Artykuły

Teatr przyczajony

Nasze dramaty opowiadają albo o narodzie, albo o społeczeństwie. "Szewcy" Witkacego są klasycznym przykładem tego drugiego gatunku. Są opowieścią o niespełnieniu rewolucji faszyzującego mieszczaństwa i komunizującego proletariatu. Niewiele dowiemy się z nich o pojedynczym człowieku, sprowadzonym do roli marionetki poruszanej w takt dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych przewrotów.

"Szewcy" to także firmowe przedstawienie Macieja Prusa, pokazywane przez niego z dobrym skutkiem od lat przeszło dwudziestu. Inscenizacji najnowszej nie brak"więc mistrzostwa (szczególnie dwa pierwsze akty mogą się podobać), choć oczywiście roli Jarosława Gajewskiego (Scurvy) czy Bożeny Miller-Małeckiej (Księżna Zbereźnicka) nie sposób porównywać z niezapomnianym koncertem, jaki przed dwudziestu laty dawali w reżyserii Prusa Roman Wilhelmi i Elżbieta Kępińska w Teatrze Ateneum. Ale aktorstwo i tu jest dobre. Krzysztof Wieczorek (Sajetan Tempe) znajduje się bez wątpienia u szczytu swej artystycznej formy.

Obiecującym debiutem scenicznym okazał się też występ Janusza Witucha w roli II czeladnika.

Tylko dlaczego "Szewcy" dzisiaj? Co oni mianowicie znaczą? Przyznam, że nie wiem. Nie wiem, jaki rodzaj emocji zbiorowej jest w nas dziś do wyzwolenia. I nie sądzę, by była to chęć panowania. Bo "Szewcy" sztuką o panowaniu są z pewnością. Z programu, gdzie autorzy rozwijają pointujący sztukę werset o takcie potrzebnym w trzecim akcie, dowiadujemy się, że po klęsce proletariuszy do głosu dochodzą obojętni technokraci. Jeśli już nie umiemy mówić o problemach konkretnych ludzi, lecz musimy zajmować się grupami, może by to i była jakaś formuła na "dzień dzisiejszy". Gdyby nie fakt, że wspomagany Panoramą Racławicką i chochołem trzeci akt rozsypał się reżyserowi kompletnie.

Niestety: potrzeba więcej pracy, by udał się Witkacy wierzcie Rodacy!

O rozsypaniu nie mogło być mowy dwa dni później, gdy na małej scenie Teatru Dramatycznego, w sali im. Haliny Mikołajskiej pokazano "Ptaśka" - interesującą adaptację znanej powieści Williama Whartona wykonaną właściwie przez trzy osoby Adama Srokę (współadaptatora, scenografa, autora opracowania muzycznego i reżysera) oraz Jacka Sobieszczańskiego (Ptasiek) i Mieczysława Morańskiego (Al). Nie każdego musi ten spektakl zachwycać, gdyż nie każdy lubi nasze osobiste parszywostki - jak to nazywał w "Szewcach" Witkacy. Ale między tymi dwoma salkami, między pytaniami o zbiorowość stawianymi na scenie dużej i pełnymi inteligencji próbami młodego Jana Witucha, a przebogatą ekspresją osobowości równie młodego Jacka Sobieszczańskiego zwracającego się do tych, co pragną zgłębić tajnie osobowości zdezintegrowanej, trzeba szukać sposobu na dzisiejszy teatr. Moim jednak zdaniem ani tu, ani tu - gdzieś w środku dokładnie.

Niestety w Teatrze Dramatycznym najwięcej autentycznych międzyludzkich napięć wyzwala wśród publiczności możliwość spotkań w kawiarence "U Aktorów'' i w przeobszernych kuluarach. Wyczuwa się wtedy ogromne pokłady rewelacyjnych odkryć, poczucia więzi miłośników teatru autentycznie obawiających się o los tej ważnej artystycznej instytucji. Nie rozumiem, dlaczego z tego nie skorzystać, nie skrzyknąć tych wszystkich (do których się zaliczam), którym drogi jest byt Teatru Dramatycznego, nie stworzyć klubu przyjaciół teatru, nie powołać studia, nie ogłosić konkursu na ważny dla nas dramat. Tyle dramatów jest wokół, że ten dramat musi zostać napisany. Tak jednak przeczuwam, że błądząc po opłotkach - psychologicznej literatury i sentymentalnych wspomnień z okresu, kiedy publiczność naprawdę chciała zachwycać się Witkacym w inscenizacji Macieja Prusa - nie znajdziemy naszego teatru.

A przecież on jest tuż tuż. Czai się za rogiem!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji