Artykuły

Serce, masz prawo być

Sztuka czeskiego pisarza - rabina ma swoją tajemnicę, która wprowadza ją w inny, "zaświatowy" wymiar, zaznaczony już w scenografii sopockiego spektaklu. Zapomniana przez wszystkich francuska pisarka Miriam Harry - sprowokowana przez młodego, amerykańskiego hebraistę - ożywia w pamięci zdarzenia z dzieciństwa. Jej szary, spowity mrokiem pokój, pełen drzwi, otwartych na "przestrzeń wewnętrzną", zaludniają duchy bliskich, które opuściły swoje kryjówki, by odegrać jeszcze raz minione życie. Miriam, mimo zaawansowanego wieku, jest znowu małą dziewczynką, która stała się świadkiem upadku swego ojca, Mojżesza Shapiry - niezbyt uczciwego antykwariusza z Jerozolimy, który w 1883 roku ogłosił całemu światu sensacyjne odkrycie bezcennych rękopisów Biblii. Shapiro poniósł porażkę, bo nikt - włączając jego najbliższych - nie uwierzył w autentyczność znaleziska, pod którym podpisał się człowiek mający już na swoim sumieniu niejedno "archeologiczne" fałszerstwo. Jerzy Kiszkis, nie unikając szarżowania, gra kogoś, kto jest błaznem i dandysem, ale z determinacją broni też swojego prawa do godności. W tle zrekonstruowanej przez Sidona prawdziwej historii toczy się bowiem batalia o wiele ważniejsza niż spór o autentyczność starych pergaminów, na których spisano Mojżeszową Księgę Powtórzonego Prawa. Jej stawką jest własna tożsamość, akceptacja siebie i swojej przeszłości - prawo do wyjścia z ciemności i życia w pełnym świetle.

Shapiro to przede wszystkim przypowieść o zdradzie. Opuszczona przez wszystkich Miriam wraca do wydarzeń sprzed ponad sześćdziesięciu lat, by u kresu życia odzyskać swoje dzieciństwo, którego wyparła się wraz z ojcem naznaczonym piętnem oszusta. Z szapirowską skórą odrzuciła najcenniejszą część samej siebie. Za tę zdradę płaci wyrzutami sumienia - powracającymi koszmarami, w których aktorami są jej martwi krewni.

Zdrajcą był także Shapiro, który opuścił swój żydowski dom, by w obcym świecie pojąć za żonę córkę luterańskiego pastora i wyrzec się swojego boga. On również poniósł karę - im bardziej starał się ukryć swoje żydostwo, tym skwapliwiej wytykano palcami niewidzialny chałat wystający spod jego angielskiego surduta. Dlatego - gdy już uświadomi sobie swoją klęskę - przyjmuje to przeklęte dziedzictwo w nadziei, że komuś przyjdzie wreszcie do głowy poszukać pod żydowskim przebraniem człowieka. Dla Shapiry, nie uznającego dotąd żadnych świętości, odnalezienie starych zwojów stało się bowiem znakiem danym od Mesjasza - cudem, który pomógł temu zabłąkanemu wędrowcowi przyznać rację sercu i poczuć się powołanym do człowieczeństwa, zrównującego go z innymi. Gdy to proste marzenie okazało się niemożliwe do spełnienia, opuszczony przez wszystkich, strzela sobie prosto w serce. Nie ocali go nawet autentyczne uczucie, które łączy go z żoną.

Los Shapiry powtórzy jego, starsza córka Hana, która w listach do fuhrera kalała pamięć ojca, udowadniając swoje prawo do bycia Niemką. Skandal z rękopisami odebrał jej narzeczonego i skazał na związek ze starcem. Mimo pruskiego rodowodu jej męża i statusu wdowy narodowej, Hana nie wymknie się pułapce, jaką zastawił na nią los. Dorota Kolak w obszernej scenie, urastającej niemal do rozmiarów samodzielnego, porażającego swą siłą monodramu, jest nerwową, zaszczutą, pozbawioną godności i oparcia kobietą, która usiłuje zmyć z siebie szapirowski brud i uciec przed oblegającymi ją zewsząd, nie istniejącymi pluskwami. Jej bohaterka zginie w obozie koncentracyjnym, razem z żydowską mierzwą, przeklinając przed śmiercią całą ludzkość. Nie przyzna się do żadnej nacji.

Konstrukcja dramaturgiczna sztuki, rozgrywającej się na dwóch płaszczyznach czasowych - w roku 1947 i pod koniec ubiegłego stulecia - oraz wpisana w nią tajemnica prowokują skojarzenie z Arkadią, wystawioną przez Krzysztofa Babickiego na gdańskiej scenie kilka lat temu. W przeciwieństwie do Toma Stopparda, czeski pisarz nie odpowiada jednak na najważniejsze bodaj pytanie: co wynika ze zderzenia tak bardzo odległych od siebie epok, oddzielonych wojnami, które załamały stary, fundowany przez racjonalizm, europejski porządek. Gdyby w sopockim spektaklu zjawy kobiet nie paradowały w sukniach z tiurniurami, oba światy byłyby całkowicie tożsame. A przecież po drodze przydarzyła się ludzkości katastrofa. Czy nie zmieniła ona naszej mentalności, nie zrodziła nowych teorii rzeczywistości?

Sztuce Sidona zabrakło też zbawiennej ironii, która mogłaby oswoić najbardziej kaznodziejskie ustępy tekstu (zwłaszcza te o człowieczym sercu, przywróconym światu), ratując przy okazji ryzykowny pomysł wypełnienia domu bohaterki duchami. Duchami niezbyt na dodatek zdecydowanymi co do swojego statusu - raz bowiem wydają się pozbawione świadomości upływu czasu, kiedy indziej zaś przemawiają jako martwi, przywołani z niebytu wspomnieniem. Na szczęście, Halina Winiarska bez większego trudu pokonuje niebezpieczeństwa ukryte w roli Miriam - obecna przez cały czas na scenie, pozbawiona oparcia w tekście, gra niemal milcząco, najczęściej samym tylko spojrzeniem, kogoś, kto jest demiurgiem tamtego równoległego świata i świadkiem wydarzeń w nim uobecnianych. Jej mała dziewczynka, obroniona przed infantylnością, jaśnieje jakimś dziwnym pięknem.

Rozczarowało mnie rozwiązanie akcji, znoszące w zasadzie całą tajemnicę. Sidon nie zdołał ukryć, że wierzy w autentyczność znaleziska Shapiry i odkrytą przez niego prawdę. Przyznaję, że wolałabym pożegnać się z bohaterami po pierwszej części spektaklu, kiedy Miriam rzuca się zrezygnowana na skrzynię przyniesioną ze strychu i nie znajduje w sobie siły, by zmierzyć się z zagadką ukrytą w liście ojca. Zwłaszcza że końcowy obraz, w którym małżonkowie Shapiro, wpatrzeni w siebie z miłością, razem gaszą szabasowe świece, a matka - Joanna Bogacka - śpiewa psalm na cześć Pana, jest naprawdę piękny. Po antrakcie na scenę powraca niesforny amerykański chłoptyś i wszystko psuje swoją pazernością na sensację.

Niektóre ze słabości tekstu udało się reżyserowi zatuszować. Poskromił na przykład widoczną w sztuce pokusę symbolizowania rzeczywistości, która czasem wręcz denerwuje natręctwem, prowokującym do dosłownych rozwiązań. Krzysztof Babicki przytomnie zrezygnował z anioła zjawiającego się Miriam. Wykreślił także scenę, w której ojciec, zaszyty gdzieś w amsterdamskim tanim hoteliku, popełnia samobójstwo. W całej reszcie zawierzył aktorom, którzy tchnęli w Sidonowe gadające głowy życie. To aktorstwu właśnie polska prapremiera czeskiej sztuki zawdzięcza ostatecznie swoje zwycięstwo, choć niczego w sensie dramaturgicznym ani inscenizacyjnym nie odkrywa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji