Artykuły

"Rodzina" Słonimskiego

Komedia Słonimskiego w Teatrze Polskim ZASP w Londynie (Lipiec 1968)

KIEDY Antoni Słonimski dowie się że o jego "Rodzinie" pisze w "Wiadomościach" notoryczny endek - na pewno się uśmieje. Będzie to może jedno z wielu postscriptów do jego "Testamentu Don Kichota".

(Tu od razu dygresja: byłem niedawno na jakimś dziennikarskim śniadaniu w Londynie. Proporcja przy stoliku normalna: trzech Żydów i dwoje rzymskich katolików. Przy innych stolikach Anglosasi w swoim sosie. Rozmowa zeszła na polski antysemityzm. Maluczko, a dowiedziałbym się że to nie Niemcy, ale Polacy zagazowali kilka milionów Żydów. "Nie wytrzymałem charakteru". Powiedziałem że życzę narodowi żydowskiemu, żeby w całej swojej historii, przeszłej i przyszłej, miał tylko takich wrogów jak Polacy. Moi rozmówcy, ludzie wykształceni i rozsądni zamyślili się na chwilę.)

Przedwojenna sztuka Słonimskiego, wznowiona obecnie przez Teatr Polski ZASP w Londynie, budzi takie właśnie refleksje. Po to zresztą została napisana. Jest konfrontacją między Polakami i Żydami w Polsce, z gościnnym występem przedstawicieli hitlerowskich Niemiec i bolszewickiej Rosji. Kto tu jest czyim wrogiem, a kto przyjacielem, to Słonimski częściowo przeczuł. Choć też niezupełnie.

Nie znam tego środowiska. Nie bywałem w "Ziemiańskiej". Nie widziałem Jaracza w głównej roli, kiedy wystawiono "Rodzinę" w przedwojennej Warszawie. Mogę więc oceniać tę sztukę i jej londyńską inscenizację - na zimno. Jeśli nie jestem zimny, to już wina tekstu, reżysera i aktorów. Mnie też, tak jak Stanisława Balińskiego w "Dzienniku Polskim" urzekła rozwichrzona polskość tego dworu. Zobaczyłem moich dziadków i stare ciotki; zapadający się w mokrą leśną ziemię dwór w rodzinnych Krzywonosach, w powiecie święciańskim. I mówiłem sobie potem że to nieistotne; że takie same domy z podobną atmosferą opisywał Faulkner w swoich opowieściach o "głębokim Południu". Doszedłem nawet do kunsztownego wniosku że klimat "Rodziny" jest trochę rosyjski; że dziedzic wynalazca i ekscentryk to weselsza replika księcia Bołkonskiego z "Wojny i pokoju"; że taka sama czarowna mgła otulała ,,Wiśniowy sad".

Może i to prawda, ale z tym wszystkim ta sztuka jest piekielnie polska. Aż przykro chwilami. Żeby się od tej polskości odczepić, mam ochotę pisać o "Rodzinie" jak Jean-Jaques Gautier znany krytyk teatralny w Paryżu:

Co mi się podobało? - Pani Irena Brzezińska w roli Lebenbaumowej. Kiedy w swojej rudej peruce, odchylona do tyłu mówi "Udał nam się chłopiec", efekt jest nie tylko komiczny; to czuła i zrezygnowana "jidisze mame" jest dumna ze swego syna, sowieckiego komisarza, którego ojcem jest polski szlachcic. Drugą najlepszą rolę dał Roman Ratschka jako młynarz Rosenberg. Ta sylwetka wsiowego Żyda, który doszedł do majątku pracą i sprytem, który nikomu nie musi się kłaniać, ale szanuje dziedzica, chociaż pieniądze lokuje w Berlinie - jest częścią pejzażu socjalnego przedwojennej Polski. Co mi się nie podobało? - Zbyt skomplikowane rozterki wewnętrzne młodego hitlerowca, który przyjeżdża z Niemiec i dowiaduje się że jego ojciec jest Żydem. W ogóle cała ta postać hitlerowca jest trochę sztuczna. Rozumiem że w r. 1933 autora mogła ponieść pasja. Tak jak ponosiła Chaplina, również z nie najlepszym rezultatem artystycznym. Mam więc pretensję do reżysera że nie skrócił niektórych kwestii w trzecim akcie. Zbigniew Yourievski grający młodego Niemca ma niezwykle trudną rolę. Musi szarżować, bo to jest w tekście sztuki. Ale sylwetka, którą tworzy, jest przedawniona. W kilka lat później taki Hans był albo Eichmanem, mordercą tysięcy ludzi, albo wykazał ostrożność i dziś ma wysokie stanowisko rządowe w Niemczech Wschodnich czy Zachodnich. Być może od niego zależą odszkodowania dla ofiar hitleryzmu...

Ciekawy jest komisarz Lebenbaum, postać zaledwie naszkicowana. I tak też zagrana, z dużą delikatnością i kulturą, przez Andrzeja Kamińskiego. Nie muszę dodawać że nie ma dziś Lepenbauma w Sowietach. Wychowany w Polsce, wykształcony na Zachodzie, wrażliwy, a w ogóle Żyd - padł ofiarą stalinowskich czystek. Myślę że nie dożył nawet "wojny ojczyźnianej".

Dla innych aktorów też mam komplementy, chociaż nie bywając prawie w "Ognisku", nie muszę. Maryna Buchwaldowa ciocia "jakoś to będzie" - znakomita. Kto z nas nie miał takich ciotek? Józef Opieński (wojewoda) skanduje państwowotwórcze slogany, jakby to była emigracyjna akademia "ku czci". Zięciakiewicz - warszawsko-wiechowski z ponurym wydźwiękiem. Barbara Galicówna (Mamo to wszystko dla mnie!) wulgarna bez wulgarności. Ewa Suzin śliczna i jak zawsze trochę kpiarska. Bardzo lubię ten jej styl gry.

Tekst "Rodziny" - dowcipny, zaskakujący pełen aluzji raptem znowu aktualnych - ogniskuje się na postaci dziedzica, ekscentryka i liberała. Nie pomylę się chyba, jeśli napiszę że to sam autor. Bogdan Urbanowicz trzyma tę główną rolę - morderczą, gdy chodzi o wysiłek aktorski. To że się myli, jest nieważne. Słyszałem mylącego się Rubinsteina; i słyszałem brawa za te pomyłki. Ważne jest to że Urbanowicz naprawdę jest tym polskim zwariowanym dziedzicem: że odnajdujemy w nim wszystkie ziemiańskie dziwactwa. Ale również ów szlachetny liberalizm, który zapadł się pod ziemie razem z naszymi dworami.

Dekoracja Orłowicza jest jak dobrze uszyte ubranie - w pierwszej chwili nie dostrzegamy elegancji: w następnej oceniamy wytworność.

Leopold Kielanowski wznowił w Londynie tę sztukę, która nie może dziś być wystawiona w Warszawie. Wyreżyserował ją z pietyzmem i z wielką skromnością. Nie "poprawiał" autora, nie uaktualniał efektów z przed 35-u lat. Sądzę że to była droga najprostsza. A więc najlepsza. Tak trzeba reżyserować komedie klasyczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji