Cierpki smak Tequili
W pewnym momencie trzeba zdecydować, co robić ze swoim życiem i ja to zrobiłem... Mnie interesuje granie, bez kitu... Bo nic innego nie wymyślisz. Bo nic innego nie umiesz. A co, do biura pójść i przekładać papierki ? A jaka to perspektywa ?
Kiedy w księgarniach pojawiła się powieść "Tequila" Krzysztofa Vargi, część krytyki natychmiast określiła ją mianem spowiedzi dziecięcia wieku. Kim jest dziecię wieku? Upartym kontestatorem, zbuntowanym przeciw wszystkiemu, co niesie za sobą kapitalistyczny świat i popkultura, leaderem punkrockowej grupy, która aktualnie jest na topie. Szmal, medialny szum, głupie siksy szturmujące "bakstejdż" swych idoli, statuetki Frankensztajnów przyznawane w telewizji... "Dziecię wieku" zapierało się rękami i nogami, a i tak dostało się w potworne tryby show-biznesu. Jeszcze się szamoce, jeszcze trzyma się kurczowo resztek swej niezależności. W końcu nie sprzedali się do kolorowych pism, nie rżną głupa w telewizji. Dziecię wieku jest już zbyt dojrzałe, żeby wierzyć w swe młodzieńcze deklaracje i zbyt niedojrzałe, żeby poukładać się z zastanym światem.
Kolorowe pióra, spreparowane glany
Jedna z końcowych scen monodramu Piotra Jankowskiego na podstawie powieściowej "Tequili" bardzo trafnie oddaje owo rozdwojenie bohatera, który utknął na rozdrożu między chłopacko naiwną, ale jednocześnie szczerą niezgodą na otaczającą rzeczywistość a umiejętnością cynicznego wykorzystywania reguł tego świata. Nieco podstarzały punk-rockowiec siedzi w swym mieszkaniu, utrzymanym w stylistyce garażowej: bajzel, odrapane ściany, walające się butelki, ale i gadżety współczesności, jak automatyczna sekretarka. Siedzi i ogląda amatorski film, nakręcony na jednym z pierwszych koncertów bandu. Skromna salka, kiepski sprzęt, przekaz ponad jakąkolwiek formą. Teraz forma wzięła górę. Kolorowe, nastroszone pióra, starannie spreparowane glany, tak by wyglądały na znoszone, wszystkie te gadżety, cały ten wypracowany image... Patrzę na Piotra Jankowskiego i nie wierzę mu za grosz. To nie żaden punkrockowy kontestator - myślę sobie. Kolorowe pióra to jedynie charakteryzatorski pic. Pstre ubranka to grubymi nićmi szyty kostium. Wykrzywiona w krzyku twarz to po prostu maska. Cały ten rzekomy bunt to aktorska blaga. I dobrze się stało! Siłą tej roli jest paradoksalnie jej nieautentyczność. Nie powinniśmy wierzyć bohaterowi, bo on sam już przestał wierzyć w to, co gra. Punkrockowa ideologia jest jak kostium, który robi się za ciasny, który już uwiera tu i ówdzie, ale jeszcze nie na tyle, by go z grzbietu zrzucić. A jeżeli nawet, to co kryje garderoba? Garnitur, gajerek, krawat i kolekcję białych kołnierzyków... A co dalej? Biuro, papierki, fura, komora. Ot, taka perspektywa...
Czmychnąć w cynizm
Złapany w kleszcze takiego wyboru bohater usiłuje czmychnąć w cynizm. Choć wypada dodać, że cynizmu tego w monodramie Jankowskiego jest znacząco mniej niż w powieściowym oryginale. Bohater teatralnej "Tequili" bardziej zdaje się zły na świat, niż szyderczo cierpki jak u Vargi. Twórcy przedstawienia skromnie dawkowali te fragmenty oryginalnego monologu, który był najbardziej autoironiczny i najbardziej gorzki, a tym samym odmłodzili nieco główną postać, która jeszcze się szamoce, jeszcze krzyczy i oskarża świat. Więcej tutaj buntu niż cynizmu. Więcej wiary niż zwątpienia.