Artykuły

Czekanie bez ozdób

"Moja molinezja" w reż. Pawła Kamzy w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Pani umiera. Co tutaj więcej da się powiedzieć? Rak zapukał do ciała, nic nie da się zrobić. Pozostaje chemia - miałkie pocieszenie ludzkości. Nic nie pozostaje. Pani gnije, a wokół pustka niebywała, doskonale obojętna. To jest to, co w wyreżyserowanej przez Pawła Kamzę "Mojej molinezji" zdaje się być znakiem głównym: krucha pani - jej czekanie na koniec - na czarnym dnie ogromnego powietrza.

W hali Łaźni Nowej grająca umierającą Edyta Torhan wygląda całkiem tak, jak zapewne wygląda tytułowa rybka egzotyczna, o której czytam w programie: "sama w wielkim akwarium umarła z tęsknoty, z miłości". Dajmy spokój tęsknotom, zostawmy miłość. Jest tylko czekanie. Brzdęk zegarów bliskich i odległych. Nie słychać ich. Ale są.

Umiera pani. Co można do tego dodać? Co przemilczeć? Ci, którzy są przy pani (Mateusz Janicki, Tomasz Radawiec, Tomasz Sobczak, Olga Szostak) - brat męża, mąż, listonosz przyłażący z ciemną wiadomością i tancerka, co w tańcu przedziwnym, na końcu hali pląsanym, bywa wieloma widmami przeszłości - są przy niej coraz mniej. Nie może być inaczej. Gdy się ktoś, jak pani, szykuje na ostateczną samotność bez końca - żywi płowieją. To zwyczajne dzieje. Oddalają się, choć przecież czasem dotykają gnijącej głowy, przenoszą marniejące ciało z miejsca na miejsce, wszeptują coś w stygnące ucho. Tak, są, lecz ich bycie ma w sobie coś z upiorności dwóch, gipsowych bądź drewnianych, głów jelonków - głów leżących w akwarium ustawionym na środku czarnej sceny. Obojętna woda wyolbrzymia szeroko otwarte oczy - kulki ze szkła albo plastiku.

Pani umiera. Więc? Więc niewiele da się do tego dodać. Zgoła nic. Tak. Wszystko, co można, to przy jej wystyganiu postawić swoją ciszę i zrobić spis resztek ludzkich gestów, strzępów zdań i brzmień, co wciąż jeszcze krążą, wokół niej bądź w jej biednym mózgu, ale coraz wolniej, coraz senniej, jakby już tylko wedle prawideł niepojętej siły bezwładności. Właśnie tak w seansie Kamzy wszystkie te łupiny, odpady z życia wciąż żywych, przez godzinę i kwadrans kreślą koła na ziemi i w nieruchomym powietrzu.

Jakieś mętne, niedokończone spory o odziedziczony dom, który trzeba będzie sprzedać, albo ocalić. Jakaś żałośnie blada pamięć o starej, nieziszczonej miłości, co żadnych szans nie miała. Jeszcze uparte wizyty listonosza i jego parciane grzeczności na przywitanie i na do widzenia, jego toporne obycie, jego przaśne dobre wychowanie. Przedostatnie dotyki, finalne szepty, kilka spojrzeń głęboko w oczy, spojrzeń, które skończą się nie dalej jak jutro, pojutrze, góra w przyszłą środę wieczorem. Coś jeszcze?

Czasem śpiew i skrzypce (Joanna Słowińska i Jan Słowiński) - cierpkie wiejskie przyśpiewki, nieporadnie oswajające z trupami. Jeszcze daleko, na końcu hali, Paweł Moszumański, niby infernalny pianista, dobywający z czarnego pudła muzykę, co jest jak mgła. I na czarnej podłodze sieć czerwonych linii. Drogowskazy? Być może. Lecz pani nigdzie już nie pójdzie. To wszystko? Tak.

Dobrze się stało, że dywagacje o sekrecie śmierci, całe to funeralne filozofowanie, Kamza zostawił w programie. Tam - Barbara Skarga i Hegel, Levinas i Epikur, Rabbi Zusja i Mikołejko. Tu, na scenie - sama taktowność inscenizacyjna, tylko obraz niepojęty, zamknięty w dwóch słowach: pani umiera. Obraz bez komentarzy. Kamzy opowieść o utracie, której nie da się zatrzymać, jest umiarem scenicznych znaków. I tym samym jest Torhan.

Żadnych w jej roli "przesłań", doczepionych do zdychania. Żadnych "tez". Żadnej niezgody, protestów, strachu barokowo malowniczego, ni łzawości pensjonarskiej. Żadnych tanich pocieszeń, dzierganych na kanwie wiary bądź cynizmu ateistów. Nic, tylko czekanie. Bez ozdobników, bez fajerwerków. Gołe, bezradne, surowe czekanie aż światło zwiotczeje do końca. A gdy już się to staje, przychodzi myśl, że przy całej dziwności falowania między realnością a snem - seans Kamzy w istocie ma w sobie chłodną, twardą czystość finału "Śmierci Iwana Iljicza" Lwa Tołstoja.

"Wciągnął w siebie powietrze, zatrzymał się w połowie oddechu, wyprężył się i umarł." Nic więcej. Nic mniej. Co tu można dodać?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji