Artykuły

Do wójta nie pójdziemy

Dekoracje Antoniego Tosty pokazują porządne salony i kantor, gdzie pieniądz rodzi pieniądz: święte miejsca mieszczan opisywanych w większości utworów Aleksandra Ostrowiskiego. Na polskich scenach pojawiają się najczęściej te jego dzieła, które obrosły wieloma pięknymi tradycjami, zresztą nie tylko w teatrach rosyjskich: Las, Burza, I koń się potknie. Debiutancka sztuka Ostrowskiego zaledwie dwa razy przemknęła (przez nasze sceny (w połowie lat pięćdziesiątych w Gnieźnie i Jeleniej Górze) i dopiero w swym ostatnim, olsztyńskim sezonie dyrekcyjnym Do wójta nie pójdziemy przypomniał Krzysztof Rościszewski.

Publiczność reaguje na to znalezisko rozmaicie; na przedstawieniu, które widziałem mniej więcej miesiąc po premierze, kontakt ze sceną był dość żywy, choć nieustannie czuło się, że komedia pokazuje często sprawy i sytuacje obce współczesnemu doświadczeniu. Nie ma się co temu dziwić.

Ostrowski opublikował ją w 1850 roku w (piśmie Moskwitianin, gdzie wypowiadali się słowianofile - przedstawiciele aktywnego ruchu konserwatywnej szlachty rosyjskiej, (przeciwstawiającej się "zapadnikom". (W tej to właśnie gazecie ukuto znane określenie "gnijący Zachód".) Wkrótce po wydrukowani świetnie przyjętego utworu (i zakazie grania wydanym przez cara Mikołaja) Ostrowski wszedł w orbitę tej właśnie ideologii, służąc jej wiernie aż do wojny krymskiej, zdarzenia - jak wiadomo - niezwykle ważnego dla dalszych dziejów Rosji. Istotny - to szczegół, pozwalający inaczej spojrzeć na utwór pisarza demaskującego drapieżną świadomość mieszczaństwa i ziemiaństwa rosyjskiego ubiegłego stulecia. Bo choć niewątpliwie sztuki Ostrowskiego przygotowały pole dla analiz następnej epoki zawartych w dramatach Czechów a czy Gorkiego, były jednak zatopione w przesłankach myślenia o Rusi, odczytywanych w tekstach takich ideologów słowianofilstwa, jak Chomiakow czy Samarin.

Ale historyczne uwarunkowania twórczości autora Lasu nie muszą oczywiście znaczyć wiele na naszych scenach, choć wydaje się, że olsztyńscy realizatorzy trafnie odczytali ów niejasny podkład odczuwania świata, wielokrotnie analizowany np. przez Dostojewskiego i bliski na pewno atmosferze Martwych dusz. Widać to nawet w scenografii: nad solidnymi ścianami domostw unoszą się w mroku kopuły cerkiewne, w trzecim, (a właściwie czwartym - licząc według tekstu) akcie wysoko rozświetla się twarz Chrystusa patrzącego z ikony na matactwa kłębiące się na ziemi. O aktorstwie, również podporządkowanym szerszej niż "ogólnokomediowa" inspiracji - za chwilę.

A treść utworu skłaniać może do takiego prostego sposobu czytania. Oto rozwija się, niczym relportaż lub sprawozdanie sądowe, opowieść o tym, jak to niejaki Bolszow, poważny kupiec moskiewski zaczynający ongiś swój marsz po miejsce w historii od mało wykwintnego straganu, postanowił wystawić licznych wierzycieli do wiatru. Sfingował swe bankructwo, a w rzeczywistości cały majątek (wraz z córką na dokładkę) przekazał młodemu cwaniakowi, swemu administratorowi Podlizkinowi. Pojętny uczeń przerósł jednak nauczyciela i w rezultacie Bolszow wylądował w tiurmie. Sztukę kończy nieoczekiwany zwrot głównych bohaterów do publiczności, wobec której wszyscy próbują się usprawiedliwić, oczerniając się oczywiście wzajemnie. Przyznajmy - to jest jedynie oryginalne w tej opowieści, znanej z różnych wersji, także napisanych później przez Ostrowskiego.

Tak nieoczekiwane przełamanie konwencji kieruje naszą uwagę ku innemu źródłu podobnej literatury dramatycznej. Meyerhold w rosyjskiej komedii owej epoki widział wyraźnie wpływy francuskiego wodewilu, dlatego sądził, iż teatr ima pełne prawo rozbijania konwencji realistycznej. Schematyczność galerii postaci, skrótowość ich rysunku psychologicznego, prosta akcja i satyryczne ujęcie zjawisk społecznych każą szukać innych sposobów inscenizacyjnych.

W Olsztynie udało się to zrobić tylko częściowo. Główne figury afery sfałszowanej upadłości - trzymają na szczęście uwagę widza w stałym napięciu. Tadeusz Madeja (Boliszow) i Andrzej Jurczak (Podlizkin) bardzo dobrze narysowali postaci, na poły karykatury, na poły z szeroką duszą, nie pozwalając na jednoznaczne przyjmowanie tworzonej na scenie konwencji. A o to przecież chodziło. Sekwencje, w których dwóch drani, nie ukrywając swej prawdziwej, jedynej miłości - do złotych rubelków, montuje kolejne etapy afery finansowej, angażują uwagę tym mocniej, iż zbyt wiele scen tego spektaklu jest niezbyt jasno osadzonych w tak rozumianej teatralności. Dwójkę głównych bohaterów dobrze uzupełnia Zaipojkin Władysława Jeżewskiego, który pokazuje całkowicie już farsową kukiełkę drobnego sądowego aferzysty. Postaci kobiece nie mają, niestety, równie określonego wyrazu aktorskiego, mogłyby być równie dobrze z Blizińskiego. Za mało w nich drapieżnej karykatury, za dużo najprostszych elektów.

A wszystkie sytuacje utworu skłonić powinny do precyzyjnego przemyślenia, jak i co grać. Autor pokazuje złowieszczy świat, w którym nie tylko nie ma ludzi uczciwych, ale nawet dobrze wychowanych, w którym podstawowymi rytuałami społecznymi są picie wódki i liczenie pieniędzy. Coś jednak kołacze się w tych ludzikach, coś większego niż ich świadomość wzbogaconych nagle chamów. Co? Ma czytelników (utwór czekał aż do początków lat 60 ubiegłego wieku na sceniczną premierę) komedii Ostrowskiego było to zapewne jaśniejsze niż dla nas, było poza tym żywe, znane z ulicy. Ale dziś jesteśmy bogatsi o przemyślenia i Dostojewskiego, i Tołstoja, i Sologuba.

Dlatego nie zadowalają dość proste sugestie na temat duszy rosyjskiej zawarte w omawianym przedstawieniu. Celebrowanie rozmaitych malowniczych rytuałów pochłaniania wódy czy nieśmiertelna harmoszka (mimo że to dobrze opracowany epizod Jana Niemaszka) - to nieco za mało, zwłaszcza że za chwilę obserwujemy przebiegłą, podłą i wielką w pewien sposób grę dwóch ludzi gotowych poświęcić wszystko dla mających wartość metafizyczną - pieniędzy.

Słowo o Andrzeju Jurczaku. W ubiegłym sezonie widziałem go w Olsztynie w spektaklu Na dnie, w którym świetnie zagrał Satina. Dzięki niemu dramat Gorkiego przestawał być powieścią o minionej epoce, żył. Podlizkin jest oczywiście rolą zupełnie inną, sądzę jednak, że aktor jest na najlepszej drodze do osiągnięć naprawdę ważnych w kreowaniu postaci zapisanych w podobnej literaturze.

Spójrzmy teraz na przedstawienie z pozycji widza, który nie ma obowiązku zagłębiania się w historycznoliterackie "podglebie" niewątpliwego odkrycia repertuarowego. Co wynika z sytuacji, fabuły, rysunku postaci widzianych na scenie? Podejrzewam, że sztuka odbierana jest przede wszystkim jako ostra krytyka zdemoralizowanego nowobogactwa, którego pełno wokół. No i jasno czytelne są wszelkie farsowe sytuacje, mocno punktowane przez reżysera. Tak rozumiany repertuar komediowy Rościszewski zawsze uwzględniał w prowadzonym przez siebie przez lat niemal dziesięć teatrze. Oprócz tego w ostatnim sezonie pokazywał widzom min. Matkę, Ślub, Kordiana... I do tych przedstawień trzeba będzie wrócić w najbliższym czasie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji