Artykuły

Niebo czytelniczek

"Stefcia Ćwiek w szponach życia" w reż. Mateusza Przyłęckiego na Scenie pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Jeśli Adam Michnik, który o Dubravce Ugresić rzekł: "Dubravka jest ucieleśnieniem duchowej urody Chorwacji w literaturze", mówił to nie w środku nocy biesiadnych obowiązków, a za dnia i przy pełnym udziale świadomości, jeśli miał na uwadze również "Stefcię Ćwiek w szponach życia" pióra tejże Ugresić, oraz jeśli wyreżyserowana przez Mateusza Przyłęckiego "Stefcia Ćwiek w szponach życia" jest choćby w dwudziestu procentach wierna literackiemu pierwowzorowi - nie jadę do Chorwacji.

Sedno zaniechania tkwi w poziomie ludzkiej wytrzymałości na tzw. literaturkę kobiecą, na uwiecznioną w księgach "duchową urodę" tej, jakby rzekł klasyk, wiecznie rozchichotanej zbiorowości piszącej, która w chichotliwym trybie tworzy na amen zahahane opowieści dla swych w efekcie lektury zawsze po pachy uhahanych czytelniczek. No bo jakże nie chichotać od pierwszej do ostatniej strony, skoro już tytułu nie przejdziesz, moja droga, bez chichotu, a nie przejdziesz, gdyż on sam z siebie od środka do cna rozhahany!

"Stefcia Ćwiek w szponach życia" - zaiste, boki zrywać. I to subtelnie zrywać, subtelnie albo ironicznie, bo wiadomo: tytuł ten to ciepłe przymrużenie oka Dubravki. Ot, lekki żarcik stylistyczny. Po czym napięcie chichotu rośnie. Stefci (Anna Smołowik) smutno, bo miłości by chciała, lecz wrodzona skromność i ogólne cichuteńkie rozchichotanie ducha skutecznie blokują śmiałość. Co robić? Zwłaszcza co robić, gdy się mieszka ze starą wersalką i omszałą ciotką (Barbara Kober), która wciąż gubi sztuczną szczękę i Stefcię za bezmyślną konsumpcję surowego zielonego groszku karci? Jak to co! Pohahaj sobie, Stefciu, ździebełko!... No i?

No i haha sobie Stefcia, wprawdzie przez łzy, lecz haha. Czytelniczki na widowni też. A jak się wyhaha - osobiście bądź telefonicznie wysłucha rad sercowych kilku doświadczonych przez ród męski weteranek. Stare te Wiaruski (wszystkimi jest Dominika Markuszewska) - choć każda inna, w Czytelniczkach na widowni inny, od słowikowego sopranu po niedźwiedzi bas, gatunek chichotu budząca - w sumie to samo radzą. Weź ty, Stefcia, tę fatalną, godną zlanego deszczem smerfa, czapę z żółtej wełny zdejmij, wyskocz z wsiowych fatałaszków, wdziej suknię lśniącą, ciętą nad kolanami, wzuj czółenka na wysokim obcasie, skromność porzuć, włosy rozpuść i tak przysposobiona - w chłopskie wyra wal jak w dym!... I co?

I nie wychodzi Stefci. Z żadnym typem męskim nie wychodzi (we wszystkie wciela się Piotr Pilitowski). Co pozostaje bidzie? Na wieki wieków - stara wersalka, żółta czapa, szukanie zębów ciotki, zielony groszek ciamkany w kącie, ciche chichoty marzeń przed telewizorem? Tylko to? Skądże! Oto Dubravka dzieli się z Czytelniczkami odwieczną zasadą. Miłość pieczołowicie przygotowywana - nigdy nie wychodzi. Wychodzi zaś - gdy przyłazi znienacka. I oto jest! Miłość nagła - na kursie hiszpańskiego. Vinko Frindic się nazywa (Karol Śmiałek). Przetrwa wszystkie burze. Amen.

Gdyby szło tylko o godzinę czystego pytlowania, pełnego papierowych niewieścich prawdek życiowych - w odmowie jazdy do Chorwacji nie byłbym tak definitywny. Niestety, w życie weszło stare koło ratunkowe artystów, co mają mało do powiedzenia, a dużo do wychichotania. Otóż, jeśli stać cię tylko na infantylizm - na końcu dzielnie ujawnij, że miałeś świadomość infantylizmu i w dziele twym był on celowy. Uczyń tak, a z banalnego infantylisty staniesz się głębokim ironistą, pełnym ciepłego dystansu do świata.

Krocząc wiernie za "duchową urodą" opowieści Ugresić - w finale seansu swego Przyłęcki każe aktorom z ról wypaść i wygłaszać wysoce rozchichotane komentarze do sztuki, przed chwilą przez Czytelniczki chichotliwie obejrzanej. Tak oto teatralne pytlowanie Przyłęckiego i literackie pytlowanie Ugresić sprytną kodą zostało uwznioślone, szczerą finalną spowiedzią artysty - rozbrojone. Wniebowzięte?

Może cud "kobiecej literaturki" na tym polega, że Czytelniczki uparcie nie chcą wiedzieć, iż w sztuce nie ma niebios, gdzie pytlowanie przemienia się w nie-pytlowanie, zwłaszcza za jednym pstryknięciem w finale? Nie - nie jadę do Chorwacji. Chyba że na jacht. Tylko tak. Bez zawijania do portów. I z bosmanem niemową.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji