dyrektora, który mu narzuci jakiś określony styl, w którym zacznie się coś dziać na scenie, w którym wreszcie zapanuje atmosfera życia nie od premiery do premiery, ale pasji codziennego działania.

Dlatego również i na "Pericholę" czekaliśmy z tym gorączkowym niepokojem: "Może wreszcie teraz?!" Spodziewaliśmy się, że nowe kierownictwo artystyczne, po okresie prac organizacyjnych, przedstawi nam pozycję na miarę stolicy. Niestety, dostaliśmy przedstawienie równie długie, co nudne, bez żadnej koncepcji reżyserskiej, zrobione ot tak jak leci w tekście i w nutach; do tego wszystkiego - i to już można "powiedzieć na usprawiedliwienie realizatorów - w tekście znalazły się fragmenty mające służyć różnym aluzjom politycznym, odnoszącym się do naszej rzeczywistości - tyle, że może jeszcze pół roku temu wywoływałyby rechot zadowolenia na widowni, dzisiaj, kiedy w byłe gazecie można przeczytać wszystko do końca, co się odnosi do minionej dekady - te aluzje nie bawią widza, są słabe, mało zabawne - po prostu trafiają w próżnię.

Konia z rzędem reżyserowi (i kierownikowi artystycznemu teatru zarazem), jeżeli mi wytłumaczy dlaczego tę pozycję wziął na warsztat? Przecież naprawdę jest wiele lepszych u samego Offenbacha! Może gdyby jeszcze ostrym ołówkiem poskreślać w "Pericholi" wiele dłużyzn, łatwiej byłoby wytrzymać ten czas przedstawienia, inaczej trudno doczekać końca. Wydaje się przecież, że i teraz można by coś tam jeszcze wyrzucić, choćby scenę z tym starcem - więźniem, co to od dwunastu lat nie miał kobiety; i na miły Bóg, wyrzućcie ze sceny tego pokracznego typa, który we wszystkich ensamblach pałęta się między chórem wyprawiając najgłupsze miny, krzywiąc przeraźliwie twarz, wykonując głupie ruchy...

Szkoda! Raz jeszcze szkoda tego teatru, który znowu znalazł się w niewłaściwych rękach! Szkoda tym większa, że przecież odmłodzony zespół, w którym znalazło się wielu artystów o zwiększonych - w stosunku do ich poprzedników - możliwościach na pewno, gdyby im dać tylko szanse, więcej mógłby pokazać na scenie; orkiestra poprawiła swą grę i stać ją chyba teraz na sięganie po każdy repertuarowy kąsek, chór, gdyby go jeszcze troszkę odmłodzić i bardziej wprowadzać czynnie w akcję, też stałby się mocną stroną widowiska itd.., itd.

Przepraszam, że raz jeszcze wrócę do sprawy poruszonej na początku: warszawski teatr muzyczny musi mieć koncepcję artystyczną, to nie może być premiera od przypadku do przypadku.

W "Pericholi" (którą w partii tytułowej kreowała Jolanta Rusek), artyści zrobili wszystko, na co ich było stać w tym nudnym spektaklu; nie ich wina, że wiele tego trudu szło na marne, wchodziło w widownię, jak "w watę". Poczekajmy zatym do lepszych czasów z indywidualnymi ocenami, kiedy artyści dostaną szansę wygrania się do końca; wygrania, wytańczenia i wyśpiewania...

I oby nie trzeba było długo czekać!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji