Artykuły

Rodzina

Komedia Słonimskiego jest nadal żywa, świeża, wezbrana dowcipem i humorem, a przede wszystkim pasjonująca przez poruszenie spraw obchodzących nas i aktualnych.

Wystawiając komedię Antoniego Słonimskiego " Rodzina", Leopold Kielanowski dał chyba jedno z lepszych i najlepiej zespołowo zagranych przedstawień w Londynie. Wydobył też Kielanowski z kilku znanych nam aktorów nowe możliwości i błyski talentu. Oczywiście aktorzy mieli znakomity tekst Słonimskiego. Albo nie zatracili nic, albo prawie nic z tego tekstu, ani z humoru i dramatyczności tej niezwykłej i pulsującej nadal aktualnością komedii. Był to wielki wieczór naszego teatru na emigracji. Kielanowskiemu, aktorom i wszystkim, co przyczynili się do pokazania nam "Rodziny", należy się uznanie, podziw, wdzięczność.

Niespodzianką dla mnie osobiście było objawienie się nowych możliwości aktorskich u niektórych wykonawców. Przykłady? Ewa Suzin - lepsza niż kiedykolwiek w roli inteligentnej panny z dworu; Irena Brzezińska - okazująca naraz przekomiczny talent charakterystyczny w roli Lebenbaumowej; Yourievsky - tym razem rola zagrana bez zarzutu, bez dawnej pretensjonalności; Michał Kiersnowski - dojrzały rozwój talentu artystycznego.

Wyborni byli także w tej galerii ludzi pokazanych przez Słonimskiego, ludzi - stojących na progu groźnej epoki, a jeszcze nie zdających sobie z tego sprawy - Roman Ratschka (młynarz Rosenberg), Józef Opieński i Robert Oleksowicz (reprezentanci polskiej biurokracji), Andrzej Kamiński (komisarz sowiecki, obciążony pochodzeniem arystokratycznym.

Oklaski należą się także efektownie-zabawnej Barbarze Galicównie, słodko-śmiesznej Marynie Buchwaldowej; jednemu z seniorów naszej sceny - Józefowi Bzowskiemu; Stanisławowi Zięciakiewiczowi i Oleksowiczowi po raz drugi za dramatyczny epizod chłopski.

Może jedynie Bogdan Urbanowicz nie przekonał mnie całkowicie swoim odtworzeniem Lekcickiego, arystokraty i ziemianina, dziwaka i liberała. Może dlatego, że dotąd pamiętam w tej roli Jaracza. Nie jestem, w moim przekonaniu, "fair" ze strony krytyka, jeśli wyrażam swoją opinię na podstawie porównywania interpretacji dwóch różnych aktorów w tej samej roli. Czy wolno, na przykład, porównywać wiosenną kreację Osterwy, jako Pana Młodego w "Weselu", z jesiennym zagraniem tejże roli przez Hanuszkiewicza, gdy przyjechał ze swoim (nie Wyspiańskiego)"Weselem" do Londynu? Muszę się jednak uderzyć w piersi. Wspomnienie Jaracza w roli Lekcickiego jest dla mnie zbyt silne i pewno dla tego nie doceniam należycie wysiłku, dobrej woli i trudu, jaki zadał sobie tak wytrawny aktor, jak Urbanowicz.

Jaracz z lat 1930-tych! Sztuka z lat 1930-tych! A więc sztuka niemal historyczna. Ale Słonimski wyczuwał, jak mało kto, idące czasy. I przestrzegał przed nimi. Przestrzegał nie morałem, ani skargowskimi zawodzeniami, ale dowcipem, żartem i drapieżną satyrą. To nadaje komedii niezniszczalną świeżość.

"Rodzina" rozgrywa się w jednym z tych dworów polskich, co choć gasły i owiane były mgłą, wciąż posiadały niezwykły czar dla tych, co zdołali je jeszcze poznać. Aurę tego dworu można określić słowami Wyspiańskiego: "Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna"... A tu, po obu stronach tego zacisza, tego spokoju i bałaganiarskiego liberalizmu, wyrastają i czyhają dwie brutalne i dyktatorskie potęgi, by nas zniszczyć. I oto w dworze Lekcickiego, na tle falującego krajobrazu wsi polskiej, stykają się z sobą przedstawiciele dwóch zaborczych potęg: bojowy hitlerowiec i ideowy komunista. W scenach, nasyconych ironią i żartem, tkniętych strzałami satyry, muśniętych powiewami nostalgii i poezji (wszystkie te elementy splatają się w komedii) pokazuje nam Słonimski: grozę dyktatury, obłęd rasizmu, nudę biurokracji, tępotę małomieszczańską i lekkomyślność ostatnich ziemian. Za tą fasadą drapieżnej satyry kryje się jednak głęboki i mądry patriotyzm Słonimskiego. Ten ukryty puls patriotyzmu nadaje obecnie tej komedii, bardziej niż dawniej, dreszcz wzruszenia.

Przed 30 laty sztuka wydawała się przede wszystkim "bombą śmiechu", jak ją nazwał jeden z ówczesnych entuzjastów. Cała Warszawa biegła na "Rodzinę" i zaśmiewała się do łez. Niektórzy szli na tę sztukę po wiele razy, jak chociażby Mieczysław Grydrzewski, który co wieczór, albo co drugi wieczór, biegł do teatru Jaracza i Hemara, by zobaczyć choć fragment komedii, a potem zachodził do restauracji Simona by dzielić się po raz nie wiedzieć który wrażeniami. Byli tacy, którzy się oburzali. Jednych przerażała zbytnia ostrość tej komedii. Inni zarzucali Słonimskiemu antysemityzm. Inni mieli pretensję do niego, że jest zbyt humanitarny w traktowaniu hitlerowców. Mój ojciec, który przed laty przyjaźnił się z doktorem Słonimskim, ojcem Słonimskiego, zaśmiewał się na pierwszym akcie "Rodziny" (Sakowskiemu akurat ten akt mniej się obecnie podoba). Natomiast w drugim akcie był wzburzony sceną wojewody z chłopem Pitułą, gdy Pituła domaga się, by mu przyznano "pensyję" za "udział" w Powstaniu 1863. Ojciec mój należał do ludzi, dla których Powstanie owiane było ciągle jeszcze tragedią, a nie legendą i uznał tę scenę za okrutną. Rolę Pituły interpretuje w Ognisku mistrz Bzowski - miał oklaski przy otwartej kurtynie. Dziś, po 35 latach i po tym wszystkim cośmy przeżyli, sztuka - nie tracąc nic ze swego ładunku dowcipu i humoru - nabrała jednak więcej dramatyczności, pobudza do słuchania jej z większą powagą i zastanowieniem. Stanąć może śmiało w Panteonie najlepszych i wyrażających prawdę historyczną komedii polskich - od "Sarmatyzmu" i "Powrotu Posła" w XVIII wieku, poprzez "Zemstę" i Blizińskiego "Rozbitków" w XIX wieku, do nieśmiertelnej "Pani Dulskiej". Następcą "Rodziny" jest "Tango" Mrożka. Bez "Rodziny" nie wyobrażam sobie dzisiejszego "Tanga".

Co więcej dodać? A więc, jak zawsze, świetna i rozszerzająca ramy sceny dekoracja Orłowicza. Efekty świetlne Feliksa Stawińskiego bez zarzutu. Pomagał Kielanowskiemu w jego trudnym i jakże udanym dziele reżyserskim Jan Smosarski, a nad organizacją czuwała Olga Lisiewicz.

Publiczność przyjmowała "Rodzinę" owacyjnie; czasem nadmiar oklasków przerywał treść sztuki; niczym w operze, po dobrze odśpiewanych ariach Verdi'ego.

Trzeba jeszcze podziękować ZASPowi za nowoczesny program - piękna pamiątka dla tych, a są tacy - co zbierają programy. Znajduję tam notatkę wspomnieniową Hemara i wyjmuję z niej zdanie końcowe:

"Zdaje mi się, że ile jest w Londynie młodzieży polskiej, wszystka powinna zobaczyć to przedstawienie. Więcej się zeń dowie o tym cośmy mieli, cośmy utracili, i z czego wciąż mamy prawo być dumni, niż z wielu uroczystych Akademii".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji