Artykuły

Kto mówi o Becketcie?

Jak napisać sztukę, która nie tracąc atrakcyjności dla "przeciętnego" widza, stwarzałaby pozory intelektualnego wyrafinowania, schlebiała gustom teatralnych erudytów i wpisywała się w magiczny "nurt postmodernizmu"? Przepis jest prosty. Należy wziąć kilka scen z "Czekając na Godota", dołożyć "Katastrofę", dokładnie wymieszać, podgrzewając na niewielkim ogniu brutalności i wulgaryzmów, uformować z tego parę beckettowskich bohaterów-nieudaczników, a na deser podać samego Becketta.

Miksturę taką przyrządził Paweł Huelle. Jego sztuka "Kto mówi o czekaniu"? - której prapremierową wersję zrealizował Krzysztof Babicki na sopockiej Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże - miała być zapewne erudycyjną rozmową z wielkim Irlandczykiem, z jego literacką spuścizną i zawartą w niej wizją świata. Oto dwaj emigranci - Polak Paul i Irlandczyk Anteny - okradli swego pracodawcę i tułają się po Francji. Towarzyszy im niezrównoważona Margot, bezskutecznie szukająca rodzinnego ciepła. Paul i Aniony byli niegdyś aktorami i mimo że w zasadzie stracili wiarę w jakąkolwiek karierę, przy lada okazji odgrywają (dla wprawy?) fragmenty z "Czekając na Godota", wcielając się w postaci Estragona i Vladimira. Oczywiście prywatne rozmowy również prowadzą beckettowskim językiem. Decydują się w końcu na spróbowanie swych sił w teatrze "Postpostmoderne". Autokratyczny dyrektor teatru, Mario, ukształtowany na wzór Reżysera z "Katastrofy", usiłuje ich skłonić, by przekształcili "Godota" w rewię z girlsami. Urażeni artyści opuszczają teatr, by ostatecznie zadomowić się w podziemiach metra i wystawić "Godota" dla wegetujących tam clochardów. Przedstawienie odnosi sukces (na miarę metra...). Niestety - policja aresztuje aktorów i deportuje z Francji. Po ich rozstaniu na lotnisku pojawia się Podróżny, którego twarz jest "bardzo podobna do twarzy Samuela Becketta". Podróżny kładzie się na ławce i zasypia.

Cała sztuka, jak widać, została "napisana Beckettem". Widz może więc bawić się w rozpoznawanie beckettowskich tropów, odczytywanie aluzji i cytatów. Tylko że ta intelektualna zabawa donikąd niej prowadzi. Nic z niej nie wynika Dialog z Beckettem jest za pozorny: Huelle nie ma nic do|powiedzenia, prócz stwierdzenia, że prawdziwa sztuka wciąż jest skazana na niezrozumienie. Gdy Tadeusz Różewicz "rozmawia" w "Pułapce" z Kafką, to wyczuwa się w tym starcie dwóch artystycznych osobowości, dwóch godnych siebie partnerów. Choćby dlatego, że świat Kafki opisany jest charakterystycznym różewiczowskim językiem. Gdy zaś Paweł Huelle "rozmawia" z Beckettem, ma się wrażenie, że zagubiony dramatopisarz-debiutant wykorzystuje twórczość genialnego dramaturga, licząc na łatwy efekt.

Krzysztof Babicki nie zdołał przekonać mnie do tej sztuki, choć jego spektakl jest zdecydowanie mniej nudny od "gołego" tekstu (drukowanego w lipcowym numerze "Dialogu" z 1994 roku). Babickiemu udało się przede wszystkim ujarzmić teatralną przestrzeń. Z długiej i wąskiej widowni wyrzucił pierwszą połowę krzeseł, poszerzając znacznie teren gry. Część widzów siedziała "na planie", w dodatku jedni naprzeciwko drugich. Dzięki temu przedstawienie nabrało głębi - nie intelektualnej wprawdzie, a przestrzennej, ale dobre i to. Przy tradycyjnym podziale na scenę i widownię cała egzaltacja i sztuczność dialogów eksponowałaby się zapewne z podwójną siłą, a tak niektóre fragmenty wypadły całkiem przekonująco. Niemałe wrażenie wywiera scena w karczmie, kiedy nieszczęśliwa Margot błaga Paula i Antony'ego, aby pozwolili jej z nimi zostać. Babicki umie budować nastrój. Fizyczna bliskość trojga postaci w przyciemnionej, "rozlewającej" się niejako we wszystkie strony przestrzeni, tworzy klimat intymności i szczególnego napięcia. Jest to scena popisowa Doroty Kolak; jej Margot to najbardziej udana rola w spektaklu. Ogromna skala emocji - od otępienia do ekstazy - za sprawą talentu aktorki zdaje się całkiem naturalna i umotywowana, nie jest zaś, jak to się często zdarza, drażniącą aktorską manierą, technicznym sposobem "wzbogacania" postaci.

Uroda pojedynczych scen nie zmienia jednak kształtu całości przedstawienia. Żadne zabiegi inscenizacyjne nie są bowiem w stanie nadać sensu i żywotności tekstowi sztuki. Naiwna historia pary włóczęgów opowiedziana została sprawnie, ale zupełnie nie wiadomo, po co. Nie pomogły finałowe pomysły Babickiego, który ubóstwo słowa starał się retuszować pantomimicznymi scenami z życia clochardów i hałaśliwym muzycznym akcentowaniem ostatnich scen. Cóż, banału nie da się zagłuszyć.

Nie zaistnieli też w spektaklu protagoniści; Paul (Jacek Mikołajczak) i Anteny (Mirosław Baka) to para nieciekawych i nie zróżnicowanych pod względem charakteru obieżyświatów. Daleko im do beckettowskich błaznów-outsiderów; są po prostu nijacy. A przecież Mikołajczak i Baka to aktorzy prezentujący na ogół wysoką klasę. W papierowe postaci trudno jednak tchnąć ożywczego ducha.

W tej sytuacji mówić można o jednej zasadniczej zalecie przedstawienia: jest krótkie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji