Artykuły

"Polka prosto z Kraju"

Znakomita komedia Balińskiego w Teatrze ZASP w Londynie

Prawdziwa niespodzianka! I to z tych, które cieszą.

Stanisław Baliński napisał farsę!

Na pierwszym przedstawieniu (w ub. niedzielę) śmiech rozlegał się na widowni co chwilę, przy podniesionej kurtynie coraz zrywały się oklaski. Od wielu, wielu lat nie było na naszej emigracyjnej scenie tak pogodnego nastroju. Bo śmiech Balińskiego nie jest napojony żółcią: nie gryzie. Z odrobiną przesady, której staram się o ile tylko potrafię unikać - można by powiedzieć że śmiech Balińskiego - chociaż dostrzega liczne nasze śmiesznostki i - wady, jest przepojony miłością. Baliński-komediopisarz (od - wczoraj! bo to pierwsza jego fraszka sceniczna) - nie przestał być Balińskim-lirykiem... Czarodziejska mikstura! Uświadomiłem sobie na niedzielnym przedstawieniu, że spojrzenie satyryczne wcale nie jest przeciwieństwem uczucia. Świadczy jedynie o inteligencji obserwatora. Nasze ideały mają również swoje pięty Achillesowe. Widzieć śmieszność - i kochać, to, rzekłbym, wyższy stopień miłości, a widzieć własną śmieszność, to wyższy stopień kultury...

W paru słowach, bo redakcyjny pośpiech nie pozwala pójść tropem licznych wątków intelektualnych, nasuwanych przez komedię Balińskiego - o samym przedstawieniu:

"Polka prosto z Kraju" brzmi farsowo. Coś jak "mleko prosto od krowy". O to właśnie chodzi. Wszystko, choć przepuszczone przez artystyczny katalizator, jest realne. Nic z Ionesco, nic z Mrożka. Fikcja, lecz oparta na realistycznym widzeniu rzeczywistości. Ogłoszenie matrymonialne (w naszym "Dzienniku"), dynamiczna Polka z Kraju (o nazwisku "Morowiec" - nomen omen) - na dwutygodniowym urlopie u cioci na Ealingu - marzenia o brytyjskim paszporcie (jakże realistyczne!) - i co z tego wynikło? Nic złego. Sztychy rozdawane są przez Balińskiego równomiernie: w nich i w nas. W Rodaków z Kraju (marzących o zagranicy) i w zmęczonych już obczyzną emigrantów. Wszystko prawda. Wszystko to widzieliśmy i widzimy codziennie. Tylko że widzieć i - widzieć, to ogromna różnica. Poeta-Baliński i Baliński-komediopisarz umie pokazać to, co widzimy codziennie, jak gdyby pod mikroskopem... W takim komediowym powiększeniu widzimy oczywiście lepiej. I - śmiejemy się z tego, co w życiu codziennym irytuje nas i drażni. Co za ulga! Śmiech to naprawdę zdrowie. Gdyby nie specyficzne powikłania polityczne stawiające barierę między sceną na emigracji i sceną w Kraju (chociaż to przecie ten sam polski teatr) - farsa Balińskiego szłaby w Warszawie co najmniej pół roku przy wypełnionej widowni. Bo komediowe ukłucia rozdzielane są sprawiedliwie. Warszawa śmiałaby się z polskiego Londynu równie serdecznie, jak polski Londyn śmieje się u Balińskiego z Rodaków Warszawy. Aktorzy: niespodziankę również sprawiła mi Irena Delmar. Znałem ją i ceniłem jako pieśniarkę, kojarzyła mi się w ogóle z estradą. Teraz wiem, że to świetna aktorka komediowa. Błyszczy. Maryna Buchwaldowa ma dobrą szkołę aktorską (Reduta) i umie być zarówno tragiczna jak śmieszna. Że była świetną Marsoniową (też omen nomen), wdową po pułkowniku, to mnie nie zaskoczyło; rozumiało się samo przez się. Nieraz już podziwiałem jej autentyczny talent. Janina Jakóbówna, choć "z pochodzenia" tancerka, na londyńskiej scenie ZASP-u już przed kilkoma laty wysunęła się do pierwszego szeregu jako zalotna aktorka charakterystyczna. Krystyna Podleska (której dotąd nie widziałem) należy do młodego pokolenia aktorskiego. Jako panna ("pisz pan panna") Morowiec uosabiała krajowy "rozmach" (łokcie) z temperamentem, bezceremonialnie, lecz - z wdziękiem. Bożyńskiego i Ratschkę znamy od dawna jako wybitnych aktorów i nie potrzeba ich reklamować: Bożyński ma znakomity okres; kilkanaście dni temu podziwiałem go jako "Kochanego kłamcę" (z Korą-Brzezińską na estradzie POSK-u). Ratschka, jako "niezłomny" emigrant (z brytyjskim paszportem) śmieszył do łez. Wielką i miłą niespodzianką był Jerzy Placzek, jako doktor Piotr Justyn z Kraju - na praktyce w Anglii (w Oksfordzie!). Dobry los pozwolił mi poznać paru takich pod każdym względem pozytywnych młodych Polaków z Kraju; to z nimi łączą się wszystkie nasze nadzieje. Dużo sobie po Placzku obiecuję.

Reżyseria spoczywała w rękach Kielanowskiego przy współpracy Buchwaldowej. Bez zarzutu.

Smosarski dał w pierwszym akcie wierną kopię biura naszego działu ogłoszeń w "Dzienniku" - w drugim i trzecim równie udaną kopię saloniku (sitting-room) w zamożnym polskim domu (z ogródkiem) na Ealingu.

Doskonałe przedstawienie. Na premierze sala "Ogniska" była przepełniona; ludzie odchodzili od kasy, bo brakło biletów.

[data ukazania się artykułu nie jest ustalona]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji