Artykuły

Zabawy, melodramaty i dramaty

Z teatrami stolicy jest tak: są miesiące puste, a potem premiery sypią się bez liku. Sprawozdawca miesięczny nie może nadążyć, w dodatku w paradę weszły Warszawskie Spotkania Teatralne i zajęły jeden felieton. Na szczęście (?!) bywają przedstawienia, które lepiej przemilczeć, by nie robić złej krwi sobie i innym. Ale i tak z aktualnością pozostaje się na bakier. Nie ma rady.

Zacznę od stosunkowo świeżej daty. Nie, żeby to było wydarzenie szczególnej wagi, ale po prostu bardzo miły - na mój gust - wieczór teatralny, który spędza się z prawdziwą przyjemnością. Co zdarza się nie tak znów często. A więc może jednak wydarzenie? "Ta Gabriela..." w Teatrze Małym: Irena Eichlerówna i Andrzej Łapicki. Wizerunek z listów Zapolskiej opracowany przez Eichlerównę na podstawie sztuki Tamary Karren. Wizerunek chwytający całą barwność tej niezwykłej postaci. Autorka, aktorka, powieściopisarka, dramatopisarka, publicystka, kobieta o bujnym życiu, także romansowym. Stylem tego życia i twórczością Zapolska nieustannie skandalizowała ówczesny zaśniedziały światek towarzysko-kulturalny. Miała swoje triumfy (rzadkie) i gorycze (częstsze) aż do tragicznego w samotności końca. W mistrzowskim duecie aktorskim Eichlerówna jest prima inter pares. Już się zapomniało, że tak można podawać na scenie słowo, w pełnej jego urodzie, krasie dźwięku, wielobarwności, niuansach uczuć i dowcipu. I jak cudownie Eichlerówna ukazuje wszelkie uroki i słabostki tej Gabrieli. Łapicki (też reżyser przedstawienia) ma rolę idealnie odpowiadającą jego warunkom aktorskim. Również zachwyca kulturą słowa, swobodą i celnością pointowania dialogu. Oboje przy tym wytrzymują delikatnie brzmiący ton ironii nie tylko wobec odtwarzanych postaci ale i w stosunku do własnych osobowości aktorskich. Pysznie to smakuje.

Teatr Narodowy dał premierę także na swej głównej scenie - "Płatonow" Czechowa. Adam Hanuszkiewicz raz już reżyserował tę sztukę, piętnaście lat temu w Teatrze Dramatycznym. Teraz jest to kolejna próba zmiany tragiczno-sentymentalnego modelu, który uchodzi za Czechowowski, nadania mu tonu komediowo-farsowego. Całe środowisko wyśmiane jest tu i wyszydzone. Przedstawienie wydobywa groteskowość tragikomedii nie bez kosztów jej zubożenia. Toczy się przy ostrej grze aktorów (wyborna Zofia Kucówna, a także Ewa Ziętek, Ewa Żukowska i inni) w muzycznym rytmie wyznaczanym potokami deklamacyjnego pustosłowia, w którym toną bohaterowie sztuki. Szczególnego smaku temu "wodewilowi z życia" dodaje muzyka Igora Strawińskiego i... romanse cygańskie Aleksandra Wertyńskiego.

Także na obu scenach Teatru Dramatycznego premiery już nieco dawniejsze, ale godne wspomnienia. "Kubuś fatalista" ma szanse na przebój teatralny. Bardzo to zabawne, wesołe, a przy tym świetnie zrobione przez teatr przedstawienie. Wojciech Zatorski wystawiał tę adaptację powiastki filozoficznej Diderota według swego scenariusza w Łodzi i Kaliszu. Obydwa razy z sukcesem. Powtórzona w Warszawie zmieniła nieco charakter. Straciła swą kameralność, stała się widowiskiem mocno rozbudowanym, z serią scen i scenek brawurowo rozgrywanych, pomysłów reżyserskich, z których jeden goni za drugim, gagów i figlów akrobatycznych. Ogromny wysiłek fizyczny, a przy tym wyczuwalna przyjemność aktorów w prowadzeniu zabawy i poddawaniu się jej duchowi. Z podobną przyjemnością i rozrzutnością Diderot pisał swego ",Kubusia fatalistę i jego pana". Obsada nadzwyczajna. Zbigniew Zapasiewicz rewelacyjny jako Kubuś. Arystokratycznie znudzony Mieczysław Voit jako Pan. Pozostali przemieniają się w coraz to inne postacie: prześmieszny Wiesław Gołas, rozbrykany Marek Kondrat, Marek Bargiełowski, z dowcipnym wdziękiem Magdalena Zawadzka, Małgorzata Niemirska, niezwykle sprawny Karol Strasburger. Do tego znakomita muzyka Stanisława Radwana, dekoracje Jerzego Grzegorzewskiego, kostiumy Krystyny Kamler. Cały komplet wymieniam z uznaniem. Co prawda w natłoku efektów topiły się myśli i refleksje, które Diderot rozrzucał z równą pasją co żarty. Pozostała przede wszystkim warstwa zabawy. Ale ta inteligentna zabawa, mocno nasycona osiemnastowieczną frywolnością zaaranżowana jest w dobrym tonie i z dobrym smakiem. To też coś znaczy.

Przy powodzeniu "Kubusia" bez większego wrażenia przesunęło się przez Salę Prób Teatru gramatycznego "U mety" Karola Huberta Rostworowskiego. A szkoda! Ludwik Rene z wielką starannością i wrażliwością opracował to przedstawienie. Dodał postać konferansjera, który wtrąca się do akcji, czytając didaskalia, wybrał wstawki muzyczne z "Królowej przedmieścia", wydobył smaczki krakowskie z lat trzydziestych. Całość potraktował z dystansem i dyskretną ironią. Dobrze zagrały elementy komediowe i te świadomie w obfitości rozsiane przez autora, i te mimowolne, wynikłe dziś z wątku melodramatycznego. Sztuka napisana jest z nerwem teatralnym (i takie jest też przedstawienie). Niestety, w problematyce swej zwietrzała, trąci myszką, przyjmuje się ją na zasadzie uroków retro.

Natomiast pełną świeżość chowała "Maskarada" Jarosława Iwaszkiewicza, rówieśniczka w latach z "U mety". Aż dziw, że dopiero teraz ukazuje się po raz pierwszy w Warszawie po wojnie. Sztuka o Puszkinie, pięknej Nathalie, jej romansach i starciach z carem. Ale przede wszystkim dramatyczny konflikt artysty z despotą i odwrotnie. "Maskarada" napisana jest z ogromną kulturą literacką, z celnym wyważeniem efektów teatralnych i umiejętnością konstruowania dramatycznego. A także z ludzką prawdą postaci zdjętych z piedestału, nie pozbawionych jednak wielkości. Puszkina gra w Teatrze Polskim przekonująco Ignacy Gogolewski. Wysoką klasę aktorstwa prezentuje Krzysztof Chamiec jako car Mikołaj (jeżeli mu darować potrzebne początkowe błaznowanie). Nathalie Anny Nehrebeckiej wypadła dość blado, dopiero w ostatnim akcie zdobyła się na żywsze akcenty wewnętrzne. W ogóle przedstawienie odznacza się staranną poprawnością. Tylko pomysł ilustrowania marnych snów Puszkina pantomimicznymi intermediami zrodził się zapewne w koszmarnych snach reżysera. Scenografia Mariana Kołodzieja piękna w sugerowaniu wystroju i nastroju wnętrz przytłacza nadmiarem w scenach otwartych.

To nie wszystkie przedstawienia, które można i warto z różnych względów zobaczyć w Warszawie. Jest jeszcze wielce interesujące "Odpocznij po biegu" Władysława Terleckiego w Teatrze Powszechnym. Jest tu przedstawienie "Tak jest jak się państwu zdaje" w Teatrze Ziemi Mazowieckiej. I coś z całkiem innej parafii artystycznej: "Cervantes" Szajny w Teatrze Studio. Ale to już temat do oddzielnego felietonu, następnym razem.

[źródło i data publikacji artykułu nieznane]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji