Artykuły

Koniec epoki w CSW

- Łączyliśmy to, co społeczne, robotnicze, artystyczne, polityczne. W Corze mieścił się punkt dystrybucji wydawnictw solidarnościowych. Trudno się dziwić, że w stanie wojennym dano nam tylko 2 godziny na opuszczenie tego miejsca - mówi WOJCIECH KRUKOWSKI, dyrektor CSW i Teatru Akademia Ruchu.

To był czas, kiedy zaczynał pan swoje dyrektorowanie. Kiedy dokładnie?

- 15 stycznia 1990 r. Minister Cywińska przekonywała mnie: "Musisz, bo jest rewolucja!". Zmobilizowałem się, ale obiecywałem sobie, że to będą tylko dwa lata. Posprzątam, zrobię, co trzeba, i wrócę do swoich spraw. Zostałem 20.

Te pana sprawy to był wtedy teatr?

- Tak, i to właśnie on przesądził o tym, że dostałem propozycję objęcia CSW. Bo nasza Akademia Ruchu od początku była grupą interdyscyplinarną, animującą środowisko. Najpierw działaliśmy w Dziekance, potem był solidarnościowy ośrodek Cora na Pradze-Południe.

W zakładach Cory na Terespolskiej?

- Tak, w tamtejszym domu kultury. Uruchomiliśmy dwie galerie, przestrzeń teatru, kina. Łączyliśmy to, co społeczne, robotnicze, artystyczne, polityczne. W Corze mieścił się punkt dystrybucji wydawnictw solidarnościowych. Trudno się dziwić, że w stanie wojennym dano nam tylko 2 godziny na opuszczenie tego miejsca.

Przenieśliśmy się do kościoła na Żytniej, a w atmosferze okrągłostołowej wynajęliśmy kino Tęcza, w którym stworzyliśmy już prawdziwe minicentrum sztuki współczesnej. Był teatr, galeria, księgarnia, w której bardzo szybko pojawiła się "Res Publica Nowa", "Lampa Iskra Boża" i fanziny. Wtedy Tęcza była jedynym takim ośrodkiem kultury niezależnej. Pewnie dlatego dostałem propozycję od minister Cywińskiej. To było naturalne przejście.

Naturalne? Nie obawiał się pan przejścia z niezależnej Tęczy do dużej państwowej instytucji?

- Obawiałem się wszystkiego, przede wszystkim biurokracji. Zastanawiałem się, czy ta nasza obecność coś tu zmieni. Ale podjąłem to ryzyko, bo wierzyłem, że nie wygasną we mnie umiejętności działania w przestrzeniach prowizorycznych.

(...)

I wdrożył pan model z Tęczy?

- Tak, model interdyscyplinarnego Centrum Sztuki Współczesnej. Ryszard Kluszczyński uruchomił program sztuki mediów i kina artystycznego, Janusz Bałdyga cykl performance, Janusz Marek cykl teatralny, Piotr Rypson wydawnictwo i "Obieg", Zygmunt Krauze - cykl muzyczny i Audio Art. I to natychmiast zaczęło pulsować. W pierwszym roku zrealizowaliśmy 26 wystaw i kilkadziesiąt innych artystycznych zdarzeń.

Wzorce czerpałem też z Wielkiej Brytanii, gdzie z Akademią Ruchu pracowaliśmy w ważnych ośrodkach nowej sztuki, tj. ICA, Arnolfini, Chapter. I one miały taką czytelną, mądrą konstrukcję: galerie, przestrzenie akcji, kino, wideotekę, księgarnię, knajpę. Żyły swoim ciekawym życiem. Bez względu na to, czy ludzie, którzy tam przychodzili, za każdym razem zaglądali na wystawę, czy byli tylko konsumentami atmosfery tych miejsc. Ten model teraz wydaje się oczywisty, bo stosuje go większość dużych muzeów na świecie. Wtedy, w latach 90. w Warszawie robiliśmy to jako pierwsi.

(...)

Ilu ministrów kultury pan przetrwał?

- Około 15. Nie zawsze było łatwo. Czasem, gdy rzekomo naruszaliśmy normy moralne, mieliśmy tu interwencje nawet 3, 4 resortów jednocześnie. Tak było w przypadku "Kompanii reprezentacyjnej" Żmijewskiego. Były różne apetyty na zamek - i Łazienek, i Muzeum Narodowego. Pojawiały się propozycje przeniesienia Centrum do Muzeum Lenina albo Fabryki Norblina.

Czas ministra Dejmka był dla nas najmniej korzystny, bo on był zdecydowanie niechętny sztuce współczesnej i na dzień dobry zmniejszył nam dotację o 30 procent. Już nigdy nie udało nam się z tego podźwignąć.

W takich warunkach niestabilności finansowej łatwiej przeżyć mniejszym ośrodkom niż takim wielkim lotniskowcom jak duże muzeum. Chcąc współpracować z ważnymi instytucjami międzynarodowymi, trzeba móc planować na kilka lat do przodu.

(...)

Miał pan tu być 2 lata, a został 20. Jak to się stało?

- Gdybym uznał, że zrobiłem to, co należało tu zrobić, to pewnie bym odszedł wcześniej. Dałem się też złapać w tę pułapkę niedofinansowania budowy. Ciągle było coś do skończenia. Wiedziałem, że nie mogę odejść w poczuciu przegranej. Oczywiście można było złożyć hałaśliwą dymisję, ale to byłaby rejterada.

To dlaczego teraz już mówi pan sobie dość?

- Nie można wpadać w rutynę, a dynamika młodego pokolenia jest imponująca. Obserwuję warszawskie galerie, takie miejsca jak CDQ, Chłodna 25, Powiększenie, w których kwitnie kultura niezależna. Powstaje Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Muzeum Narodowe też chce się zajmować sztuką współczesną. Może czas, by zrewidować zamkowy model programu?

(...)

To już nie plotkując, ale mówiąc serio - kiedy żegna się pan z CSW?

- Procedura wyłonienia nowego kandydata i moje rozliczenie z tym miejscem jeszcze trochę potrwa. Myślę, że to jest kwestia najbliższego półrocza. Chciałbym spokojnie przekazać sprawy swojemu następcy.

Całość w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji