Artykuły

Obojętność schnących traw

"Wujaszek Wania" Małego Akademickiego Teatru Dramatycznego w Sankt Petersburgu w reż. Lwa Dodina na scenie Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Nad sceną wielkie stogi wolno rudziejących źdźbeł. Nad sceną, nad resztką powietrza w majątku zarządzanym przez Wujaszka Wanię (Siergiej Kuryszew), nad zimną herbatą w wystygłym samowarze, nad pustką salonu... Nad światem? Tak. Dla tych, co tu zostaną, jak i dla tych, co stąd uciekną, życiem będzie garść spłowiałych resztek powietrza, radości, miłości, bólu, obojętności, nienawiści, wszystkiego. Dla tych siedmiorga stygnących całym światem będzie już tylko z dnia na dzień coraz kruchsza resztka świata. Resztka, prawie nic. Detal.

W wyreżyserowanym przez Lwa Dodina "Wujaszku Wani" Antoniego Czechowa, niebem resztki świata są ciepłe masy schnącego siana, ciepłe i doskonale obojętne. Młodziutka Helena (Ksenia Rappoport), druga żona emerytowanego profesora Sieriebriakowa (Igor Iwanow), jedna z tych siedmiorga, co tutaj sens własnego oddechu doszczętnie zapodziali, podskoczy, wysupła z nieba słomkę, w palcach na pył ją rozetrze i uśmiechnie się szaro. Szaro jak nigdy.

Żółta kruchość w białych palcach kruchości śmiejącej się szaro. Znów detal - sceniczna epifania trwająca mgnienie zaledwie. Jeden z kilku, może nawet kilkudziesięciu niezapomnianych detali delikatnej, olśniewającej opowieści Dodina. Właśnie tak - olśniewającej. Strzępy są jej istotą. Czechow ongiś zapytał krytyka Korolenkę: Czy wie pan, jak piszę? - po czym odpowiedział: "O, tak!". I spojrzawszy na stół, chwycił pierwszy drobiazg, który mu w oko wpadł. Była to popielniczka. Jeśli pan chce - zakończył wykład - jutro będzie z tego opowiadanie "Popielniczka"!

Opowieść Dodina, ten spokojny szept Dodina, jest pajęczyną detali, bo sednem zapisanych snów Czechowa są właśnie pajęcze sieci drobin pozornie bez znaczenia. Tylko pozornie, bo naprawdę tkwi w nich wszystko. Kosmos w popielniczce albo w żółtej kruchości między białymi palcami kruchości lub w uśmiechu szarym jak nigdy... Dodin, by dać światu cierpki smak Czechowowskich narracji, nie potrzebuje tej nowoczesnej nędzy bombastycznych interpretacyjnych konceptów społeczno-ideologiczno-polityczno-filozoficzno-publicystycznych. Dodinowi wystarcza pieszczenie szczegółów.

Więc kruchość w palcach kruchości. Krótki taniec szarego uśmiechu, taniec na ustach Heleny, na których później zatańczą usta Astrowa (Piotr Siemak). Kolejny detal. Sieriebriakow zobaczy pocałunek - i wytrze zły ślad. Chusteczka starca na pełnych obcej śliny wargach młodej żony starca. Następny detal. I kalosze starca, zostawione w kącie kalosze nieskazitelne - czarne, błyszczące, doskonale pokorne - w części pierwszej opowieści będą ością w oku mrącej rodziny starca. Doskonała pokora kaloszy będzie ludzi boleć najdotkliwiej. Samotne kalosze - który to już detal?

Tak, drobiazgi, detale... W pisarstwie Czechowa i w seansie Dodina najpotworniejsze są te momenty, kiedy ciemność dyskretnie wyłazi przez szczeliny drobiazgów. Wióry, strzępy, bzdety... Bez mała somnambuliczny, trzygodzinny sceniczny taniec gestów, spojrzeń, oddechów, bezruchów. Niezauważalnie zmieniające się epoki świateł - dzień, zmierzch, noc. Krople cichego deszczu, co lśniące ścieżki kreśli w nieruchomym powietrzu ogrodu. Daleka błyskawica. Grzmot liżący szkło drzwi wiodących na werandę. Nagłe zdanie, że dzień oto świetny, by się powiesić - i w tej samej sekundzie czyjś na podwórzu pisk wabiący drób. Mój Boże, tu marzenie o wyzwalającej pętli - a tu cip, cip, kurka!!! Boże? Przepraszam - jaki Boże?

Siedmioro ludzi sensy własnych oddechów zgubiło. Minęli się. Uczucia poszły w gwizdek, radość życia sczezła, nadzieje już nawet nie śmieszą. Nic nie zostało. Doskonale minęło się siedem szarzejących twarzy, siedem skór, dłoni, dotyków, ust, par oczu. Tu, czyli gdzieś, w jakimś punkcie globu - nic nie zostało, tylko jakaś marność resztek. Przecież w majątku Wojnickich nawet strzelista rozpacz zmieszana z nienawiścią jest odpustowego gatunku, bo gdy Wujaszek Wania strzela do Sieriebriakowa - to z metra pudłuje! Po cóż więc dalej się miotać? I wobec kogo? Wobec czego?

Wobec nikogo, wobec niczego. Bo nie ma żadnych głosów w nieskończoności nad głowami. Sieriebriakow, Helena, Sonia (Jelena Kalinina), czyli córka profesora z pierwszego małżeństwa, Maria Wojnicka (Tatiana Szczuko), czyli matka Wujaszka Wani i pierwszej żony profesora, Wujaszek Wania, Astrow, wreszcie zubożały ziemianin Tieliegin (Aleksandr Zawiałow) - dają więc spokój. Ktoś wyjedzie, ktoś zostanie, wszyscy znów się oszukają. Ale już poza złudzeniami, poza nadzieją, na zimno. Oszukają się, bo przecież - żyć trzeba. No nie? No tak.

Wujaszkowi Wani i Soni zostanie zimna herbata w wystygłym samowarze, kilka opuszczonych krzeseł i księgi rachunkowe, co je będzie trzeba do porządku doprowadzić, zwłaszcza jeśli o olej i kaszę hreczaną chodzi. Łza wpadnie do filiżanki? Nie wpadnie. Stary Jefim nocą w ogrodzie kołatką zakołacze, by demony odpędzić? Zakołacze - i znów nie odpędzi. Więc? Więc Tieliegin, z lęku przed ciszą pełną złych cieni, zabrzdąka na gitarze. Skąd się bierze tak czyste czytanie Czechowa, tak czysta reżyseria i tak czyste aktorstwo? Lepiej nie pytaj. Lepiej zapamiętaj, dobrze zapamiętaj odwieczną obojętność traw schnących nad kruchą resztką świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji