Artykuły

W Operetce nieco weselej

Nazywano go "królem Drugiego Cesarstwa", zaś Rossini nadał mu przydomek "Mozarta Pól Elizejskich". Mowa o Jakubie Offenbachu, o którym można powiedzieć, że był w zasadzie ojcem operetki, on to bowiem ukształtował jej klasyczną formę. W setną rocznicę śmierci tego kompozytora warszawska Operetka zaprezentowała na swej scenie jeden z utworów J. Offenbacha -"Pericholę".

Obfituje ona w wiele zabawnych sytuacji, w wyraziście i interesująco zarysowane postacie, dowcipne dialogi oraz melodyjne arie. Warstwa muzyczna "Pericholi" charakteryzuje się niebanalną, zaskakującą pomysłami instrumentacją, a także ciekawą linią melodyczną, w której przewijają się motywy muzyki hiszpańskiej, cytaty z oper Verdiego czy Donizettiego służące kompozytorowi do stworzenia utworu błyskotliwego, dynamicznego, w którym potrafi! zręcznie połączyć liryzm i żywiołowość, powagę z wesołością.

Co z tego wszystkiego ostało się na warszawskiej scenie? Na szczęście dla widzów - sporo. Przedstawienie ma dobre tempo, wiele ciekawych i zabawnych pomysłów inscenizacyjnych, niezłą scenografię i wykonawców obdarzonych wdziękiem, a to już jest coś. Najważniejsze zaś - ma reżysera. Nic na scenie nie dzieje się przypadkiem, a nadto jest wreszcie zagrane. Nie wiem jak tego dokonał Ryszard Pietruski, on bowiem "Pericholę" wyreżyserował, ale w Operetce wykonawcy naprawdę grają, i to często całkiem nieźle.

Ckliwe i mdłe najczęściej tzw. duety miłosne tu zagrane i zaśpiewane są albo z ironicznym dystansem (jak np. w I akcie) albo na nucie szczerego liryzmu (jak w scenie więziennej). Jak to bywało za czasów Offenbacha, gdy nie szczędzono w tekstach aluzji politycznych, tak i obecnie podają ze sceny dowcipne zdania, pasujące jak żywo do naszej sytuacji, co oczywiście - tak jak i sto lat temu, bawi publiczność i nadaje przedstawieniu dodatkowych rumieńców. W sumie przedstawienie sympatyczne, dające się oglądać bez zażenowania, pozwalające miło spędzić wieczór.

Jeszcze parę słów o wykonawcach premierowego przedstawienia. Grali dobrze, żeby jeszcze śpiewali. Niestety, wokalnie było raczej słabiutko. Para głównych bohaterów Grażyna Brodzińska i Mariusz Cellari wypadła pod tym względem nie najlepiej. Z łezką można było sobie przypominać wspaniałe wykonanie słynnej arii ze śmiechem przez Beatę Artemską. Grażyna Brodzińska zaśpiewała tę arię nie wywołując żadnych emocji. Trzeba jednak przyznać, że niedostatki głosowe wyrównywała aktorstwem, umiejętnościami tanecznymi i ogromnym wdziękiem. Natomiast bardzo dobry głosowo i aktorsko (bodaj czy nie najlepszy) był Tadeusz Walczak jako gubernator Limy, don Pedro. Na pochwały zasługuje także Zenon Bester w roli wicekróla, don Andreasa oraz Lech Czerkas jako hrabia Panatellas.

Kto wie, może jeszcze coś się z tej Operetki da wykrzesać i na Nowogrodzkiej przestanie straszyć?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji