Artykuły

Nowe "Śluby" z Kalisza

W zeszłym sezonie, jeszcze za czasów dyrekcji Waldemara Wilhelma, Teatr im. Bogusławskiego w Kaliszu obchodził 180-lecie istnienia. Nie wnikając aż tak daleko w dzieje tej zasłużonej sceny, stwierdzić należy - przynajmniej na podstawie ostatnich dyrekcji, że ośrodek ten nie umiał do tej pory ani ostatecznie umocnić się, ani obrosnąć w stałą i wierną publiczność teatralną. Stąd też zapewne bywa on dla kolejnych kierowników artystycznych co najwyżej doskonałą odskocznią, punktem czasowego zaczepienia: tworzą go w większym stopniu czasowi przybysze niż dobrze i trwale wrośnięci w kaliski grunt mieszkańcy.

Ma to doniosłe konsekwencje, których nie sposób na tym miejscu bliżej analizować. W każdym razie każda zmiana dyrekcji oznacza nieomal tworzenie tego teatru od nowa. Baza techniczno-organizacyjna pozostaje, niemniej radykalnej - gdy przychodzi nowy kierunek artystyczny - wymianie ulega zespół aktorski, pojawiają się nieznani poprzednio w tym mieście reżyserzy, scenografowie, nawiązane zostają wreszcie - poprzez osoby kierownictwa artystycznego - nowe więzi z dalekimi bądź obcymi do tej pory ośrodkami. Dla przykładu: Izabella Cywińska i Andrzej Wanat (podtrzymywali i rozwijali bardzo mocną "unię artystyczną" z Poznaniem, natomiast Waldemar Wilhelm oparł się przede wszystkim o Łódź.

Obecnie, jak się wydaje, nadeszła dla kaliskiego teatru era krakowska, bo oto tę najważniejszą w mieście placówkę kulturalną objęła Romana Próchnicka znana ze Starego Teatru w Krakowie zarówno jako aktorka, jak i reżyser, nie mówiąc już o tym, że praca w Wyższej Szkole Teatralnej pozwoliła nowej dyrektorce ściągnąć do Kalisza sporą grupę młodzieży krakowskiej. Wystarczy zresztą pobieżny nawet rzut oka na afisz i na program pierwszej premiery nowej dyrekcji, którą stały się "Śluby panieńskie" Aleksandra Fredry, aby dowodnie przekonać się o dosyć niespodziewanej "inwazji" Krakowa. Reżyserem komedii jest Bogdan Michalik z Wydziału Reżyserii PWST w Krakowie, który tą właśnie pracą robi swój dyplom. Jan Pyjor (rola Jana) wywodzi się z krakowskiej "Groteski", a Dorota Kolak (Klara), Anna Wesołowska (Aniela) i Marek Skup (Gustaw) - to tegoroczni absolwenci krakowskiej PWST. W programie piszą natomiast o Fredrze: Wojciech Natanson i Henryk Vogler.

Przyszłość pokaże, jak się powiedzie ten kalisko-krakowski mariaż, ale premiera Ślubów panieńskich, na którą zjechała z Krakowa blisko stuosobowa grupa studentów PWST, walnie wspomagając kaliską publiczność i ucząc ją żarliwego stosunku do "swoich" aktorów - stanowi jak na razie bardzo dobrą zapowiedź. Romana Próchnicka postawiła (zresztą zdecydowanie na młodzież, na młodzież - na scenie i na widowni, czemu dała wyraz w rozległej akcji propagandowej, poprzedzającej otwarcie sezonu. Postanowiła rozpocząć swoistą edukację teatralną, która - jak stwierdziła na łamach "Ziemi Południowej" przyczyniłaby się do wykształcenia świadomego i wrażliwego odbiorcy, rozumiejącego nie tylko to, co się dzieje na scenie, ale również znającego mechanizmy rządzące współczesnym teatrem. A edukację teatralną - jak każdą inną - najlepiej rozpoczynać w młodym wieku."

Od pierwszych prób "Ślubów panieńskich" zaproszono więc do udziału młodzież szkół ponad-podstawowych, która uczestniczyła w formowaniu się spektakli do premiery... Z myślą o jeszcze młodszych odbiorcach ugotowano sztukę Aleksandra Maliszewskiego "Nowe szaty króla" wg Andersena, do której teksty piosenek napisała Elżbieta Zechenter-Spławińska, "Gdy rodzice i opiekunowie zorientują się, że poważnie traktujemy młodzież i dzieci - powiedziała Próchnicka dziennikarzowi Głosu Wielkopolskiego - pozyskamy ich dla siebie. (...) Na próbę generalną bajki zaprosimy dzieci z Domu Dziecka. Przedtem w ich Domu spotkają się z nimi-aktorzy - prywatnie."

A co można powiedzieć o samym przedstawieniu? Bogdan Michalik oświadczył przed premierą na łamach "Ziemi Kaliskiej": Nie, nie chcę robić teatru dla krytyki. Przeciwnie, to ma być przedstawienie dla publiczności. Chciałbym, aby widzowie chwilami śmiali się, a chwilami mieli łezkę w oku. Dlatego umówiliśmy się z panią scenograf, że dekoracje mają podkreślać przede wszystkim polskość - to wszystko, co działa trochę na nasze sentymenty. Bo przecież wszyscy tęsknimy do tradycji (...) Kostiumy też są stylizowane, ale ludzie, którzy je noszą, myślą przecież tak jak wszyscy współcześnie."

Reżyser istotnie nie mylił się przynajmniej w jednym: "widzowie chwilami śmiali się". Zdecydowanie rzadziej "mieli łezkę w oku", a polskość zaznaczała tylko Matka Boska zawieszona nad drzwiami od werandy. Żartuję oczywiście, nie może przecież nie drażnić przedziwne rozróżnianie "teatru dla krytyki" i "dla publiczności", a także ciągłe przekonywanie nas - na szczęście tylko w teorii - że również w starych, stylizowanych kostiumach potrafią kryć się współczesne treści... Niech więc te uwagi wybaczy Bogdan Michalik, gdyż przedstawienie w Kaliszu jest w sumie jego udaną pracą dyplomową i walnie podtrzymuje dalszy żywot sceniczny Fredry - nawet w nie zawsze najlepszym wykonaniu aktorskim, udowadniając jeszcze wciąż niezniszczalną genialność tego komediopisarza, odporność na czas i na nie sprzyjające komediowym perypetiom sytuacje społeczne.

Muszę przyznać, że - niezależnie od podziwu dla twórcy "Ślubów panieńskich" - z duszą ramieniu jechałem na premierę do Kalisza w dniu 24 X 1980. Trudno było przewidzieć przecież, jak sprawdzi się ta komedia uczuć w dramatycznej sytuacji politycznej, jaką przeżywał nasz kraj, a co gorsze - wytrzyma próbę młodzieżowej przeważającej mierze publiczności premierowej, żyjącej wszak na co dzień w zupełnie innej rzeczywistości, dla której żadne argumenty o rzekomo współczesnych treściach komedii mogą się naraz nie liczyć. A jednak - mimo wszystko, a może właśnie ze względu na szczególne warunki, w jakich sztuka Fredry została wystawiona - przedstawienie stało się tym bardziej wytchnieniem, że przeniosło widzów w wyimaginowany i nierealny, lecz przez to jakże urzekający świat sztuki. Toteż słusznie przypomniał Wojciech Natanson w programie teatralnym, że "zanim humor Fredrowski stał się lekarstwem na troski publiczne, był nim dla ludzi prywatnych. Uśmiechem swym obdarzył poeta postacie Ślubów, choć ich tekst powstał w ciężkim dla narodu okresie."

Nie chciałbym wszakże powiedzieć, że górę wzięła tym razem wyłącznie zabawa i fikcja, a Gucio, zapędzający innych w wyimaginowane przez siebie światy, sam dał się im w końcu zaczarować i totalnie im uległ. Na odwrót: komediowy wizerunek rzeczywistości, utopijnej rzecz jasna i nierealnej, odsłonił w danym przypadku w sposób jeszcze bardziej ostry jej niespodziewany charakter, umożliwił demonstrację tych sił i pragnień, tych postulatów i dążeń, które na innej płaszczyźnie nie mogłyby zostać spełnione. To nic, że dotyczyły one w sztuce Fredry przede wszystkim praw serca, magnetyzmu uczuć i wyrafinowanej gry.

W każdym razie tak czy owak Bogdan Michalik, zwracając się do tradycji i będąc wierny poecie, a z drugiej strony nie mogąc całkowicie oderwać się od czasu, w którym po komedię Fredry sięgnął - powtórzył skrupulatnie koncepcję ludzkiego losu, której autor "Ślubów panieńskich" hołdował i raz jeszcze przypomniał jego słowa: "Kręćmy się jak chcemy, igrajmy po tym świecie, zawsze jednak przy końcu znajdujemy przed sobą drogę, którą szli nasi poprzednicy i którą pójdą nasze potomki."

Dodajmy jeszcze jedną, znamienną cechę kaliskiego spektaklu, zaobserwowaną już w planie gry aktorskiej, która wynikła bodaj z niedostatków warsztatowych wykonawców, lecz w efekcie dała tej komedii interesujący wymiar i zapewne bezwiednie narzuciła jej nieco inną od dotychczasowych interpretację. Otóż - bardzo ogólnikowo z konieczności rzecz biorąc - należy stwierdzić, że w dotychczasowych realizacjach traktowano bohaterów komedii - Klarę - Anielę i Gustawa - Albina - na zasadzie kontrastu, niemniej każdą z tych postaci obdarzano wewnętrznymi rozdarciami i przeciwstawnymi cechami, które tworzyły z nich pełne charaktery sceniczne. Nadto zaznaczano wyraźnie rozwój, przemianę, która początkowych, buntowników bądź desperatów przeobrażała w końcu w ludzi zdolnych do małżeńskiego kompromisu oraz do "zgody na siebie".

Ten kierunek wyznaczały zresztą postaciom Fredry kolejne kreacje aktorskie. W kaliskim przedstawieniu zabrakło owej wielobarwności i głębi psychologicznej, stąd poszczególne pary egzystują na zasadzie prostej opozycji, zrównane jednocześnie statusem społecznym, wyrażającym się choćby w kostiumie, który Aniela mogłaby zamienić z Klarą, a Gustaw z Albinem. Klara nie jest więc brunetką, a Aniela blondynką. Klara nie jest elegantką i emancypantką, zaś Aniela - dziewicą-Polką, szaraczkową czy karmazynową szlachcianką. To samo dotyczy Gustawa i Albina, których Michalik bynajmniej nie zamierzał zróżnicować społecznie na zasadzie chociażby postawienia salonowego amanta i eleganta obok mazgajowatego hreczkosieja.

Toteż po obejrzeniu spektaklu narzuca się mimowolnie myśl, że dopiero zestawiane razem osoby tworzą pełną postać, że to, co demonstruje Aniela, tkwi także w Klarze, a postawa wypreparowana została z rozchwianej wewnętrznie osobowości Anieli. Również osobowości Gustawa i Albina stałyby się ciekawsze, gdyby zacząć je pojmować jako jedną postać, obdarzoną dwojgiem scenicznych imion i przeciwstawnych realizacji, sprowadzonych mimo wszystko do wspólnego mianownika.

Ale czy taki odbiór kaliskich "Ślubów panieńskich" nie skłania właśnie do przypuszczeń, że Bogdan Michalik chcąc nie chcąc zrobił jednak przedstawienie bardziej "dla krytyków" niż "dla publiczności"? Przeciętny widz nie odbierze bowiem komedii Fredry poprzez odkrycia nowoczesnej psychologii bądź zauważonego już przez Floriana Znanieckiego rozpadu charakteru osobowości na liczne, sprzeczne czasem postawy i "uosobienia". Dostrzeże raczej swoistą licytację aktorskich talentów, demonstrowanych w ramach bliskich sobie, nakładających się wręcz na siebie propozycji, a wówczas Klara, brawurowo zagrana przez Dorotę Kolak, przeważy zdecydowanie ładny, lecz mało wyrazisty portret Anieli, natomiast płaczliwy Albin - dobrze, choć na jednej nucie zagrany przez Janusza Grendę - zdominuje zbyt jednostronnie potraktowanego Gustawa (Marek Skup), mającego przecież nie tylko zaprezentować samego siebie, lecz także dobrze nakręcać cały ten uczuciowy teatrzyk.

Zakończmy zatem to sprawozdanie z rozpoczęcia nowego sezonu i nowej dyrekcji w Kaliszu odpowiednio strawestowanym finałem "Ślubów panieńskich" Fredry.

KRYTYK Cóż Śluby? Poszły!

REŻYSER Każ się podkuć, bracie!

KRYTYK Wszystko więc dobrze.

Ale na mą duszę -

bądź coraz lepszy,

reżyserze drogi!

REŻYSER Dzięki, przybyszu za

twoje przestrogi.

Teatr im. Bogusławskiego w Kaliszu: "ŚLUBY PANIEŃSKIE" Aleksandra Fredry. Reżyseria: Bogdan Michalik, scenografia: Elżbieta Iwona Dietrych. Premiera 24 X 1980

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji