Artykuły

Uroda, piękno, okrucieństwo

Rozmowa z KATARZYNĄ DESZCZ przed premierą "Księżniczki Turandot" w Teatrze Ludowym.

-Jesteś reżyserką, która od wielu lat przyzwyczaiła publiczność do niekonwencjonalnych przedstawień, a nawet skandalizujących, żeby wspomnieć ostatnie w Krakowie - Na zachód od Shannon. Czy biorąc na reżyserski warsztat klasyczną komedię dell'arte zmieniasz teatralne zainteresowania?

- Z tym skandalem to trochę przesada. Wokół spektaklu faktycznie powstał ferment, do dziś nie wiem - dlaczego. W swoim dorobku mam też kilka pozycji z klasyki repertuarowej, a Księżniczkę Turandot postanowiłam zrobić z bardzo prostego powodu: to jest tekst, który mówi wprost o tajemnicy i magii teatru. Żeby sprawa była jasna, od razu zaznaczam: uciekam w tym przedstawieniu od komedii dell'arte. Po pierwsze dlatego, że się na niej nie znam, po drugie, to jest tradycja bardzo daleka od polskiej, po trzecie wreszcie, nikt z aktorów w Polsce tak naprawdę nie potrafi dell'arte wykonać. To tak jakby kazać Murzynowi tańczyć krakowiaka. Natomiast niewątpliwie jest to utwór, który bawi się konwencjami, teatrem, mówi o jego iluzji i trzeba było dla tego tekstu znaleźć język sceniczny, czyli stylistykę przedstawienia. Nie było to łatwe, bo Księżniczka... nie jest ani tekstem realistycznym, ani typową bajką, w której złemu księciu ścina się głowę, a i tak wszystko dobrze się kończy.

- O czym robisz spektakl, opowiadając baśniową historię księżniczki Turandot i księcia Calafa?

- Chcę zrobić spektakl o dziewczynie, wokół której powstał mit jej urody, piękna i okrucieństwa, a któremu ona, jako człowiek, sprostać nie może. To historia "z życia wzięta", temat, który zawsze był, jest i będzie aktualny. Często w życiu budujemy swój publiczny portret, z którym konfrontacji zwykle piekielnie się boimy.

- A jakie są konsekwencje tej konfrontacji w Twoim przedstawieniu?

- Puenta jest następująca: nie można bać się prawdy o sobie. To jest historia o naszych lękach przed odsłonięciem prawdziwego oblicza. Każdy z nas wciśnięty jest w gorset norm, konwenansów, wprzęgnięty w mechanizm określonych zachowań - słowem wtłoczony jest w formę, ukryty jest pod maską, pod którą kryje się inny człowiek. Często mniej piękny, mniej mądry i mniej inteligentny. I do tego umiejmy się przyznawać, bo to też może być w nas akceptowane. Powiem więcej, zwykle za naszą normalność i prawdę jesteśmy przez innych kochani.

- A fatum, los, przeznaczenie, które w tym tekście tak intensywnie funkcjonują - czy jesteśmy od nich zależni?

- Bardzo bym chciała, by nasz los był zależny od naszych wyborów, od naszej wolności i pokonywania naszych lęków. 0 tym jest tekst Gozziego. Nie jest głębokim, psychologicznym dramatem, lecz sztuką z uśmiechem, przymrużeniem oka, ale i z goryczą. Sztuką o prawdziwych ludzkich problemach i dramatach. Bardzo zależy mi na tym, aby ta cała zabawa w teatr, żartobliwość czy czasem wręcz groteskowość postaci nie przytłoczyły tychże ludzkich problemów. Bo one są istotą teatru. Piękno tego tekstu polega również na jego prostocie: o sprawach ważnych Gozzi mówi lekko, dowcipnie, ale też z ironią. Staraliśmy się maksymalnie wydobyć wszystkie te elementy, broniąc się jednocześnie przed przedstawieniem wyłącznie lekkim, łatwym i przyjemnym.

- Nie po raz pierwszy scenografię do reżyserowanego przez Ciebie przedstawienia robi Twój mąż - Andrzej Sadowski. Czy to pomaga w znalezieniu wspólnego języka teatralnego?

- Dla nas teatr jest wartością, którą podobnie pojmujemy. Zawsze wspólnie szukamy znaku plastycznego na to, co chcemy w spektaklu opowiedzieć. Tutaj od razu wiedzieliśmy, że nie idziemy w dosłowną, "cepeliowską" chińszczyznę, choć wiadomo było, że kostium musi być rodem z bajki czy baśni, daleki od współczesności. Są zatem kostiumy ostre w formie i kolorze, podkreślające charakter postaci. W kontraście do nich jest umowna, prosta przestrzeń. Manipulując scenograficznymi elementami proponujemy również zabawę w budowaniu scenicznej przestrzeni. Świat teatru tworzymy na oczach widza: im głębiej w akcję tym więcej przestrzeni teatralnej "nachodzi" na widza, któremu w finale otwieramy teatr z całym dobrodziejstwem inwentarza. Mam nadzieję, że na tym przedstawieniu widz nie tylko uśmiechnie się, zamyśli, zabawi, ale i przeżyje pewną zwyczajną ludzką historię, która jest w swym przesłaniu ponadczasowa. Największym grzechem w teatrze jest nudzenie widza. Myślę, że tego grzechu unikam, że będzie pięknie, mądrze i magicznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji