Każdy ma swoją Mekkę
Człowiek nie chce i nie potrafi być sam, nawet wówczas, gdy świadomie wybrał życie w samotności. Potrzebujemy bowiem obecności drugiej osoby nie tylko wtedy, gdy nie radzimy sobie z prostymi sprawami codzienności. Helen przestaje nad nimi panować, bo czas i biologia są nieubłagane, a postępująca starość niesie coraz więcej ograniczeń. I oto jesteśmy świadkami chwili, w której ma się zadecydować przyszłość Helen, jej ewentualna przeprowadzka do domu starców, zwanego elegancko domem pogodnej starości. Tak mogłoby się przedstawiać najkrótsze, ale i zarazem bardzo powierzchowne streszczenie sztuki Athola Fugarda "Droga do Mekki", wystawionej właśnie na małej scenie Teatru "Wybrzeże".
"Droga do Mekki" z pewnością nie jest literackim arcydziełem, będąc wszakże jednym z ciekawszych dramatów, które w kameralnej formie, w interesującej artystycznie postaci zawierają tyle ważnych i bliskich każdemu z nas spraw. Jest bowiem próbą ukazania jakże trudnego przekroczenia kolejnego życiowego progu wyznaczonego przez starość, ale nie tylko. Jest również historią trojga bohaterów i ich samotności w różny sposób przezwyciężanej i różne niosącej nadzieje. Jest także opowieścią o tym, jak mało o sobie wiemy nawet mimo wieloletniej zażyłości. A wreszcie i chyba przede wszystkim, chociaż nie ma w tej sztuce kwestii drugoplanowych, bo wszystkie wydają się jednakowo ważne, jest "Droga do Mekki" rzeczą o sensie ludzkiej egzystencji, o celu życia, którego każdy z nas poszukuje.
Helen znalazła go późno. Po śmierci męża, którego nie kochała, wyzwoliła się z więzów natury obyczajowo-religijnej. Kosztem wyobcowania ze środowiska niezdolnego do akceptacji, oddała się twórczości zrodzonej z wewnętrznej potrzeby. Przestrzenno-figuralna kompozycja "Droga do Mekki" to jej artystyczne przesłanie i spełnienie, dzieło, w którym zrealizowała się naprawdę. Każdy z nas szuka swej "drogi do Mekki", ale nie każdemu udaje się ją znaleźć. Wyjątkowość Helen, źródło jej wewnętrznej siły tkwi właśnie w tym, że ją odkryła i miała odwagę podążyć za wewnętrznym głosem. I Helen, choć fizycznie słaba, zażenowana własną niesprawnością i naiwnie jak dziecko usiłująca ukryć prawdę, nie przestaje być fascynująca dla bliskich. Halina Winiarska, która gra Helen w przedstawieniu wyreżyserowanym przez Adama Orzechowskiego, portret swej bohaterki tworzy prawdziwie po mistrzowsku. Bardzo subtelnie, lecz z nieprawdopodobną wprost wiarygodnością, spojrzeniami, gestami, nierzadko "zawieszonymi", niepewnymi siebie, oddaje dramat kogoś, komu trudno pogodzić się z fizyczną słabością, z zewnętrznymi przejawami nieporadnej, niezgrabnej starości, która nie ma jeszcze odwagi, aby do siebie się przyznać. To jest prawdziwa kreacja, od początku do końca prowadzona z jakimś wielkim skupieniem i oszczędną w doborze środków, a tym bardziej przekonującą konsekwencją. Oszczędność wyrazu nie zubaża wcale wizerunku Helen. Jest przecież nawet moment, w którym z typowo kobiecym, kokieteryjnym niedowierzaniem, przyjmuje wiadomość o uczuciu, jakie zdaje się do niej żywić pastor. Winiarska obdarza swą bohaterkę ciepłem, wzruszającym zagubieniem i maskowaną przed otoczeniem rozpaczą, że oto życie bierze kolejny "zakręt", każąc porzucić to, co najdroższe.
W takich chwilach nawet zagorzały samotnik zwraca się ku innym. Elsa (Dorota Kolak) przyjeżdża niespodziewanie, zaniepokojona zagadkowym listem Helen. Jest młoda, mieszka daleko w dużym mieście, a mimo to z Helen łączy ją przyjaźń. "Droga do Mekki" je zbliżyła, pozwoliła odnaleźć wspólną nutę wrażliwości. Elsa też jest samotna, ma problemy ze sobą i swoim życiem. Jej dramat poznamy w finale, ale jego sygnał otrzymamy już na wstępie. Agresja, szorstkość, mentorski ton, ale i wielka czułość, z jaką traktuje Helen, mogą mieć różną przyczynę. I mają. Dorota Kolak potrafi wspaniale oddać tę gamę sprzecznych uczuć i nastrojów, które miotają jej bohaterką. Elsa jest zestresowana swoją sytuacją, ale boi się też o Helen, o której - co się okaże - nie wie wszystkiego. W krytycznym momencie swego własnego życia Elsa samodzielna, buntownicza i zraniona w uczuciach, zdaje sobie sprawę, kim była i jest dla niej Helen. Była zawsze lustrem, w którym Elsa oglądała siebie. Była kimś, kto imponował, bo potrafił być wolny. Elsa, dodając Helen odwagi do stawienia czoła trudnej sytuacji, pragnie ocalić to lustro i własną wiarę w wolność, którą potwierdza wybór Helen. Chce też ocalić Helen, bojąc się ubezwłasnowolnienia przyjaciółki. Elsa bowiem jak każdy z nas potrzebuje lustra, potrzebuje drugiego człowieka. Potrzebuje go też Marius (Andrzej Nowiński), pastor, sąsiad, przyjaciel, pełen nadziei, które nie mogą się spełnić, bo opierają się tylko na intencjach, a nie na wzajemnym, głębokim zrozumieniu drugiej osoby. Gdzieś, w czasie, który minął w pozornej tylko bliskości, zgubiła się szansa prawdziwego porozumienia, które kto wie, czy nie było możliwe. Teraz w cieniu "Drogi do Mekki", w mieszkaniu Helen, będącym jej osobnym nie dla każdego pojętym światem , Marius, trzecia postać osobliwego trójkąta, poznaje tę smutną dla siebie prawdę.