Artykuły

Niemcy

"NIEMCY" Kruczkowskiego mają już za sobą bogatą tradycję sceniczną - od czasów krakowskiej prapremiery z r 1949. W Warszawie upamiętniły się dwa przedstawienia, oba. w reżyserii Erwina Axera: w Teatrze Współczesnym z r. 1949 i w Narodowym z r. 1955. Obecnie, po 6 latach przerwy. Teatr Narodowy wystąpił z nową inscenizacją "Niemców" Sama decyzja jest niewątpliwie słuszna. Sztuka Kruczkowskiego wytrzymuje śmiało próbę lat. I forma jej nie straciła na atrakcyjności, i treści, które niesie, ponownie znalazły się w centrum powszechnego zainteresowania.

To zobowiązuje. Jeżeli teatr dziś decyduje się na wystawienie "Niemców", musi mieć jakąś określoną ich koncepcję, musi odpowiedzieć nimi na dręczące nas pytania. Jeśli 12 lat temu sztuka Kruczkowskiego tłumaczyła jak Niemcy dojść mogli do takiego stanu zbrodni i upodlenia, jaki po-został nam w pamięci z czasu ostatniej wojny światowej oraz które przywary i błędy społeczeństwa pomogły Hitlerowi, to obecnie przypomina i ostrzega.

Nie można zapominać także, iż Kruczkowski pisał "Niemców", w okresie, kiedy dopiero powstała NRD i wskazywanie pewnych elementów pozytywnych w społeczeństwie niemieckim miało wówczas inną wymowę. Dziś, kiedy istnienie pokojowej NRD jest już faktem od lat oczywistym, całe oskarżenie musi się tym bezwzględniej zwrócić przeciwko Niemcom zachodnim.

Zwłaszcza, że życie przydało to sztuce Kruczkowskiego nowej aktualności. NRF znów staje się punktem zapalnym w centrum Europy. Odżywają tendencje rewizjonistyczne. Coraz bezczelniej dochodzą do głosu byli hitlerowscy generałowie, coraz wyraźniej rysują się ich dążenia. coraz groźniejszą mają wymowę. Dlatego dziś sztuka "Niemcy" powinna przemówić ze sceny szczególnie ostro. To nie jest sztuka obojętna politycznie i w tym jej wielka siła. Toteż za główny błąd ostatniej inscenizacji uważam to, iż nie tylko nie potrafiła uaktualnić wymowy sztuki, lecz niejako stopiła jej ostrze.

KRUCZKOWSKI pokazuje różnych Niemców w różnych sytuacjach. I jeżeli nawet poznajemy ich lepszą stronę, której tu, podczas koszmarnych lat okupacji nie mieliśmy okazji zauważyć, to przecież autor wyraźnie wskazuje, dlaczego w końcu zło brało górę. Zwycięstwo autora leży w tym, że potrafi znaleźć właściwe proporcje. Pokazuje w Niemcach zwykłych ludzi, ale ich nie rozgrzesza, tylko oskarża. I wydaje się, że w konkretnej dzisiejszej sytuacji szczególnie ważne jest to zasygnalizowanie, gdzie katastrofa bierze swój początek.

Sztuka Kruczkowskiego wyraźnie bowiem mówi, że sprawcami zła są nie tylko Niemcy zarażeni i przejęci duchem faszyzmu, ale także ci, którzy nawet odcinają się od tej ideologii, ale nie potrafią się jej przeciwstawić. Tak więc żandarm Hoppe nie jest złym człowiekiem. Sam ma dzieci, kocha je najchętniej puściłby wolno żydowskie dziecko - Chaimka. A przecież zdławi sumienie i zastrzeli chłopca "według przepisu", by nie wydać się podejrzanym drugiemu Niemcowi.

Głównemu bohaterowi sztuki, profesorowi Sonnenbruchowi, wydaje się, że w pracy naukowej i izolowaniu się od reszty społeczeństwa znajdzie wewnętrzny spokój i schronienie przed wojenną zawieruchą. Ale to złudzenia. W ostatecznej rozgrywce nie ma bowiem miejsca dla biernych. Można być tylko "za" lub "przeciw". Okazuje się, że naukowe odkrycia profesora służą - bez jego wiedzy - zbrodniczym celom, a on sam nie znajdzie w sobie tyle siły, by w rozstrzygającym momencie pomóc ściganemu przyjacielowi.

Czyż może bardziej aktualnie niż obecnie zabrzmieć to oskarżenie społeczeństwa niemieckiego przed biernością? Przed biernością, która jest już przyzwoleniem?

"NIEMCY" dziś grane wymagają więc jasnej, jednoznacznej wymowy. Tymczasem ostatnia inscenizacja przynosi pewne zmiany, uzgodnione co prawda z autorem, ale nie wychodzące sztuce na dobre. Myślę przede wszystkim o Jurysiu-pijaku, który nagle bez umotywowania i racji został konspiratorem, o niepotrzebnie złagodzonej postawie żandarma Hoppe, o ostatecznej rozmowie Sonnenbrucha z Petersern, nazbyt wyabstrahowanej z konkretnej rzeczywistości. Dziś mniej niż kiedykolwiek powinno nam chyba zależeć na tłumaczeniu postępków zbrodniarzy wojennych choćby nawet tych z najniższego szczebla. Natomiast finałową, tak istotną - dla sztuki rozgrywkę słowną komunisty (Peters) z niemieckim liberałem (Sonnenbruch) trzeba raczej było skondensować i zaostrzyć, niż całkowicie odrealniać, każąc aktorom toczyć dyskusję w nieokreślonej scenerii

"Niemcy" to sztuka bogata w świetnie napisane role. Niektóre z nich przejdą do historii naszego teatru. To również zobowiązuje. Tymczasem Teatr Narodowy, poza kilkoma chlubnymi wyjątkami, pokazał przedstawienie raczej słabe aktorsko. Nie tylko nie wnosiło ono nic nowego do dotychczasowej pięknej tradycji, ale wyraźnie: nie nadążało za nią. Z głównych postaci jedynie Jan Kreczmar jako Sonnenbruch i Zofia Tymowska (Berta) stanęli na wysokości zadania.

Ostatnio, oceniając ubiegły sezon, podkreślałam krytyczną sytuację w Teatrze Narodowym. Premiera "Niemców" potwierdza tylko te smutne spostrzeżenia. Jeśli wreszcie dopisał repertuar, zawiodło wykonanie. Czy możemy liczyć na to, że kiedyś te dwa czynniki zagrają razem? Program teatru (brawo!) uczy nas pięknej historii narodowej sceny. To przeszłość - a jak z teraźniejszością?

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji