Artykuły

Populistyczny kabaret

W SZTUCE według Hansa Fallady, najnowszej premiery Teatru "Wybrzeże" w reżyserii Marcela Kochańczyka, jest prawdziwa (?) limuzyna, schody z panienkami w perwersyjnych dessous i różnokolorowe, migające żarówki. W tej efektownej oprawie scenicznej rozegrał się wszak smutny dramat nie wygranych pomysłów, artystycznych niekonsekwencji, interpretacyjnych uproszczeń.

POWIEŚĆ Fallady "I cóż dalej, stary człowieku?", historia pary młodych ludzi w nękanych bezrobociem i recesją międzywojennych Niemczech, w adaptacji scenicznej uzyskała formę kabaretowej rewii. Bohater pozostał jednak ten sam - to oczywiście "zwyczajny, szary człowiek". Pinnenberg (Mirosław Baka) to raczej bierny obiekt historii niż jej (współ)twórca. Pasywny i apolityczny bohater pada ofiarą wszystkich możliwych klęsk epoki kryzysu. Im niżej schodzi po drabince hierarchii społecznej, tym szczelniej obudowuje się wokół niego fasada tandetnego kabaretu, złudnego blichtru. Obraz świata jest tu klarowny: dobry szary człowiek i kłamliwy blichtr, podejrzane bogactwo.

Nietrudno się domyślić, że ta teatralna wizja świata jest równocześnie diagnozą Polski współczesnej. Cóż, trzeba przyznać, że dosyć populistyczna jest ta stara-nowa diagnoza.

Przyłożona do polskiego pejzażu politycznego przypomina chyba najbardziej retorykę szeregowych działaczy związkowych. I naprawdę nie dziwi mnie, że jednym z autorów scenicznej adaptacji powieści Fallady jest Tankred Dorst, niemiecki lewicujący dramaturg, znany z okresu gorących, rozpolitykowanych lat 60. Jeżeli ktoś przeszedł lewacki magiel trockistowsko-maoistowski to mu się Fallada nieuchronnie skurczyć musiał do "prościutkich" prawd szarego człowieka.

Najbardziej w inscenizacji Kochańczyka żal nie wygranego pomysłu na kabaret. Rewiowe songi, którymi przerywany jest główny tok akcji przywołują skojarzenia ze słynnym filmem Boba Fosse'a (skojarzenia z tak świetnym "prototypem" artystycznym mogą być jedynie komplementem dla reżysera). Fosse spopularyzował tradycję, w której kostium kabaretu jest kostiumem historii. Tradycję, w której to, co niewinne, rozrywkowe, estetyczne zaczyna powoli absorbować przemoc. U Kochańczyka kabaret, nawet kiedy pojawiają się tam stylizowane, faszystowskie uniformy, nie ma w sobie tej złowieszczej "podszewki". Prawdę mówiąc - w ogóle nie ma żadnej podszewki (a chyba jednak powinien mieć). Coś niepokojącego, dwuznacznego ma w sobie konferansjer-transwestyta Marzeny Nieczui-Urbańskiej, niestety ten prowokacyjny ostry trop gdzieś się po drodze zagubił.

Spektakl Kochańczyka w ogóle pełen jest napoczętych i porzuconych pomysłów, z których w sumie niewiele wynika. W rezultacie zabrakło twórczej energii na powiązanie z sobą dwóch konwencji - sztuka rozpada się na dwie, nie przystające do siebie części: melodramat szarego człowieka i kabaret.

Szkoda, że w inscenizacyjnych niedoróbkach, zagranych w fatalnym rytmie, ciągnących się jak makaron epizodach giną błyskotliwe rólki, jak zawsze niezawodnej Doroty Kolak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji