"Noc wigilijna" Rimskiego-Korsakowa
Poprzednia realizacja dzieła Mikołaja Rimskiego-Korsakowa we Wrocławiu na początku lat 50. "Złotego kogucika" zapisała się bardzo chwalebnie w operowych kronikach. Trudno się więc dziwić, że teatr znów zapragnął mieć w swym repertuarze klasyczną pozycję jednego z czołowych twórców rosyjskiej opery narodowej. Wybór padł na nie znaną jeszcze na polskich scenach "Noc wigilijną" - dzieło pełne uroku, choć nie najwybitniejsze w twórczości Rimskiego-Korsakowa. Dyrekcji, znanej już z menażerskich talentów, dało jednak asumpt do nader efektownego wyzyskania jego okolicznościowej tematyki. Premierowe spektakle tuż przed kalendarzową wigilią, do tego w pięknym entourage'u bożonarodzeniowej ekspozycji choinek i świątecznych pocztówek w operowym foyer, okazały się "strzałem w dziesiątkę".
Samoistne walory baśniowej opery Rimskiego-Korsakowa nie ulegają wątpliwości. Muzyka, już przy pierwszym zetknięciu narzucająca się melodyjnością i symfoniczną barwnością, lecz jakby pozbawiona silniejszego dramatyzmu, dopiero przy bliższym poznaniu pozwala docenić swe uroki, również dramatyczne. Subtelna charakterystyka, zasada motywów przewodnich, gradacja środków - ukazują tu kompozytora jako znakomitego dramaturga. Od razu podkreślić tu trzeba z uznaniem osobisty sukces kierującego całością Tadeusza Zatheya, który mimo takich czy innych mankamentów wykonawczych zrealizował partyturę z niezwykłym pietyzmem, wnikliwością i wyczuciem stylu. Niestety, nie da się tego powiedzieć o wszystkich wykonawcach. Na dobrą sprawę tylko nielicznym solistom udaje się trafić w ów tak specyficzny, naturalny ton liryczny muzyki rosyjskiej. Pozyskany znów dla Wrocławia Kazimierz Myrlak (Wakuła), dysponujący pięknym, choć niewielkim tenorem, osiąga to głównie dzięki wielkiej kulturze wokalnej i artystycznej. Izabela Łabuda (premierowa Oksana) po prostu zachowuje jeszcze nieskażoną świeżość głosu i naturalność emisji, które oby utrzymała jak najdłużej. Ale już nawet tak znakomita i doświadczona wokalistka jak Agata Młynarska (Oksana w drugiej obsadzie) zdawała się śpiewać swą partię z pewnym wysiłkiem (oby okazała się to tylko przejściowa niedyspozycja). Wśród basów - do niedawna tak mocnej kategorii głosów w naszej operze - trudno kogoś specjalnie wyróżnić, choć niewątpliwie jako najbardziej niezawodny pozostaje na placu boju Antoni Bogucki (stary Kozak, Czub), dość obiecująco zapowiada się też debiutujący Władysław Podsiadły. Nadspodziewanie skompletowana orkiestra, jak na razie, ze spektaklu na spektakl gra coraz lepiej. Dość mizernie tym razem wypada na scenie chór. Dopiero połączone siły - opery oraz rozmieszczonych na balkonach, ,,Cantileny" Uniwersyteckiego Chóru Żeńskiego - w efektownej kulminacji dzieła, scenie walki Złych Mocy z Dobrem i Światłem, w jakiejś mierze odpowiadają wymogom partytury i dramaturgii opery.
"Noc wigilijna" jest baśnią, lecz osadzoną w realiach kozackiego chutoru, petersburskiego dworu carycy, i tylko, przejściowo - w fantastycznych przestworzach. Inscenizatorzy, bez zbytnich szaleństw technicznych - do jakich mogłaby skłaniać iście filmowa fabuła opery - realizują jednak sugestywnie poszczególne obrazy. Nie brak tu wyrazistych postaci charakterystycznych, jak ponętna Wiedźma-Sołocha (w świetnej kreacji Jadwigi Czermińskiej), a także scen o szczególnej urodzie i sile wyrazu. Do nich zaliczyłbym zwłaszcza baletową scenę orszaku starosłowiańskich bóstw, Kolędy i Owsienia - bodaj w ogóle najpiękniejszą w całym spektaklu - oraz świt w pierwszy dzień Bożego Narodzenia, z rozjarzoną i rozdzwonioną na horyzoncie, malowniczą cerkiewką.
Może więc i poza świąteczną aurą, i bez wystrojonych choinek w foyer, wrocławska "Noc wigilijna" na dłużej zachowa moc swych własnych zalet i powabów?