Artykuły

Reszta jest teatrem

DAWNO już nie było premiery w Warszawie tak oczekiwanej i tak komentowanej jeszcze a priori. Składało się na to wiele przyczyn. Niedawna burza wokół "Kordiana", osoba odtwórcy tytułowej roli, wreszcie niejako jubileuszowy charakter: dwadzieścia pięć lat pracy teatru Adama Hanuszkiewicza. Nie będę krył, że sam oczekiwałem tej premiery ze szczególnym napięciem: jako miłośnik talentu Daniela Olbrychskiego i jako uważny, czasem do granic fascynacji, obserwator twórczych poszukiwań Hanuszkiewicza. I tym razem wyszedłem z teatru w pełni usatysfakcjonowany. Talent Daniela Olbrychskiego zabłysnął pełnym światłem, poszukiwania Adama Hanuszkiewicza, nieraz budzące tyle sceptycznych uwag, poszły w jak najsłuszniejszym kierunku. Powstało z tego przedstawienie żywe. Żywy teatr, pozbawiony zmory szekspirowskich inscenizacji: deklamacyjności, wzniosłej pozy, koturnu. Powiedzieć, że jest to "Hamlet" współczesny, to oczywiście zabrzmi jak truizm. Nadużywamy terminu "współczesność" i może dlatego trudno w pełni uściślić jego znaczenie. A przecież właśnie oglądając przedstawienie takie, jak ten hanuszkiewiczowski "Hamlet" jesteśmy pewni, że to jest teatr współczesny.

Co się na to składa? Czy młodość wykonawców, czy błyskotliwe, choć oszczędnie stosowane pomysły reżysera, czy rzeczywiście nowoczesna, funkcjonalna scenografia? Niełatwe to pytanie. Pewne jednak, że wszystko to razem służy uczłowieczeniu Hamleta, uczynieniu z niego nie filozofa, snującego się po scenie, ale żywego z krwi i kości młodzieńca, przeżywającego sprawy na miarę królewską i szekspirowską, ale przeżywającego je w sposób ludzki, bezpośredni. Tkwi w tym niebezpieczeństwo spłycenia głębokich treści tragedii - być może. Ale jest to złudne niebezpieczeństwo. Słowa, zwykle wygłaszane - kiedy nagle zostaną po prostu powiedziane, właśnie wtedy nabierają nowej treści, i potrafią przełamać mur zobojętnienia, wyrosły na słowach: znamy to tak dobrze...

Hanuszkiewicz ujął spektakl w formę oszczędną, by nie rzec, ascetyczną. Pomógł mu w tym scenograf, Marian Kołodziej. Od niego więc zacznijmy. Kiedy wchodzimy na salę Teatru Narodowego, scena zakryta jest żelazną, przeciwpożarową kurtyną. Dopiero za chwilę wejdzie Horacy i gromkim pukaniem doprowadzi do otwarcia niewielkich drzwiczek. Padają pierwsze słowa dramatu, Horacy sprawdza warty. Dopiero potem metalowa kurtyna idzie z chrzęstem w górę i odsłania pudełkowe, zimne wnętrze, ograniczone ścianami z takiego samego metalu jak kurtyna. I tak już będzie do końca. Drogą na pozór prostych, a w rzeczywistości jakże pomysłowych zabiegów wnętrze to zmienia się na królewskie komnaty, mury Elsinoru, wreszcie cmentarz. Od góry opuszczony jest pomost oświetleniowy. Znamy to już: odsłanianie iluzji teatru, burzenie złudy... Ale nie, tutaj ma to po prostu funkcjonalne znaczenie. Pomost jest po prostu pałacowym krużgankiem. W toku przedstawienia jeszcze kilka razy zmieni swoją funkcję, ale nigdy nie będzie w tym śladu efekciarstwa. Scenografia podporządkowana jest funkcji, a przecież jest także monumentalna, piękna w swej surowej prostocie. Ma też Marian Kołodziej kilka momentów takich, kiedy jego dzieło stanowi immanentną część akcji, kiedy jest niemal jednym z aktorów tragedii. Na przykład wtedy, gdy ogromna, pionowa ściana sunie na widownię, tuż przed sceną pojedynku. Hamlet cofa się przed jej naporem, i my jakoś mielibyśmy chęć usunąć się, uciec. Jest w tym naporze milczącej ściany coś z symbolu losu Hamleta.

W takiej scenerii poruszają się aktorzy.

Nie jest to spektakl kreacji. To zdanie brzmi jak zarzut, a przecież nie ma w nim nic z zarzutu, świadczy tylko o wysokim, wyrównanym poziomie aktorstwa z jednej strony, z drugiej zaś o kunszcie reżysera, w umiejętny sposób tonującego indywidualności. A one właśnie grają w tym przedstawieniu. Nie ma tu urabiania osobowości. Daniel Olbrychski nie zmienia się w płochliwego słabeusza, jest taki jaki jest: muskularny, zawadiacki, szybki w ruchach. Adam Hanuszkiewicz jako Duch Ojca mówi swoim, jakże dobrze znanym głosem i wcale nie zamierza się snuć po widmowemu i tak dalej, i tak dalej. Ale jedźmy po kolei.

Więc Olbrychski jako Hamlet. Rola, o której podobno marzy każdy aktor. Daniel Olbrychski ma dwadzieścia pięć lat i jest to jego druga duża rola w teatrze. I od razu Hamlet. Poprzedzają go liczne kreacje filmowe, praca z najlepszymi reżyserami. To wszystko jest elementem pewnego ryzyka. Krzyżują się indywidualności, a każda wyrazista i silna: samego aktora, Andrzeja Wajdy, z którym jak dotąd pracował najwięcej i wreszcie Adama Hanuszkiewicza. A jednak w czasie trwania "Hamleta" widzimy na scenie, jak uzewnętrznia się talent. Prawdziwy i żywiołowy. Najpierw jest Olbrychski trochę nieporadny, ma trudności z naturalnością gestu, czasem jakiś fałszywy ton w mówieniu. Ale to jest moment. Od chwili pierwszej rozmowy z ojcem, od początku metodycznego obłędu, Olbrychski zwycięża. Odnajduje siebie, miejsca dla swojej osobowości w nakreślonej szekspirowskim tekstem postaci duńskiego księcia. I ma momenty znakomite, wstrząsające. Jak choćby pożegnanie z Klaudiuszem, jak cała scena kluczowej rozmowy z matką. I rozdział osobny - pojedynek. Pojedynek, jakich doprawdy mało. Wspaniała dzieło sportowo - pedagogiczne fechmistrza Waldemara Wilhelma, wspaniały wysiłek Daniela Olbrychskiego i Damiana Damięckiego, który wyraziście i z młodzieńczym, szczerym patosem zagrał szlachetnego Laertesa.

Rola Daniela Olbrychskiego to kreacja w tym przedstawieniu bez kreacji.

A oto role znakomite.

Zofia Kuc6wna - królowa. W tym przedstawieniu wszyscy są młodzi. I królowa jest młoda. Tłumaczy to lepiej stosunek Hamleta do niej, czyni scenę rozmowy z synem drapieżniejszą, ostrzejsza. I Kucówna jest w tej scenie doprawdy znakomita. Ma też wspaniałe momenty roli król Klaudiusz - Jerzy Kamas. Jego modlitwa - to scena na miarę niedawnego Ryszarda III. A całość, to wspaniała aktorska robota, tworząca wyrazista postać z tej, która zwykle grywana bywa jednostronnie w czarnej tonacji. Z rzadka pojawia się na scenie Adam Hanuszkiewicz jako Duch Ojca Hamleta. W pierwszym, wystawieniu "Hamleta" w Londynie rolę tę grał aktor nazwiskiem William Szekspir. Jak już wspomniałem. Hanuszkiewicz nie snuje się po krużgankach, nie huczy głosem pozagrobowym. Jest Ojcem surowym i tragicznym zarazem.

Mariusz Dmochowski jest Poloniuszem może zbyt bezbarwnym. Ale jest coś groteskowo tragicznego w tej postaci płacącej tyciem za nadgorliwość - to właśnie wydobywa Dmochowski. Jego córkę Ofelię gra Ewa Żukowska. Do tej roli można by mieć chyba najwięcej zastrzeżeń, można by zarzucić jej nijakość i nieporadność w scenach początkowych, później niepotrzebne przebłyski wulgarności tam, gdzie chodziło tylko o drapieżność. Ale można też znaleźć w tej roli sceny godne przedstawienia, szczególnie w sekwencjach obłędu, a przy tym aktorka jest jeszcze bardzo młoda. Chyba warto w nią wierzyć.

Należałoby oczywiście wymienić wszystkich aktorów przedstawienia. Ponieważ jest to niemożliwe z braku miejsca, pozwolę sobie podziękować i pogratulować wszystkim, zaś wspomnieć o pysznych grabarzach: Gustawie Lutkiewiczu i Jerzym Turku i bardzo "teatralnych" Aktorach z wędrownej trupy: Ewie Pokas i Henryku Machalicy. Tyle słów o dobrym, żywym przedstawieniu. Reszta jest teatrem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji