Artykuły

Buntownik zmumifikowany

Dla pisarzy dramatycznych Kopernik nie jest zbyt pociągającą postacią. Kiedyś, a było to przed wojną, w 1936 r., podjął temat Kopernika Adolf Nowaczyński. W jego sztuce pt. "Cezar i człowiek" rzecz odbywała się we Włoszech, na dworze Borgiów. Główną osią sztuki był konflikt między pozbawionym skrupułów politykiem a człowiekiem nauki, konflikt, który groził Kopernikowi stosem. Na szczęście nie doszło do tego za sprawą zakochanej w Koperniku Lukrecji, która nie dopuściła do urzeczywistnienia zamiarów swego brata.

Ostatecznie sztuka Nowaczyńskiego, wystawiona w Teatrze Polskim w Warszawie, w reżyserii Aleksandra Węgierki, nie zdobyła większego uznania, a postać Kopernika na długo zniknęła z literatury dramatycznej. Dopiero dziesięć lat temu powstała najbardziej licząca się, jak dotąd, sztuka o Koperniku: "Koniec księgi VI" Jerzego Broszkiewicza. W przeciwieństwie do Nowaczyńskiego, Broszkiewicza zainteresował Kopernik w ostatnich godzinach swojego życia, wielki odkrywca w obliczu śmierci.

Teraz doszła do tego "Śmierć Kopernika" Józefa Grudy, której wystawienie, w reżyserii autora, w Teatrze Polskim w Szczecinie zostało poprzedzone inscenizacjami we Wrocławiu i w Olsztynie.

Nawiasem mówiąc tytuł "Śmierć Kopernika" wydaje się bardziej odpowiedni dla sztuki Broszkiewicza niż Grudy, biorąc pm uwagę ramy czasowe, w jakich zwiera się dramaturgiczna fabuła obu utworów. W pierwszej, jak wspomniałem, mamy do czynienia z dochodzącym końca starcem, sztuka Grudy natomiast ukazuje niemal całe życie Kopernika, od momentu, kiedy udaje się na studia do Krakowa, a kończy się swego rodzaju posłowiem dotykającym czasów najnowszych. Zresztą tytuł nie ma tu większego znaczenia.

W programie swojej sztuki Gruda pisze między innymi, że jest to "próba stworzenia teatru faktu. Portret człowieka utkany z dokumentów, wypowiedzi autentycznych, listów cytowanych niemal dosłownie, czasem tylko łączonych fabułą wiążącą, wysnutą z własnych domysłów i wyobrażeń". I dalej: "Czy można poprzez taki materiał powiedzieć coś więcej o epoce Kopernika i naszej, o męce twórczej i paradoksach historii, o wielkim konformiście, który równocześnie był jednym z największych buntowników wszystkich czasów?"

Pytanie bardzo istotne. Czy jednak można odpowiedzieć na nie twierdząco?

Trudna sprawa z tą odpowiedzią. Po pierwsze nie jest to teatr, do jakiego widz jest przyzwyczajony. Więcej tu umowności, niż w jakimkolwiek innym scenicznym wydarzeniu. Poczynając od scenografii Jana Banuchy, sprowadzonej do najdalej posuniętej prostoty. Jeden lub dwa sprzęty na całej scenie i jakieś fragmenty okryć symbolizujące kostiumy postaci. I cała seria nie powiązanych ze sobą szkiców sylwetki Kopernika z różnych okresów jego życia. A więc Kraków, Bolonia, Ferrara, Rzym itd, a wreszcie Frombork. Nie towarzyszy temu wzrastające napięcie dramatyczne. Nie chodzi poza tym - wydaje się - o uteatralnienie historii, o przywołanie widzowi jej wizji. Chodzi - należy sądzić - nie o wierny portret postaci Kopernika, ale o prawdę o nim, jako o człowieku i światoburczym odkrywcy, prawdę pogłębioną naszą współczesną wiedzą o doniosłości jego odkrycia. To zaś wymaga znalezienia odpowiednich środków wyrazu, zrezygnowania z całego bagażu tradycyjnych, teatralnych konwencji.

Jeżeli uznać, że takie właśnie założenie przyświecało Grudzie, jako autorowi i reżyserowi sztuki, to chyba nie osiągnął w pełni zamierzonego celu. Przede wszystkim nie przyczyniają się do tego niektóre, owe wiązane tylko słowami spikera szkice, sprawiające wrażenie dość przypadkowego doboru. Należy zaliczyć do nich chociażby scenę z dziewczętami w Bolonii, czy z trędowatym Andrzejem Kopernikiem przed kapitułą.

Być może zbyt daleko posunięte skróty w psychologicznym rysunku postaci sprawiają, że w licznych momentach Kopernik, którego interpretuje Ryszard Zieliński, zostaje jakby zmumifikowany, pozbawiony najzwyklejszych odruchów i odczuć. Tak na przykład nie zauważamy prawie kiedy rodzi się jego uczucie do Anny Szylling i w jaki sposób dochodzi do porozumienia tych dwojga. Kiedy zaś Anna pojawia się z wielką siłą wyrazu, słowami pieśni Salomona mówi o swej miłości, Kopernik pozostaje nieporuszony i opowiada jej w zamian ile kupił swoją siedzibę.

Kopernik w tym przedstawieniu jest najczęściej hermetycznie zamknięty, daleki, obojętny na otaczające go sprawy, niekiedy wręcz nieludzko oschły. Tylko momentami objawia się ciężar, który nosi w sobie, kiedy rozgrywa konflikt ze sobą samym porażony odkryciem, że "tam na górze nie ma Boga!"

Jest przecież klika scen, które mają głęboką nośność dramatyczną. Zaliczyłbym do lich przede wszystkim oskarżenia wytoczone Kopernikowi przez Kardynała (Mieczysław Banasik), Annę Szylling (Marta Grey) i Dantyszka (Jerzy Wąsowicz). Najlepiej wyszło! to w przypadku Kardynała i Anny. Racje Kościoła i człowieka, parającej nad ludźmi instytucji, jej returnu i uczuć jednostki. Mocno wpadają te racje i tym lepiej pozwalają uzmysłowić nam, jak dotkliwy przewrót musiała powodować teoria Kopernika w umysłach ludzi jego epoki. Zwłaszcza mądry, chłodny i głęboki Kardynał okazał się w interpretacji M. Banasika wysokiej miary przeciwnikiem uczonego astronoma. Rozpaczliwym protestem samotnego człowieka, odartego ze złudzeń i nadziei, jest oskarżenie Anny. Może najmniej przekonywająco, bo zbyt dosłownie w odniesieniu do naszej współczesności, brzmią racje, które Gruda wkłada w usta Dantyszka. Zresztą tego rodzaju odniesienia zgrzytają nie tylko w tym przypadku. Albrecht Hohenzollern (Roland Głowacki) w wielu momentach stara się o przydanie swojej postaci podobieństwa z ostatnim dyktatorem III Rzeszy.

Do silniejszych stron w przedstawieniu "Śmierci Kopernika" należy z pewnością dodać również postacie Siostry Marty w wykonaniu Barbary Komorowskiej i Łukasza Watzenrode w wykonaniu Michała Lekszyckiego. Trudno wymienić innych, przede wszystkim dlatego, że raz po raz występują na scenie w innej roli. Jeżeli nawet w warunkach szczecińskiego teatru było to rozwiązanie konieczne, nie okazało się dla ogólnego efektu zbyt szczęśliwe.

W sumie trudno powiedzieć, że "Śmierć Kopernika" jest sukcesem Józefa Grudy. Otrzymaliśmy, jak wspomniałem, Kopernika zmumifikowanego. Zwłaszcza jako buntownika. Ktoś kiedyś jednak słusznie powiedział, że w teatrze zdarzają się porażki, które nie przynoszą ujmy. Tak jest właśnie w tym wypadku. Kopernik, jako materiał do dramatu, jest, jak przekonaliśmy się, materiałem twardym i opornym, wymagającym raczej dłuta rzeźbiarza, nie zaś malarskiego pędzla. Gruda natomiast, jeżeli już zostać przy tym porównaniu, potrafi uzyskiwać znakomite efekty, posługując się pędzlem.

Już na marginesie tego wszystkiego warto zwrócić uwagę na niezbyt odpowiednie słownictwo w tekście sztuki, tak przecież obfitej w autentyczne wypowiedzi. Na ich tle rażą określenia charakterystyczne dopiero dla naszego języka , współczesnego. Myślę o takich, jak "podrywanie" "łapówki" itp. Zupełnie zaś nie wiadomo dlaczego Kopernik posługuje się dosłownym tłumaczeniem francuskiego idiomu "wróćmy do naszych baranów", zamiast powiedzieć po polsku: wracajmy do rzeczy. Są to już potknięcia całkiem zbyteczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji