Artykuły

Wiernie i współcześnie

"Wujaszek Wania" Czechowa jest niewątpliwie tą pozycją w dramaturgii klasycznej, która w jakiś osobliwy sposób nie poddaje się weryfikującej sile czasu. Jest coś szekspirowskiego w nostalgicznej atmosferze dworku Iwana Pietrowicza. Postacie tego dramatu skupiają się nagle wokół zupełnie nieoczekiwanego incydentu, aby dokonać jakby ostatecznego rozrachunku z własnym życiem, ale życie to nie kojarzy się z jakąkolwiek aktywnością. Tak więc ów rozrachunek jest rozrachunkiem z druzgoczącym w efekcie bezwładem.

Wszyscy zgromadzeni w dworku - wyłączając Michała Lwowicza - to ludzie beznadziejnie znudzeni, żyjący w kokonie bezczynności. Choć coś tam robią, coś tam czytają - ale są to tylko pozory godziwego życia. Mamy więc doczynienia z bardzo charakterystyczną sytuacją z końca wieku.

Nas współczesnych dzieli od tamtej nostalgii blisko sto lat. Wprawdzie frustracje bohaterów "Wujaszka Wani" wynikają z nudy, braku wartości, gry pozorów - to jednak łatwo można utożsamić ich klęskę z naszymi lękami wynikającymi z natłoku informacji, wartości itd. Nasza samotność jest może mniej nudna ale tym boleśniejsza, bo jest samotnością w tłumie.

Jednym słowem, dla bohaterów Czechowa świat się kończy. Ale w wiejskim pokoju wisi, jak na szyderstwo, mapa Afryki. Jest więc gdzieś świat, wielki kosmos zdarzeń, mogących wypełnić niejedno nudne życie. Tymczasem wiejscy inteligenci próbują się ratować przy pomocy najprostszej, żeby nie powiedzieć - najprymitywniejszej formy kreacji. Miłość staje się jedyną witalną przyczyną aktywności. Przypomnijmy sobie bohatera "Układu" Kazana - tam miłość była przewartościowaniem nasycenia komercyjnego - ale w podobny sposób mogła nadać sens pojedynczemu życiu wartościowego skądinąd mężczyzny.

W "Wujaszku Wani" nie realizuje się żadna z kiełkujących miłości. Nikt nie jest usatysfakcjonowany. W efekcie następuje ten moment w dramacie, który Szekspir określał jako kontrapunkt. Do windujemy się prawdy, Iwan Pietrowicz demaskuje ową pustkę, beznadziejność własnego losu. Strzela do profesora, ucieleśnionego symbolu swojego upadku. Próbuje w ten sposób zniszczyć wszelkie iluzje. Oczywiście chybi i następuje spokój. Jakby powrót do sytuacji wejściowej.

W tym pokracznym akcie demaśkacyjnym zawarta zostaje wielka prawda filozoficzna, że życie ludzkie jest kosmicznym ciągiem podobnych, niczego nie zmieniających faktów. W sensie uniwersalnym zawsze powracamy do punktu wyjścia, zawsze rządzą nami prawdy paraboliczne, chciałoby się rzec - biblijne.

Coś się jednak zmienia w życiu bohaterów. Po niewątpliwym przewartościowaniu dotychczasowego życia, pozostający w dworku Iwan Pietrowicz i jego siostrzenica Zofia Ałeksandrowna, godzą się na swój byle jaki los, nie spoglądając nawet symbolicznie na ową mapę Afryki. Czyżby więc zgoda, nihilistyczne przyzwolenie na samorodny bieg zdarzeń? Otóż, z realnego osądu rzeczywistości, wręcz naturalistycznego krzyku Iwana Pietrowicza, pozostaje mistyczna wiara Soni w lepszy świat, w lepsze życie, gdzieś tam, na Polach Elizejskich.

Nie znajdzie więc pocieszenia współczesny widz w przesłaniu Czechowa. Jeśli jest racjonalistą, konsolacji nie będzie. Pozostaje uniwersalny niepokój, pytania o kondycję człowieczą.

W gorzowskiej inscenizacji nie ma żadnych udziwnień, żadnych uwspółcześnień. Jest ten "Wujaszek Wania" bardzo wierny oryginałowi. Poza skrótem scenograficznym - jak mówi reżyser Antoni Baniukiewicz - i spolaryzowaniem środków aktorskich, jest to przedstawienie jakby sprzed stu lat. Niemniej, po jakimś czasie zostajemy wciągnięci w wolno nawijającą się spiralę dramatu. Wszystko odbywa się bez zgrzytów, bardzo spokojnie, w sensie nasycenia intelektualnego, bowiem w finałowych scenach sztuki aktorzy popisują się niemałą ekspresją.

Bez wątpienia jest to przedstawienie od początku do końca profesjonalne. Wyraźnie, czuć niemal, myślenie reżyserskie, dużą tożsamość postaci, słowem - bez kabotyństwa i podpórek inscenizacyjnych. A przecież jest to dramat bardzo trudny. Poza słowem i zwiewnym ruchem scenicznym nie ma tam miejsca na jakiekolwiek kombinacje. W związku z tym było to bardzo poważne zadanie aktorskie. Wydaje się, że zespół zaangażowany do ,,Wujaszka Wani" doskonale o tym wiedział. Chociaż można nie mieć zaufania do nieco przerysowanej postaci tytułowej, ale Mirosław Gawlicki udowodnił już wiele razy, że jest aktorem bardzo twórczym, dlatego można bez ryzyka uwierzyć mu na słowo, że taki właśnie był ten Iwan Pietrowicz.

Trudno wyróżniać kogokolwiek z aktorów tego spektaklu. Tekst Czechowa jest tak skonstruowany, że daje szansę wszystkim aktorom. Jest tam miejsce na etiudy, na małe nowelki a także na wspaniałe duety. Wydaje się, że wszyscy uczestnicy osobliwego "czechowowskiego rozrachunku, podporządkowali własne myślenie sceniczne ogólnej myśli.

"Wujaszek Wania" wystawiony dziś, jakby za miedzą komercyjnych asocjacji, zmusza nas do twórczej nudy, zastanowienia się nad pozorami własnej aktywności. Platońska prawda cieni odzywa się nie tylko w wiejskim dworku u schyłku dziewiętnastego wieku. Mistyczna tęsknota za zrealizowaniem indywidualnego szczęścia towarzyszy zawsze człowiekowi, nawet jeśli dziś nie pozwala mu się nudzić, gromadząc wszystko co się da, wypełniając pustkę materialnymi pozorami, choć nie wyłącznie.

Warto więc posiedzieć w gorzowskim teatrze nawet dwie godziny i piętnaście minut, aby na własny rachunek przemyśleć wszystkie te prawdy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji