Artykuły

Ryzyko poszukiwań

Teatry polskie dopiero po wojnie zainteresowały się dramaturgią Aleksandra Ostrowskiego. Wcześniej zdaje się tylko "Intratna posada" gościła na naszych scenach. Ale i teraz znajomość twórczości klasyka XJX-wiecznej literatury rosyjskiej nie jest powszechna. Z przeszło pięćdziesięciu sztuk wybierane są najczęściej te najdojrzalsze, sprawdzone, mające ugruntowaną pozycję. A więc przede wszystkim "Las", a także "Grzesznicy bez winy", "Barza", "Panna bez posagu", "I koń się potknie" ("Pamiętnik szubrawca"), "Wilki i owce".

Podobne upodobania przejawiał w ciągu dziesiątków lat teatr olsztyński. Grano u nas "Małżeństwo Bieługina", "Las", "Pamiętnik szubrawca", "Późną miłość".

Obecnie poznajemy utwór "Do wójta nie pójdziemy", znany również pod tytułem "Bankrut" i "Kruk krukowi oka nie wykole". Napisana w połowie ubiegłego wieku sztuka ta jest pierwszym liczącym się dziełem Ostrowskiego. Podjął w niej autor tematy, które na długie lata stały się jego pasją i zapewniły mu opinię "Szekspira kupiectwa". Ostrowski znał dobrze mieszczaństwo rosyjskie i widział wszystkie wady tej klasy społecznej. A ponieważ mieszczaństwo zaczęło odgrywać w tym czasie bardzo ważną rolę w życiu Rosji, więc głos Ostrowskiego musiał spotkać się z żywym oddźwiękiem. Pisarz wchodził ze swoimi dramatami o kupiectwie w sam środek życia, intelektualiści, ludzie sztuki, bywalcy salonów literackich jeszcze przed pojawieniem się sztuki na scenie okrzyknęli ją wydarzeniem. W jednym z bohaterów dopatrywano się rosyjskiego Tartuffe'a. Porównywano komedię z najlepszymi dziełami Gogola, a także z "Mądremu biada" Gribojedowa.

Wszystkich zaskoczyła ostrość z jaką pisarz ukazał stosunki rodzinne i majątkowe stanu kupieckiego. Wszystkich zaskoczyła, ale nie wszystkich w sensie pozytywnym. Cenzura carska, a potem sam Mikołaj I orzekli, że sztuka stanowi jawną obrazę kupiectwa, a wszystkie działające w utworze osoby, to skończone łajdaki. Car własnoręcznie napisał, że nie potrzebnie sztukę wydrukowano i należy zabronić ją grać.

Wyrok obowiązywał przez wiele lat. Kiedy Ostrowski przygotowywał do druku pierwsze wydanie swoich dzieł, musiał dokonać wielu przeróbek w tekstach, aby uzyskać zgodę na publikację. Zmienił również zakończenie sztuki "Do wójta nie pójdziemy" osłabiając ostrze satyryczne dzieła. Wprowadził na scenę rewirowego, który niczym oficer gwardii ze "Świętoszka" obwieszcza inne, szczęśliwsze zakończenie. Komunikuje mianowicie, że naczelnik policji zainteresował się okolicznością sfingowanego bankructwa kupca Bolszowa. Ostrowski, nie mógł potem wybaczyć sobie słabości, zgody na kompromis. Albowiem chodziło mu przecież o stworzenie dramatu bezkompromisowego, demaskatorskiego, pesymistycznego w istocie chociaż określonego mianem komedii. W "Do wójta nie pójdziemy" występek jest ukarany, ale nie cnota zwycięża, tylko inny występek.

Tak wygląda historia rzadko grywanej sztuki, jej legenda. Niestety, przeszłość okazała się bogatsza i bardziej intrygująca od tego, co mógł dramat oferować następnym pokoleniom odbiorców. Na pewno stracił wiele satyryczny krytycyzm utworu. Ujawnianie mechanizmów planowanego bankructwa ma już tylko znaczenie historyczne i prawie żadnych punktów stycznych z życiem współczesnym. Inaczej dzisiaj układają się stosunki majątkowe w rodzinach, inaczej się zarabia, bankrutuje, ponosi odpowiedzialność. Realistyczna warstwa dzieła dużo straciła; może nawet wszystko.

Szansy uratowania komedii trzeba szukać w jej warstwie rnoralno-obyczajowej, w relacji między pokoleniami rodziców i dzieci oraz w metamorfozie, jakiej podlegają niektórzy bohaterowie sztuki w miarę umiany sytuacji, w metamorfozie polecającej na przechodzeniu od uniżoności i służalczości, do bezwzględnego okrucieństwa i niewdzięczności. Żeby tę szansę wykorzystać należałoby sztukę wzbogacić psychologicznie, wyposażyć bohaterów, zarówno w tekście, jak i w realizacji, nie tylko w malowniczość rosyjskiej powierzchowności, zestaw gestów, strojów, zachowań i detali fizycznych, ale przede wszystkim w więcej motywacji i mechanizmów kształtujących psychikę.

Niestety, autor nie sięgał tak daleko, a teatr nie potrafił mu pomóc. Dla Ostrowskiego i jego epoki kompromitowanie pewnego mechanizmu życiowego o ograniczonym zasięgu czasowym i środowiskowym mogło być ważne. Dla widzów współczesnego teatru drugiej połowy XX wieku ładunek treściowy "Do wójta nie pójdziemy" nie wystarcza. Do tego sztuka ujawnia bardzo wątłą dramaturgię. Obszerne fragmenty wypełnione są opisywaniem technicznych sposobów dochodzenia do bankructwa. Niedostatek konfliktów próbuje ratować teatr nadmiarem scen picia alkoholu. Ilekroć widzę na scenie stół, kieliszki, butelki - grodzi się natychmiast podejrzenie, że autor i teatr mają poważne kłopoty, aby zainteresować widzów. W inscenizacji olsztyńskiej, "Do wójta nie pójdziemy", pierwszoplanowym efektom komediowym były różne, wyszukane technicznie sposoby picia wódki. A zastawa z kieliszkami prawie nie znikała ze sceny.

A zaczęło się zupełnie dobrze. Pierwsze fragmenty z dwukrotnym wtargnięciem rozkapryszonej córki zapowiadały ostrą, farsową komedię w stylu Gogola. Rychło jednak akcja siada. Za dużo rozmów o manipulacjach finansowych, za mało teatralnych działań. Zamiast jednej, dramaturgicznie rozwijającej się intrygi - indywidualne, nie wiążące się w całość gierki bohaterów utworu. Druga odsłona w kantorku nieuzasadniona, niewiele wnosi nowego. Aby nie wypuścić widzów na przerwę, reżyser Krzysztof Rościszewski wpada na pomysł. Daje na proscenium przed kurtynę grajka z ruską harmoszką. Potem jeszcze raz pojawi się ten sam grajek pod koniec przedstawienia, aby zachęcać do kolorystycznych prysiudów. Finał zwracaniem się do widzów demonstrowaniem podartych butów oraz pijackie gierki trzech byłych sług kupca Bolszowa zupełnie w złym guście, niesmaczne, bez związku z główną sprawą sztuki. Awaria z karafką, to oddzielny incydent.

Żal, że w tym nieudanym eksperymencie repertuarowym i inscenizacyjnym męczą się dobrzy aktorzy olsztyńskiego teatru. Wanda Bajerówna, jako matka nie ma co grać, ciągle jest z boku, uspokaja córkę, godzi, lamentuje. Witolda Czerniawska w roli swatki też nie znajduje pełnych możliwości Elżbieta Czerwińska idzie śladem Agafii z "Ożenku", Andrzej Jurczak (Łazarz Podlizkin) i Władysław Jeżewski (Sysoj Zapojkin) na początku grają uniżonych sługusów, potem ich drogi rozchodzą się. Podlizkin ukazuje twarz Tartuffe'a. Zapojkin skończonego degenerata. Ale wymiar tych postaci nie taki, jaki znamy z innych wielkich dzieł rosyjskiego realizmu krytycznego. Tylko Tadeusz Madeja tworzy konsekwentną i tragiczna, szczególnie w końcowych fragmentach, postać kupca rosyjskiego, uwikłanego w ówczesny system stosunków społecznych. Zespół wykonawców uzupełniają Halina Lubaczewska, Jan Niemaszek i Lesław Ostaszkiewicz.

W stylu i w zgodzie z charakterem literatury utrzymana jest scenografia Antoniego Tośty. Solidne wnętrza, zarys kopuł cerkiewnych w głębi, wory, i beczki składu kupieckiego mieszają się z kolumienkami pałacyków mieszczańskich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji