Artykuły

Przełęcki i ksiądz Piotr na londyńskich scenach

ŻEROMSKI autorem dramatycznym nie był. A już na pewno nie był komediopisarzem. W przeciwieństwie do Prusa, Sienkiewicza i Reymonta, w twórczości jego brak elementu humoru. Przyszło mi jednak na myśl, że może pisząc na scenę "Przepióreczkę" mistrz chciał sobie zażartować z poważnych postaci ze swoich własnych powieści; a może także ze swoich bezkrytycznych wielbicieli. Ale od żartu do prawdziwej komedii droga daleka.

Chcąc uczcić 50 rocznicę śmierci Żeromskiego Teatr Polski ZASP w Londynie miał niewielki wybór. Wystawić "Sułkowskiego" niełatwo. Bo to melodrama historyczna, ludna i kostiumowa, a chyba nawet Smosarski nie potrafiłby wystawić na scenie Ogniska egipskiej piramidy. Ponurego "Turonia" chce pokazać nam zespół Pro Arte. Więc pozostawały albo adaptacje - co robi się dla kina w Polsce - albo "Przepióreczka".

Nie jest to dobrze napisana sztuka, chociaż ma swoje genialne momenty. Pierwszy aktchaotyczny i jakoś bardzo naiwny. Drugi: dramatyczny dialog Doroty Smugoniowej z Przełęckim - to prawdziwy teatr. Trzeci brzmi sztucznie i nawet pretensjonalnie. "Jest jakaś dostojewszczyzna w tym pomyśle - pisał Grzymała-Siedlecki w swojej recenzji w Kurierze Warszawskim w r. 1935.- Zalatuje atmosferą "Biesów", nie budząc w nas przy tym dostatecznego przekonania .." Zgadzam się zupełnie z Grzymałą-Siedleckim, że jeśli ta kobieta naprawdę kocha Przełęckiego, to nie uwierzy w jego udawane łajdactwo.

Aktorzy londyńscy wykazują na tym niepewnym terenie dużo energii a nawet inicjatywy. Maria Arczyńska ze swoją piękną dykcją ratuje papierową rolę księżniczki Sieniawianki. "Profesorów" - chyba raczej docentów lub asystentów uniwersyteckich, którzy przyjechali na wieś żeby uczyć uczenia nauczycieli ludowych - jest na scenie za dużo. Widzowi myli się, kto jest kto. Jeden Roman Ratschka stawia w tym zespole sylwetkę charakterystyczną i zabawną. Ale, żeby już powiedzieć całą prawdę, pierwszy akt zabiera dla siebie Adolf Bożyński w partii administratora dóbr księżniczki. Co za świetnie, z pasją i polskim humorem zagrana rola.

Akt drugi - konfrontacja obnażonych nagle uczuć trojga ludzi: Smugonia, jego żony Doroty i obecnego przez cały czas na scenie Przełęckiego. Viola Hola w roli nauczycielki Smugoniowej jest wierna sobie - dramatyczna i zarazem delikatna. W jej całej interpretacji tej postaci jest chyba wiele prawdziwego wzruszenia. I to się udziela widowni. Andrzej Kamiński gra nauczyciela wiejskiego Smugonia, człowieka, który boi się że mu wygadany i gładki pan profesor ze stolicy żonę odbierze. Jak dla mnie, to jedna z najlepszych ról Kamińskiego-seniora; uniknął płaczliwości, której nie brak w tekście.

Gdybym był kabotynem, zacząłbym ten nowy akapit od balzakowskiego "a nous deux". Znakomity Ratschka - czyli prof. Wilkosz, historyk - nazywa Przełęckiego w trzecim akcie aż dwukrotnie "fircykiem" (z akcentem na "y"). Bardzo to łagodny epitet. Główny bohater tej melo-komedii ma dla mnie coś z hochsztaplera - społecznego, ale nie tylko. Podziwiałem Mariana Gamskiego, który zafascynował mnie był w "Świecy na wietrze" Sołżenicyna, że potrafił tę arogancję - by nie powiedzieć knajactwo socjalistyczne - wydobyć na powierzchnię i tak nam je pokazać. Gamski jest bardzo inteligentnym i odważnym aktorem, wbrew uniżonej reżyserii.

Panowie: Witold Schejbal, Jerzy Placzek, Bogusław Kucharek i Zbigniew Yurievski mają każdy swoje "cameo" i zabawni są kiedy się kłócą. Sztukę "Uciekła mi przepióreczka", w oprawie scenicznej Jana Smosarskiego, reżyserowali na spółkę Maryna Buchwaldowa i Leopold Kielanowski. Nie wierzę w spółki reżyserskie.

***

Inscenizacja "Księdza Piotra" pociągnęła mnie siłą starego sentymentu. Jako młody chłopak widywałem jeszcze Kazimierza Przerwę-Tetmajera. Najpierw w Hotelu Europejskim, gdzie zatrzymywała się moja ciotka Oskierczyna z Kowieńszczyzny, a potem półbezdomnego na ulicach okupowanej Warszawy. Na jednej z tych strasznych i pięknych ulic znaleziono autora "Skalnego Podhala" na pół zamarzniętego. Przewrócił się na gołoledzi, a że zapadała godzina policyjna, nikt nie zauważył. Umarł w szpitalu, chyba już nie odzyskawszy przytomności. Śmierć przeczesywała wtedy nasze roczniki niczym gęstym zgrzebłem. Ale taki koniec wielkiego poety - chociaż nie dano mu miejsca w Akademii Literatury - był dla mnie moralnym wstrząsem. Przecież okupacyjna Warszawa opiekowała się, jak mogła, swymi literatami i artystami.

Świetną nowelę Tetmajera "Ksiądz Piotr" zaadaptowała na scenę Konfraternia Artystów Polskich. Skromną estradę POSK-u zmienił w pokój plebanii rzeźbiarz Jerzy Stocki. Serdeczna to była inscenizacja: stary obraz Matki Boskiej z lampką, stara szabla z Olszynki Grochowskiej, masa kwiatów... I ten stary ksiądz, który nie chce oderwać się od wspomnień, a na co dzień jest dobrodziejem biedoty - ludzkiej i zwierzęcej. Gra go, pokornie i z rozmachem, Benon Łastowski. Wyobrażam sobie że z takim głosem można było grzmieć z ambony bez pomocy mikrofonów. Oddanym organistą, i ofiarą żartów księdza kanonika, jest debiutant na scenie Franciszek Różycki. Chyba się naprawdę popłakał w scenie śmierci księdza Piotra. W mniejszych rolach występują Irena Różycka (gospodyni) i mały Andrzej Święcicki (Ignaś znajda). Spektakl wyreżyserował i komentarz czytał Józef Blumicz. (Radziłbym ten komentarz nagrać na taśmę i wyczyścić). Oprawę muzyczną dała Barbara Czajkowska.

Po przedstawieniu przyjrzałem się orderom w pokoju X. Piotra. "To nie z tamtych czasów - zaśmiał się basem Łastowski - to moje własne". A więc następny rozdział tych samych dziejów. Czyżby Polska Tetmajera była mi bliższa od Polski Żeromskiego?

Podejrzewam że te dzisiejsze uwagi nie przysporzą mi przyjaciół. Więc chowam się za pyszne (od pychy) powiedzonko z "Przepióreczki": "Takie są moje obyczaje." A może tylko maniery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji