Artykuły

O postawie wyprostowanej z apokalipsą w tle

"Supernova. Rekonstrukcja" w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Anna Szczygieł w portalu KULTURAtka.pl

Kim dla nich będę? Czy ocenią mnie sprawiedliwie? Udokumentują moją wiedzą i umiejętności? Powiedzą głośno, że byłam dobrym człowiekiem? Czy moje życie będzie miało dla nich znaczenie? Czy za tysiąc lat będę tyle warta by o mnie mówić, by badać moją historię? Czym będzie to, co po sobie pozostawię? Może będą to tylko skrawki wspomnień, urwane opowieści o moich dobrych czynach, kawałki ubrań i zapisana na kartach powieści moja historia? Czy będzie to wypaczony mój obraz, pełen niedomówień, wątpliwości i przypadkowości? Chcę wiedzieć jak odpowiedzą za tysiąc lat na pytanie: kim była, jaka była i jak radziła sobie z apokalipsą, do której się zbliżała w zastraszającym tempie.

O to pytają bohaterowie "Supernowej - Rekonstrukcji". Zagrali spektakl w Nowej Hucie w XXI wieku, gdzie to tysiąc lat później wyłowiono walizeczkę ze skrawkami pochodzącymi z tego przedstawienia. Wtedy zaczęto zadawać pytania o XXI wiek i rozpoczęto REKONSTRUKCJĘ "Supernovej". Urwane kawałki to były, pełne nieskładnych form, przypadkowych zdawać by się mogło informacji i szczątkowych, niedokończonych zdań. Niekompletne - acz intrygujące. Ludzie z przyszłości chcieli poznać życie swoich przodków, poczuli chęć by ogarnąć swymi futurystycznymi umysłami, czym był ten nowohucki spektakl teatralny i jęli z mozołem go odtwarzać. Tak powstało MUZEUM - muzeum "Supernovej", pierwsza część łaźniowego przedstawienia, gdzie w zapomnianych piwnicach poznajemy interpretację naszej rzeczywistości z perspektywy udoskonalonej rasy ludzkiej prosto z XXX wieku. Pojedyncze instalacje po których wędruje się z mapą w dłoni zaskakują: czasem dziwaczne, czasem straszne. Wszystkie absolutnie niecodzienne i niezapomniane. Ktoś gra na wiolonczeli, ktoś opowiada o apokalipsie spełnionej, ktoś zabiera w podróż podwodną tramwajem po ruinach Nowej Huty. Podróż po znakach naszych czasów, z wycinkami gazet, z echem radiowych komunikatów głoszących prawdy o złu prosto z XXI wieku.

Dużo pytań rodzi się w tym piwnicznym muzeum, ale odpowiedzi pojawią się dopiero gdy wdrapujemy się z mozołem do sali teatralnej, gdzie już czeka na nas grzeczna scena drugiej części SUPERNOVEJ, na której to scenie zostaną nadane nowe imiona muzealnym artefaktom. I tak na naszych oczach karta po karcie odkrywane są historie ludzi, którzy jak ta supernova - naznaczeni są śmiercią, ale mimo to zapierają się mocno nogami i walczą, by choć na chwilę rozświetlić galaktykę. Albo po prostu nie poddać się jej bez walki. Bo o walce tu mowa. O walce z niezwyciężoną, niszczącą, apokaliptyczną siłą.

Tu każda apokalipsa jest inna, ma inny kształt, zapach, konsystencję. Każda inną część życia ludzkiego przygniata do ziemi, inną część zabiera i niszczy. Inną ma barwę. Może być koloru bladoszarej śmierci kogoś bliskiego, może być szafirowo-stalowym odcieniem choroby, może być prostą, czarno-białą tabelą kalendarza Majów wieszczącą koniec Ziemi. Każdy ma swoją własną, prywatną apokalipsę i każdy ze swoją apokalipsą walczy. Bo walczą bohaterowie jak szaleni. Walczą na pustej scenie, która jest domem, ulicą, tramwajem, sypialnią, korytarzem, tramwajem i samochodem. Granicą samochodu jest biała linia na teatralnej podłodze. Nic ponadto. Jest stół, krzesło i aktorzy. Aktorzy walczący. Ale nie walczą z tekstem, nie walczą ze scenografią. To już nie są aktorzy. To ludzie z 20.. roku, którzy wojują z apokalipsą, ze śmiercią, z zapomnieniem, ze strachem. Swoich kwestii nie uczyli się ze scenariuszy. Oni z tymi kwestiami się urodzili, kwestie wgryzły się w ich gardła, płuca i wątroby. Wgryzły się we wszystkie warstwy świadomości, dotarły do pnia mózgu. Nie widziałam na scenie ani jednego aktora. Był wieszcz, była pracownica muzeum zbierająca historie zmarłych, była samarytanka, byli cierpiący na ulicach ludzie. Chodzili jak żywi i byli żywi, prawdziwi, w pełni ukształtowani i realni bardziej niż poranna kawa. Autentyczni, namacalni, absolutni. Ludzie absolutni, przeciwstawiający się apokalipsie absolutnej.

Łaźniowa "Supernova" wygrywa. Wygrywa odzianym w biały skafander aktorem, który sam jeden stoi w nowohuckiej piwnicy, przyklejając wycinki gazet na ścianie i wypowiadając potoki słów. Mówi tylko, wnosi ramiona, ani razu nie pokazując twarzy i jednym ruchem dłoni stawia wszystkie Twoje zmysły na baczność. A on tylko wyrzuca z siebie monologi, który ani się nie kończą, ani nie urywają. Ciągle stoi odwrócony tyłem, a Ty nawet gdybyś chciał - nie możesz się ruszyć, przymknąć oczu, ani odetchnąć. Bo ostatnie o czym myślisz to oddech.

Czary sceniczne. Od pierwszej do ostatniej kropki stworzone, napisane, wykoncypowane. Ludzkie historie, a w nich ludzie z krwi i kości, ludzie z ulicy, przechodzący przez skrzyżowanie, kupujący mleko i chleb, kochający swoje matki, jedzący ciastka z kremem, grający na fortepianie. Ludzie powszedni i przyszarzali, ale i ludzie nietuzinkowi, boscy niemal, tak krystaliczni że aż nierzeczywiści. Ludzie czujący podskórnie, że wkrótce przyjdzie im zgasnąć, ale mimo to zdolni do znalezienia w sobie tyle siły by nie gasnąć na kolanach, ale z podniesionym czołem i jasnym obliczem. Czary sceniczne Marcina Wierzchowskiego. Czary w Teatrze Absolutnym gdzie biała taśma jest granicą Twojego domu i podwórka, gdzie otrzymujesz rzadki przywilej usłyszenia rozdzierającego powietrze krzyku. Dopiero po chwili orientujesz się, że to Twój własny krzyk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji