Artykuły

O miłości i innych demonach

O jesiennych premierach "Hommage a Chagall" w Grotesce, "Madame Butterfly" w Operze Krakowskiej, "Wyobraźcie sobie" w Teatrze im. Słowackiego oraz o jubileuszu 90-lecia Teatru Bagatela pisze Justyna Nowicka w miesięczniku Kraków.

Love story w Grotesce

Love story w Operze Krakowskiej

Szersze spektrum emocji zaproponował na scenie Teatru im. Słowackiego Andrzej Seweryn

Teatr Bagatela świętuje 90. urodziny.

Na początku był obraz. Reżyser i dyrektor Teatru Groteska Adolf Weltschek w Chagalla zapatrzył się wiele lat temu. Ostatecznym impulsem do zrobienia spektaklu okazała się wystawa w Muzeum Narodowym w Krakowie, a dobrym pretekstem - jubileuszowy sezon Groteski. Współczesny teatr niezwykle rzadko podejmuje tak otwartą konfrontację z klasycznym malarstwem, bojąc się dosłowności, czasem zbyt oczywistego piękna (kilka lat temu Piotr Cieplak zrobił w PWST prawie zupełnie niezauważone przedstawienie inspirowane obrazami Jerzego Nowosielskiego). Te próby ujawniają fundamentalną autonomię języków teatru i malarstwa, ale mogą stać się także przestrzenią niezwykłych poszukiwań i odkryć. Tak jak w przypadku Weltschka i Chagalla.

Weltschek nie boi się piękna, nie boi się poezji, nie wstydzi się miłości. Mówi o rzeczach najprostszych i jednocześnie najbardziej dotkliwych. Zdumiewające. By opowiedzieć historię Chagalla i jego ukochanej żony Belli wybiera formę wręcz symfoniczną, za to bez słów. "Hommage a Chagall"[na zdjęciu] to monumentalna opowieść, wymagająca od aktorów opanowania 35 kostiumów-masek i ponad 30 lalek, z których część poruszana jest za pomocą 6-metrowych nici. Do tego multimedia, projekcje filmowe i muzyka, która organizuje rytm przedstawienia. Sceniczne obrazy, inspirowane pracami Chagalla zmieniają się w szalonym tempie - magiczne, przerażające, hipnotyczne. Zjawiskowy świat

unosi się w powietrzu - realny i nierzeczywisty jednocześnie, bujający w obłokach i zanurzony w świecie pogromów, wojen i śmierci. Cudownym paradoksem jest, że w tej potężnej teatralnej formie na pierwszy plan wychodzi nuta intymna, ściśle kameralna. Bo "Hommage a Chagall" to historia świata, ale przede wszystkim historia dwojga zakochanych.

W operze bez kontrowersji

Amatorom klasyki będzie się podobać "Madama Butterfly" Pucciniego w Operze Krakowskiej. Z całą pewnością można stwierdzić, że odkąd zespół ma swą - krytykowaną, bo krytykowaną - ale jednak własną siedzibę przy Lubicz wyraźnie nabrał wiatru w żagle. Do opery się chodzi, o spektaklach się dyskutuje, wcale zresztą nie muszą się wszystkim podobać. Powstają regularnie, a kolejnej premierze nie towarzyszy, jak dawnej, atmosfera rozpaczliwej fety na walizkach.

"Madama Butterfly" to udane dzieło reżysera i scenografa Waldemara Zawodzińskiego. Udane, z pewnym zastrzeżeniem. Zawodziński przekonująco pokazał wielki miłosny dramat, eksponując bezradność głównej bohaterki wobec losu i nieubłaganego przeznaczenia. Jego inscenizacja jest wiarygodna psychologicznie i efektowna w formie. Po raz pierwszy w teatrze przy Lubicz na taką skalę wykorzystano teatralną maszynerię - potężne, zsuwające się z góry hiperrealistyczne elementy dekoracji robiły imponujące wrażenie. Tomasz Tokarczyk prowadził orkiestrę precyzyjnie, starannie balansując pomiędzy zapisanymi w partyturze napięciami. Moje zastrzeżenie wzbudziły kostiumy - natrętne, pstrokate, nawiązujące do wschodniej stylistyki, zdecydowanie pozbawione jednak orientalnej szlachetności. Inaczej niż najgłośniejsi dziś operowi reżyserzy Waldemar Zawodziński nie szukał w Butterfly własnej historii. Skupił się na wiernym przekazaniu intencji autorów dzieła. Trudno to krytykować. A że próby reinterpretacji opery mogą przynieść skutki dziwaczne, udowodnił niedawno w Krakowie guru operowej reżyserii Michał Znaniecki usiłujący "Don Giovanniego" Mozarta "przepisać" na film Felliniego. Pomysł tyleż ciekawy, co karkołomny i w gruncie rzeczy nietrafiony. 0 takich inscenizacjach chce się jednak dyskutować - propozycje Znanieckiego czy Mariusza Trelińskiego są kontrowersyjne, ale przynoszą coś więcej niż zadowolenie z udanego wykonania. Ja wolałabym to "coś więcej", może błądzące nawet, ale własne.

Seweryn bez zaskoczenia

Andrzej Seweryn, socjetariusz Komedii Francuskiej w Paryżu potrafi zagrać wszystko. Ale to chyba wie każde dziecko? Piszę te słowa ładnych kilka dni po premierze, obrazy ze spektaklu Wyobraź sobie... w Teatrze im. Słowackiego wracają z mocą i wyrazistością. Seweryn jako dziwaczejąca Lady Makbeth, Seweryn jako popadający w szaleństwo Otello, Seweryn dialogujący z psem (niewiarygodne, ale pies nie ukradł Sewerynowi tej sceny), Seweryn jako Julia, podstępny Ryszard gaworzący jak dziecko, bełkocący jak pijak. Komiczny, dziki, śmiertelnie poważny na chwilę przed śmiercią, obnażony, hamletyzujący.

Spektakl na dużej scenie teatru to montaż kilkunastu scen z różnych, częściej lub rzadziej grywanych u nas sztuk Szekspira. Aktor na prawie pustej scenie jest demiurgiem, który stwarza świat - czy jest to obłąkana planeta Otella, czy pełen majaków i obsesji kosmos żony "wodza Glamis, wodza Cawdoru", jak wróżą wiedźmy. Jest prawdziwym wcieleniem owidiuszowskiej metamorfozy, która nigdy się nie skończy - wystarczy gest, a ciała ewoluują, zmieniając formy. Tak nakazują bogowie, takie zasady rządzą światem. W spektaklu w reżyserii Jerzego Klesyka jedyną zasadą jest sam Andrzej Seweryn. To mistrzowski popis jego aktorskiej wszechmocy udzielanej widzowi z rozmachem graniczącym z pychą. Dlaczego pomyślałam o Owidiuszu, i jego niekończących się przemianach? Bo pokazują, że mistrzowskie rzemiosło to przecież tylko środek, a w "Wyobraź sobie..." zamiast celu najdobitniej ujawniają się środki.

Bagatela na 90. urodziny

Anegdota głosi, że w 1918 roku Marian Dąbrowski, twórca Teatru Bagatela, szukając nazwy dla powstającej sceny, poprosił grono przyjaciół, by wymyślili coś atrakcyjnego. Panowie długo debatowali, w końcu Tadeusz Boy-Żeleński, obecny tam również, westchnął: - Znaleźć dobrą nazwę dla teatru... bagatela...

- Jest! - zawołać miał na to Dąbrowski - "BAGATELA"!!!

25 października 1919 roku premierą sztuki G. Zapolskiej "Kobieta bez skazy" nowa krakowska scena rozpoczęła swoją działalność. Bagatela jest teatrem o długiej i pasjonującej historii. Były w niej pożary, konflikty, poważne wypadki, było też kino - w czasie wojny "tylko dla Niemców". Była rewia i Teatr Młodego Widza. W spektaklach legendarnej Marii Biliżanki pojawili się m.in. Tadeusz Łomnicki, Danuta Szafłarska, Wiktor Sądecki. I oczywiście Roman Polański! Działał też przy Karmelickiej Państwowy Teatr Rozmaitości (od 1 stycznia 1958 do 30 czerwca 1973), z którym współpracowali Pronaszko, Mikulski, Skarżyński, Cybulski, Pankiewicz i Anda Kitschmann. W 1974 w Bagateli scenografię do jednego ze spektakli zaprojektował Tadeusz Kantor. To ważny fragment historii krakowskiego teatru.

Mam z Teatrem Bagatela pewien problem. Nie śmieszą mnie farsy i z rozmysłem ich unikam. Z uwagą śledzę jednak repertuar, w którym obok typowo rozrywkowych przedstawień pojawiają się adaptacje klasyki czy przykłady nowej dramaturgii. Szkoda, że rozpoczynający jubileusz "Woyzeck" - spektakl w reżyserii Andrzeja Domalika okazał się pozbawionym emocji, dość bezbarwnym brykiem dla nielubiących czytać licealistów. Bagatela jest teatrem dumnym ze swego frekwencyjnego sukcesu. Słusznie. Frekwencja nie zawsze oznacza sukces artystyczny, a takich przede wszystkim życzyłabym teatrowi w dniu 90. urodzin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji