Artykuły

Kultura nie tylko dla bogatych

Jeśli biedni zostaną pozbawieni dostępu do kultury, staną się jeszcze tańszą i bardziej mobilną siłą roboczą, a bogaci będą mieli spokój w teatrze. I to na tym zależy ekonomistom nieuznającym nic oprócz wolnego rynku - Michał Zadara [na zdjęciu] polemizuje w Gazecie Wyborczej z prof. Leszkiem Balcerowiczem.

W wywiadzie udzielonym Romanowi Pawłowskiemu ("Uwolnić kulturę", "GW" z 6 listopada) prof. Leszek Balcerowicz stawia dwie tezy: a) państwo nie musi finansować kultury wysokiej, by ta istniała, i b) z kultury korzystają głównie bogaci. Tymczasem powszechny i demokratyczny system umożliwiający wszystkim obywatelom korzystanie z kultury może być tylko dziełem państwa - które ma ku temu możliwości oraz obowiązek "stworzenia warunków upowszechniania i równego dostępu do dóbr kultury" (art. 6 Konstytucji RP). Państwowy system finansowania kultury jest potrzebny nie bogatym, tylko właśnie biedniejszym obywatelom, którzy bez dotacji do cen biletów zostają wykluczeni z kultury, a co za tym idzie - z życia wspólnoty.

Prof. Balcerowicz zarzuca obecnemu systemowi, że państwo dopłaca do dóbr, za które rzekomo nikt nie chce płacić. Ten argument brzmi racjonalnie - bo niby po co państwo ma płacić za coś, czego nikt nie kupiłby za pełną cenę? Jednak wydatki państwowe przeznaczone są zazwyczaj na dobra, za które sami obywatele nie mogą lub nie chcą płacić. Skoro Profesor walczy z przekonaniem, "że jeśli państwo czegoś nie zrobi, to nikt tego nie zrobi" (nazywa tę postawę "postawą radzieckiego działacza") - niech apeluje, by rząd wycofał się z budowy autostrad i finansowania MSZ. Społeczeństwo obywatelskie powinno samo sobie poradzić z problemami stosunków międzynarodowych, a prywatne firmy niech zbudują autostrady za własne pieniądze, dla zysku.

Nie ulega wątpliwości, że kultura wymaga reform, system obsadzania dyrektorów teatrów jest nieskuteczny, instytucje mają niestabilne budżety, a wpływ polityków na instytucje jest zbyt duży. Im szybciej nastąpią tu reformy, tym lepiej. Przy okazji ekonomiści dogmatycznie wierzący w oczyszczanie każdej dziedziny życia z interwencji państwa chcieliby jednak rozmontować cały system, który powstał po to, by dać wszystkim szanse na pełne uczestnictwo w kulturze.

Centralne pytanie w tym sporze jest polityczne, nie ekonomiczne czy technokratyczne: czy kultura - czyli sieć filharmonii, teatrów, muzeów, festiwali oraz galerii - ma być dla państwa takim samym priorytetem jak budowa dróg? Konstytucja RP odpowiada twierdząco: państwo dlatego ma stworzyć "warunki upowszechniania i równego dostępu do dóbr kultury", ponieważ jest ona "źródłem tożsamości narodu polskiego, jego trwania i rozwoju".

Prof. Balcerowicz krytykuje miasto Warszawę za to, że dopłaca między 70 a 400 zł do każdego biletu teatralnego, pytając retorycznie: "Czy te pieniądze nie trafiają do ludzi o dochodzie wyższym niż przeciętny? Prawdopodobnie tak. To znaczy że biedniejsi finansują konsumpcję bogatych". Niedawno w kolejce do Opery Narodowej patrzyłem na widzów, którzy razem ze mną polowali na bilety po 40 złotych na "Borysa Godunowa". To ludzie, których - jeśli można sądzić po ubiorze - nie stać na wydanie 250 złotych na wolnorynkowy koncert Boba Dylana.

Założenie prof. Balcerowicza, że tylko bogaci korzystają z kultury, jest aroganckim przejawem pogardy dla biedniejszych, i samospełniającym się proroctwem. Jeśli miasto przestanie utrzymywać ceny biletów na niskim poziomie, to tylko bogaci zasiądą na widowni. I to na tym zależy ekonomistom nieuznającym nic oprócz wolnego rynku: biedni, pozbawieni dostępu do kultury, staną się jeszcze tańszą i bardziej mobilną siłą roboczą, a bogaci będą mieli spokój w teatrze.

Taki manewr już się udał neokonserwatystom w USA. Dwadzieścia lat temu za administracji Reagana okrojono państwowy fundusz dla sztuki (NEA) pod pretekstem, że sztuka jest dla bogaczy i dewiantów. I rzeczywiście, dzisiaj w Stanach już tylko bogaci korzystają z kultury - co nasuwa podejrzenie, że cały ten manewr był spiskiem bogatych, by wyrzucić klasy niższe z widowni Metropolitan Opera.

Jeśli państwo przestanie dopłacać do biletów teatralnych, muzealnych, operowych i muzycznych, uczestnictwo w kulturze wyznaczy kolejny podział naszego społeczeństwa. A jeśli rzeczywiście do teatrów przychodzą przeważnie ludzie bogaci, to rozwiązanie tego problemu polega na wystawianiu takich sztuk, i opracowaniu takiego PR-u, który by zainteresował widzów o różnym stanie zamożności, a nie na wykluczeniu ludzi biednych z kultury raz na zawsze - bo taki byłby efekt postulatów prof. Balcerowicza.

Zanim zaczniemy reformować, musimy mieć jasność, o jakie społeczeństwo i o jaką, dla kogo dostępną kulturę chodzi? Rozmontowywanie systemu odziedziczonego po PRL nie ma sensu, jeśli w zamian nie mamy lepszej propozycji.

***

Michał Zadara (ur. 1976), reżyser teatralny, twórca filmów i instalacji. Studiował teatr i nauki polityczne w Swarthmore College koło Filadelfii, reżyserię w Akademii Teatralnej w Warszawie i oceanografię w Massachusetts, ukończył Wydział Reżyserii Dramatu w PWST w Krakowie. Od 2004 roku pracuje w teatrach w całym kraju, interpretując na nowo literaturę polską ("Wesele", "Odprawa posłów greckich", "Ksiądz Marek", "Kartoteka") i światową klasykę oraz wystawiając własne sztuki (np. "Na gorąco" na podstawie "Pół żartem, pół serio"). W 2007 roku otrzymał Paszport "Polityki". W kwietniu 2008 roku był bohaterem 28. Warszawskich Spotkań Teatralnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji