Artykuły

Literary feuilleton No. 17

Dziś - przede wszystkim o polskim przedstawieniu, dobrym polskim przedstawieniu z atmosferą autentycznego, rzetelnego teatru. Aktorzy polscy pracujący w Londynie pod firmą Teatru Polskiego, wystawili jedną z najnowszych sztuk Jerzego Szaniawskiego, graną stosunkowo niedawno w Warszawie pod tyt. "Kowal, Pieniądze i Gwiazdy". Jeżeli w Polsce tamtejsi aktorzy grają sztukę Gombrowicza, mieszkającego dziś stale w Ameryce Południowej, a w Londynie polska publiczność słucha urzekającego tekstu Szaniawskiego, to jest to z pewnością jedna z najlepszych najnaturalniejszych form dialogu między Polską a Polakami osiadłymi po wojnie poza swym krajem ojczystym.

Premiera sztuki Szaniawskiego, jaka odbyła się w ub. poniedziałek nie miała w sobie nic z emigracyjnej dorywczości, improwizacji. Zetknięcie się z nowym repertuarem, wystawianym równocześnie w Polsce podziałało ożywczo i przyczyniło się do powrotu do dobrej tradycji teatralnej. Gdyby poprawić parę usterek, wynikających głównie z dostosowywania się do niewielkiej rozmiarami sceny, przedstawienie to mogłoby pójść na deski jednego z większych teatrów warszawskich.

Ostatecznie nic dziwnego. Reżyserował sztukę Leopold Kielanowski, dawny dyrektor wileńskiego teatru na Pohulance. W obsadzie sztuki byli tak rutynowani aktorzy jak Irena Brzezińska, Artur Butscher, Wojciech Wojtecki, Stanisław Zięciakiewicz, a z powojennego pokolenia aktorskiego: Krystyna Dygatówna, Barbara Galicówna, Ewa Suzin, Michał Kiersnowski - żeby wymienić chociażby odtwórców główniejszych ról. Mimo woli nasuwało się pytanie czemu nie zagrają oni w Warszawie lub Krakowie. A zarazem na tę spontaniczną reakcję spływała refleksja związana z nazwiskiem autora.

Tu trzeba bowiem przypomnieć że Jerzy Szaniawski, jedna z najświetniejszych postaci polskiej dramaturgii okresu międzywojennego w ostatnich latach był zmuszony do milczenia. Nigdzie wskutek zakazu nie grano jego sztuk; sędziwy autor "Papierowego kochanka", "Lekkoducha", "Żeglarza", "Mostu", słynnej komedii "Adwokat i róże" żył po prostu w nędzy. I nie mogły nawet odnieść skutku starania o jakąś małą zapomogę miesięczną dla znakomitego pisarza. Gdyby Szaniawski był Francuzem, zasiadałby w Akademii, a na półkach księgarskich pełno byłoby przeróżnych wydań jego sztuk. W Polsce Szaniawski do dziś dnia, mimo że świeżo obchodzono 4o-lecie jego pracy pisarskiej, nie ma zbiorowego wydania swych dzieł.

I właśnie wtedy, kiedy sztuk Szaniawskiego nie wpuszczano w Polsce na scenę, aktorzy w Anglii, zrzeszeni najprzód w konfraterni aktorskiej, a następnie w Teatrze Polskim, grali jego komedie. Wystawiono "Most" i uroczego "Ptaka". Okazali się potrzebni. W tych pierwszych latach tylko dzięki nim mogło słowo Szaniawskiego rozbrzmiewać ze sceny i trafiać do polskiego słuchacza.

* * *

Jubileusz z 40 lat dramatopisarstwa Szaniawskiego obchodzono w Warszawie w styczniu bież. roku. Trzy aktową sztukę "Kowal, pieniądze i gwiazdy" wystawiono po raz pierwszy w Teatrze Kameralnym w Warszawie w marcu ub. roku. Zdumiewa ta żywotność pisarza który już na podstawie dawniejszego dorobku miałby dostateczny tytuł do pamięci o nim w literaturze. Gdy tylko sytuacja uległa choćby częściowej zmianie na lepsze, wydał interesujący tom opowiadań. Gdy w pełni przywrócono mu dostęp do teatru napisał dwie ciekawe sztuki.

W twórczości Szaniawskiego występuje szczególny ton, który stanowił nowość w teatrze polskim na tle naturalizmu Zapolskiej, czy komedii obyczajowych Perzyńskiego. Daleki od poromantycznego symbolizmu Młodej Polski, wydobywał ukrytą poezję życia codziennego. Sztuki Szaniawskiego, któremu ze współczesnych dramaturgów europejskich najbliższy będzie Giraudoux, zawsze posiadają podwójne znaczenie - jedne oczywiste, zawarte w wydarzeniach akcji na pozór całkowicie realistycznej, drugie - ukryte jak niejasny, ale istotny morał bajki. Są więc potrosze przypowieściami, ilustracja jakiejś istotnej sprawy rozpisana na głosy prawdziwych ludzi z krwi i kości. W tym znaczeniu jest to świadomy teatr, a więc nie realistyczna imitacja życia ale jego nieco kukiełkowe przedstawienie, służące do wydobycia ukrytego znaczenia rzeczywistości. To samo dzieje się i w nowej sztuce.

Pozornie przynajmniej jeśli idzie o zewnętrzną akcję sceniczną, historia kowala osiadłego pod sporą wsią jest historią błędnych ludzkich sądów, niefortunną przygodą, przypominającą trochę swoim założeniem "Pomyłkę" Prusa. Oto do kuźni przybył wieczorem, zaproszony w gościnę kupiec, handlujący koniami po jarmarkach.

Był zmęczony, czuł się niedobrze; ażeby oszczędzić mu fatygi męczącej podróży do miasta, kowal chętnie udzielił schronienie. W nocy ktoś zeskoczył ze strychu - to uciekający kochanek kowalichy - przestrach wywołał atak sercowy, kupiec nagle umiera.

Komisja śledcza oczyściła kowala od zarzutu zabójstwa, ale pozostała kwestia pieniędzy, które przecież powinien mieć przy sobie tak zamożny kupiec tuż przed jarmarkiem. Nigdzie ich nie znaleziono, a kowal zaklinał się, że niczego nie wziął. Na tym śledztwo utknęło, wieś jednak nie zostawiła kowala w spokoju. Pobudował się po pożarze, mówiono - to za kradzione pieniądze, umarła mu młoda żona przy porodzie, sprawił jej porządny pogrzeb - mówiono, to za kradzione pieniądze. Posłał córkę na studia do miasta - mówiono, to wszystko za pieniądze zmarłego kupca.

Plotki zatruły mu życie. Omijano go we wsi, rozeszły się bajki że duch nieboszczyka straszy koło kuźni, przestano więc tu zajeżdżać z końmi do podkucia. Za osamotnieniem moralnym przyszła ruina materialna. I dopiero po latach żebraczka, która przypadkowo zabrała laskę umarłego kupca, odkrywa że w środku jej wydrążonego drzewca było ukryte złoto. Jest to deus ex machina, odkrycie nieprawdopodobne wręcz, moment jego wystąpienia jest niczym nie umotywowany. Zjawia się on w życiu kowala znów całkowicie je odwracając, tak samo nieoczekiwanie - a w pewien sposób niezasłużenie - jak poprzednia wizyta kupca, zakończona jego nagłą śmiercią. Możemy nawet powiedzieć, że kowal "ulega rehabilitacji".

We wiosce odbywa się wesele. Występuje na nim wędrowny wiejski teatr kukiełek. Prowadzący go we dwójkę bracia Dedejko cieszą się, że znaleźli tak doskonały temat do umoralniającej bajki, która ponadto tak dobrze się kończy. Odtąd widzimy teatr w teatrze - kukiełki odgrywają uproszczoną, nielitościwie spłyconą, uschematyzowaną historię kowala, a główny jej akcent pada na pomyślne zakończenie udręki kowala. No cóż, rzecz dla dzieci, musi być łatwa do zrozumienia. Zresztą sprawiedliwości stało się zadość.

Lecz kowal protestuje. Tak jak w legendzie o skrzywdzonych chłopach królowa Jadwiga zapytała - A kto im łzy powróci?, kowal Szaniawskiego woła: A kto mi powróci stracone 18 lat życia, życia w goryczy, w upokorzeniu, w odsunięciu od wszystkich i wszystkiego. Kto cofnie czas i odda zmarnowane lata, podczas których osłabły siły, zmarnowała się młodość i wiek męski.

Tu odsłania się podskórny nurt sztuki Szaniawskiego. Dramat okazuje się przenośnią, znika temat zewnętrzny, ustępują preteksty i pozory, pozostaje pytanie, kto wróci ludziom lata ukradzione z ich życia. Aluzja jest wyraźna i do głębi porusza widownię.

Niespodzianka zakończenia dźwiga sztukę artystycznie, rozgrzesza ją z chwytów technicznych, których efekt dość dawno zbladł już we współczesnym teatrze, jak postać włóczęgi - muzykanta czy niepokojącej tancerki, przybywającej z dalekiego świata. Dobre przedstawienie w bardzo starannej i wnikliwej reżyserii Kielanowskiego przesłaniało słabsze strony utworu. Na czoło wykonawców wysunęli się: Irena Brzezińska jako stara żebraczka, oraz znakomity w pełnym prawdy, realistycznym portrecie kowala- Artur Butscher. Rolę typowo "jaraczowską" zagrał tak jakby podszeptywał mu tony duch Jaracza. Dał przejmującą postać człowieka zżeranego ukrytą krzywdą, bezsilnego wobec terroru rozhisteryzowanej opinii, a przecież uznającego konieczność trwania, obowiązek życia.

* * *

Na zakończenie dzisiejszego przeglądu teatralnego chcę wspomnieć o wznowieniu w Londynie słynnej, a dośc mało grywanej sztuki ibsenowskiej - "Mały Eyolf". Wystawiono ją w teatrze, położonym w jednej z z mniej ciekawych dzielnic Londynu: małe domki, składy węgla, rur, żelastwa, w pobliżu wielki przemysł.

W historii teatru "Mały Eyolf" był nowością ponieważ wskazywał ludziom nieszczęśliwym drogę do odzyskania spokoju w pracy dla dobra innych. Wnosił też akcent społeczny, w owych czasach z pewnością uderzający, kiedy wskazywał że biedni mieszkańcy wioski nad fiordem nie mieli żadnych pobudek by narażać swe życie dla ratowania tonącego panicza, gdy panicz pochodził ze środowiska w którym nikt nigdy nie zatroszczył się o los biedaków. W dzisiejszych czasach po runięciu barier klasowych, są to rzeczy oczywiste, wtedy prowokowały publiczność. Ibsen zresztą wyprzedził swoją epokę nie tylko intuicją społeczną, lecz także przeniknięciem wielu zagadek psychologicznych na wiele lat przed Freudem. Sprawia to szczególną trudność przy wznawianiu jego sztuk, ponieważ czyni je psychologicznie dziwnie współczesnymi przy zachowanej patynie obyczaju i języka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji