Artykuły

"Awans" kontra awans

NIE WIEM czy Edward Redliński jest tzw. urodzonym dramaturgiem, ale wiem że jego literatura bez względu na formę w jakiej się wyraża, jest literaturą dramatycznych spięć i autentycznych konfliktów. Dlatego tak łatwo daje się przekładać na język sztuk dynamicznych, jak film czy teatr. Nawet "Konopielka", utrzymana w rozlewnym wschodniopolskim nastroju bazuje przecież na stałej sytuacji konfliktowej (chłop kontra nauczycielka), jak i na poszczególnych spięciach, wyznaczających jakby etapy narastania sytuacji. Scena na zebraniu we wsi sygnalizuje już że konflikt ma podłoże szersze. Niejednostkowe.

W tej scenie nie bierze jeszcze udziału nauczycielka, ale podział na strony został już dokonany i ona znalazła się po przeciwnej, niż jej gospodarze. Po stronie tych, którzy przyjechali z zewnątrz. Przecież ona też jest z zewnątrz. Jest oficjalną nosicielką oświaty i postępu w zagubionej między bagnami nadnarwiańskiej wsi, która wcale nie chce być oświecona, ani postępowa. A już oficjalność każdego wystąpienia staje się równocześnie jego grobem. Chłopi sięgają do arsenału środków wielokrotnie sprawdzonych i ogólnie dostępnych. Można by to nazwać bronią fizjologiczną. Rezultatem jej działania jest ośmieszenie. Czym można skuteczniej zniszczyć przeciwnika, którego właściwie zniszczyć nie wolno.

"Konopielka" doczekała się szybko scenicznej przeróbki. Za monodram oparty na "Konopielce" J. W. Krzyszczak otrzymał nagrodę na Przeglądzie Teatrów Małych Form i zaskarbił sobie długotrwałą sympatię widowni.

Powieść "Awans" została adaptowana dla teatru, a natychmiast potem a może i równocześnie dla filmu. Na scenie, widziałam szczecińskie i warszawskie przedstawienie, sprawdziła się znakomicie. Film entuzjazmu nie wzbudził. Nie wiadomo, kto zawinił i na czym polegał błąd. Bo przecież nasza widownia wrażliwa jest na wszystkie polskie aktualności i lubi się śmiać z siebie sądząc, że śmieje się z sąsiada.

Awans społeczny, jego spaczony sens obowiązujący na co dzień w naszym społeczeństwie, model życia zmieniający się szybko i jednocześnie korzeniami tkwiący w XIX wieku, to wszystko sprawy, które w różnej formie istnieją stale w twórczości Redlińskiego. I w naszym życiu na co dzień. Powiedzenie, że ktoś jest "z awansu" było 20 lat temu najwyższą pochwałą. Dziś jest obelgą. Z domieszką politowania.

Redliński jest pisarzem wrażliwym i myślącym. Dlatego każda sprawa ma u niego przynajmniej dwie strony. I nie ma miejsca na schematy myślowe. A właściwie odwrotnie - jest miejsce. Nawet bardzo dużo. Tylko, że on ich nie przyjmuje. On z nimi walczy. Przecież każdy z jego utworów ma za temat jakiś obiegowy stereotyp, który zostaje poddany wiwisekcji. Tak jest we wspomnianych dwóch powieściach, tak jest również w pisanych już od razu na scenę "Wcześniaku" i "Czworokącie". W tym pierwszym "idzie pod nóż" rodzina, jej solidarność, jej stabilność, jej ciepły smrodek. Namiastki tego co romantykom wydaje się w rodzinie najważniejsze - miłość. Zamiast autentycznego uczucia są puste słowa, puste gesty spajające jeszcze na jakiś czas tę podstawową komórkę społeczeństwa jak przerdzewiała obręcz rozlatującą się beczkę. Dla tych, których ona nie spaja, a dusi, nie ma ratunku. Infantylizm społeczny sprzęgnięty z rodzinnym daje mieszankę upiorną. Najpełniej wyraża się to w postaci dziadka. Ten duet, który tworzą razem Celińska i Bąk jako przedstawiciele Rodziny w spektaklu "Na Woli" ma łagodność czołgu, delikatność drogowego walca. Kiedy z tej delikatnej rodziny (dziadzio społecznik, mama kochająca, ojciec porządny, choć trochę może "nieżyciowy") ucieka jedyny syn, kiedy wraca doprowadzony przez milicję, matka (Celińska) mówi głosem żandarma: "Za małe cię kochałam, ale naprawiam swój błąd" i rzuca się do całowania jedynaka. Przypomina się kotek u "Hamiltona" zagłaskany na śmierć...

W "Czworokącie" znów dochodzą do głosu sprawy "awansu", a właściwie jego najbardziej fałszywego schematu spopularyzowanego przez TV w serialu "Daleko od szosy". Chodzi mianowicie o przejście ze wsi do miasta traktowane jako życiowy sukces. "Lepszość" miasta została w tym serialu podana jako rzecz bezdyskusyjna. Bohater postąpił według mądrości zwartych w wierszyku ze studenckiego kabaretu. "Ojciec niczym, matka niczym, a ja w mieście motorniczym". Bezmyślność postawiona została tu za wzór. Nie ma obawy, będzie naśladowana.

Bohater "Czworokąta" jest bardziej skomplikowany. On "awansował" już dawno. Już jest właściwie miejskim człowiekiem o zatartym pochodzeniu. Ale przychodzi na niego taki moment, że drze na sobie wranglerowskie wdzianka i rozgląda się za chłopską siermięgą. Oczywiście odwrotu już nie ma. A tych, co chcieliby zawrócić pchną z powrotem we właściwym kierunku tłumy nowych, którzy chcą "awansować". Ze wsi do miast. Jak Beata, młoda kandydatka na służącą, przybyła z rodzinnej wsi Antoniego. Paradoks "Czworokąta" polega m.in. na tym, że np. praca służącej uważana za symbol społecznej degradacji jest tu równocześnie szczeblem tego fałszywie pojmowanego awansu. Zaś Antoni, który w imię wyższych ideałów nie zgadza się na zatrudnienie dziewczyny, staje się jej wrogiem. W pojęciu zony staje się również wrogiem dziadka, który jako niedołężny potrzebuje stałej opieki. Ale z kolei dziadek jest starym rewolucjonistą i Antoni podejrzewa słusznie, że krew by go zalała, gdyby się dowiedział, że on, który całe życie walczył z wyzyskiem, teraz sam ma sługę i został na starość wyzyskiwaczem. Tylko że dziadek nie musi wiedzieć - odparowuje córka rewolucjonisty, która nie ma żadnych oporów przed używaniem życia, o jakie jej tata walczył. Konflikt rozgrywa się więc na trzech płaszczyznach, ale jedynym, który za to płaci jest Antoni. Tylko nie wiadomo, za co płaci. Czy za swój niepotrzebny "awans" dokonany kiedyś w tłumie podobnych mu awansowiczów, czy za swoją mizerną elastyczność, czy za spóźnioną próbę znalezienia w życiu swojego miejsca, którego też już nie ma. Świat przeszły u Redlińskiego nie poddaje się bez walki. A właściwie trudno powiedzieć, czy się w ogóle poddaje. Czy nie znajduje po prostu nowej formy istnienia znajdując nowość w swojej starości. Przecież jesteśmy w ciągłym ruchu, a pozory nowoczesności mają również krótki, sztucznie przedłużany żywot, jak wszystkie inne pozory. Przecież w "Awansie" zakała wsi, chłop, który nie chciał się przystosować, nie chciał swego obejścia przerobić na pawilony z plastyku i szkła "wyonacył" całą wieś. To do niego, na placki prosto z patelni zlecieli się letnicy gardząc rozkoszami malowanej w "pikasy" nowoczesnej restauracji GS-u. On prowadzi najmodniejszą placówkę gastronomiczno-wypoczynkową i tylko on potrafi nadążyć za gustami gości.

Sztuka Redlińskiego składa się z małych paradoksów, które z kolei składają się w sumie - znów paradoks - na całkiem realistyczny obraz naszego życia, a głównie tego, co dzieje się na styku miasta i wsi.

Leży tam kopalnia tematów, do której mało kto sięga.

Jest jeszcze jeden, choć na pewno nie jedyny twórca, który również doskonale znał i czuł naszą wieś. I tak samo ostro reagował na jej sprawy. Jak człowiek, który kocha pomimo wszystko. Myślę o piosenkarzu - o Grześkowiaku. W jego piosenkach czuło się podobny, choć całkiem odmiennie wyrażony sarkazm, złość i czułość równocześnie, maskowaną, powstrzymywaną, bo autentyczną.

Sztuki Redlińskiego nie są w sensie teatralnym wolne od błędów. Głównie przez próby ogarnięcia naraz zbyt wielu spraw. W "Czworokącie" mamy figury, z których jednej autor każe czuć i myśleć jak człowiekowi, we "Wcześniaku" czas galopuje tam i z powrotem a sprawy dziecka rozgrywają się w zupełnie innej płaszczyźnie. Wbrew logice i rozsądkowi dorosłych. Ale może to wcale nie błąd. Przecież ta sztuka jest napisana z punktu widzenia syna. Nie "dzidziusia", ale człowieka. Wrażliwość młodości często zanika z wiekiem. Przechodzi w infantylizm. Stary infantyl zajmuje się wojną między szałwią i groszkiem. Infantylka chce "dzidziusia", żeby jej zatrzymał męża, który zaczyna jakby popatrywać na boki. Człowiek, który jeszcze swojej wrażliwości całkiem nie zatracił jest wobec nich bezradny. Bezradny, bo odsłonięty na ciosy, bo myślący i mający wątpliwości a nie mający ustalonego przez dziesiątki lat wzorca postępowania. Infantyle żyją według kanonów dobrych 100 lat temu, XIX-wieczni żyli też o 100 lat w tył. Ludzie, autentyczni ludzie, u Redlińskiego żyją dziś i mają pełną tego świadomość. Dlatego im tak trudno. I dlatego wszystkie jego utwory są tak dramatyczne...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji