Artykuły

Znużenie

Czy policjant, który już areszto­wał osobę, z którą jednocześnie znajduje się w stanie wzajemne­go aresztowania, może aresztować osobę trzecią, przez którą został już uprzednio aresztowany, łącznie z tą pierwszą osobą, z którą łączy go pier­wsze aresztowanie obopólne - oto kondensat problemu "Policji" a też jej końcowa kwestia. Prawie koń­cowa, bo finał należy do prowokato­ra, któremu udał się przełom ideowy i który krzyczy z upojeniem: "niech żyje wolność"!

Wszystko to gwoli przypomnienia, bo któż chodzący do teatru te dwa­dzieścia parę już lat nie pamięta de­biutu scenicznego Sławomira Mroż­ka, sławnej prapremiery "Policji" w Teatrze Dramatycznym m.st. War­szawy (rok 1958)? Młodsi słyszeli o tym zapewne albo i oglądali później na licznych scenach "Policję" pod nie wiadomo czemu zmienionym ty­tułem "Policjanci".

Był to - przypomnę - debiut olś­niewający. Mrożek miał już za sobą opowiadania satyryczne (ze "Sło­niem" i "Weselem w Atomicach"), współpracę z gdańskim Bim-Bomem, rozgłos i spore doświadczenie dzien­nikarskie. Jan Świderski był naonczas reżyserem owej prapremierowej "Policji", groteskowej drwiny serio ze spraw wcale niebłahych. Podtytuł "Policji" to określenie "dramat ze sfer żandarmeryjnych", ale jej sens, treść właściwa, to odwieczne dyle­maty lojalizmu i odwagi przekonań, a ściślej obrony monopolu lojaliz­mu, jaką stosuje zawsze każda władza, a zwłaszcza władza autokratycz­na. Typowe absurdy Mrożkowe - tak niewinnie brzmiące, jak logiczne prawdy wywiedzione wprost z obo­wiązujących liczmanów ideowych lub tylko ideologicznych - zabrz­miały wtedy odkrywczo, świeżo, naprawdę coś pokazały, odkryły j a k i e ś mechanizmy, to i o w o przypominały. Jak przedtem Witka­cy, Gałczyński, Gombrowicz. Ci po­przednicy Mrożkowi (a był to jeszcze tzw. młody Mrożek) sytuowali mło­dego dramaturga w najlepszej, bo samodzielnością myślenia odznacza­jącej się formacji polskiej tradycji literackiej.

Zresztą - wszystko to wiemy. Od dawna Mrożek od tamtych lat urósł w autorytet, stał się klasykiem. Chy­ba tylko "Rzeczywistość" ma co do tego wątpliwości i dzieli się nimi sze­roko... Następne sztuki wcale jednak nie przyćmiły tych pierwszych, prze­ciwnie, jest wielu krytyków, dla któ­rych (poza "Tangiem" i "Emigranta­mi") właśnie te debiutanckie - "Po­licja" i szereg jednoaktówek - pozostają do dzisiaj najsmakowitsze i najczyściej syntetyczne. "Tango" i "Emigrantów" wyłącza się zwykle z porównań, jako że uznaje się je za stojące poza nimi, za dzieła skończenie dobre i skończenie nośne.

Ale wróćmy do "Policji". Pokaza­no ją oto teraz, w roku wciąż

"owym", 81-szym. Reżyserował także Jan Świderski. Wystawiona w tea­trze Ateneum miała w zasadzie za­pewnioną, automatycznie wręcz, do­brą obsadę. Także dobrą publiczność, tę chłonną, przyzwyczajoną do tego akurat teatru (już "własną") a do te­go: doświadczoną wydarzeniami os­tatnich lat, politycznie uświadomioną w maksymalnym stopniu, uodpor­nioną na antynomię prawdy i gierek decydenckich czy też prawdy i gier wszelkich fanatyków jednej idei.

I co? Chyba niewiele. Zaaranżo­wano, tę "Policję" wedle wszelkich prawideł sztuki, zapewniono synte­tyczny, baśniowo-ogólny wystrój, (scenografia!), podlano groteską, zad­bano o wyrazistość point, o rzetel­ne rzemiosło, słowem - zrobiono, co należy. Dało się to oglądać bez oporu, nawet z dużą przyjemnością. Dialo­gi trafiały, sentencje "dochodziły" a przecież... między sceną a widownią nie dokonało się nic, co przesądza o wartości porozumienia widza i aktora w teatrze. Nic nie zaiskrzy­ło, nic się nie stało. Jak staje się - cokolwiek by o tym nie mówić - na "Polonezie", na "Fryderyku Wiel­kim" w tymże samym teatrze, by trzymać się spektakli nieodległych w czasie. Jak być może zacznie się stawać na spektaklu Żurka "Po Hamlecie" - cennego i wartościo­wego, ale jakby... zimnego, wyga­szonego jakoś.

Pytanie: dlaczego Mrożek w Ate­neum jest tylko anegdotką, eklektyczną przepowiastką z antologii prawd ogólnie znanych, jest nad wyraz tru­dne. Odpowiedź na nie, to, wydaje się, odpowiedź na zaklęcia o receptę robienia teatru teraz, dzisiaj. Czy zadecydowało tutaj "jak" (reżyseria, scenografia, gra itp.) czy tylko - "co"? Owa "Policja" tak świeża nie­gdyś i tak właściwie naiwnie idealna w stosunku do analogicznych sytua­cji z życia. Chyba więc raczej to dru­gie: życie. Życie, które bezlitośnie zamazuje najśmielsze odkrycia, prze­kreśla najbarwniejsze obrazy wyo­braźni. Życie wciąż bogatsze niż to, co się na jego temat sądzi. I nasza wiedza o tym, wciąż doświadczana nowymi poznaniami, bolesnymi i od­uczającymi myślenia logicznego. A przecież trzeba jednak logicznie, racjonalnie, przewidująco, na wyrost. Myśleć, działać i tak dalej, modele Mrożka pojemne przecież, powinny więc nam się przydawać, powinniś­my je czuć, ale co poradzić, kiedy te­go tutaj - z "życia żandarmerii" - nie odbieramy jako blasku reflekto­ra oświetlającego, nagle złożony po­zornie mechanizm. Ten reflektor ma­my zapalony od pewnego czasu wciąż. I co gorsze - z tego naszego ostrego widzenia także niewiele wy­nika. Dlatego pewnie znużenie widza czyściutkimi, klinicznymi wręcz sytuacjami "Policji": prowokacja, któ­ra zawsze poprzedza aresztowanie, mistycyzm policjanta, który musi mieć więźniów, instytucja wolności, która zżera się sama i staje się swoją odwrotnością i tak dalej w stylu klasycznych antynomii zła z dobrem, piękności i wzniosłości. To prawda, ale dzisiaj jakoś nużąca. Budząca tęsknotę za tym, by było tylko tak, tak prosto w istocie... Nam się wydaje, widzom A.D. 1981, że rzeczywistość ideowa (sensy) "Palicji", a też i ta realna, fabularna to baśń dziecięca w porównaniu z meandrami rzeczywistości konkret­nej, tej która nas otacza. Dlatego może ten nie tyle niedosyt, co uś­miech biorący się z nadmiernej jak­by znajomości tematu, ze swoistej nadwiedzy... Bo i o cóż tu chodzi? W państwie Infanta, rządzonym przez jego wuja Regenta przy pomocy policji tak doskonałej, że nikt już w całym kraju nie ośmiela się przeja­wiać najmniejszej choćby działalno­ści antyrządowej, wszyscy są pełni entuzjazmu, więzienia świecą pust­kami, a lud jest niewiarygodnie wprost lojalny i wiernopoddańczy. Ba, Prowokator wznoszący antyrzą­dowe okrzyki zostaje - pamiętamy - obity przez lojalne społeczeństwo. Jedyny więzień, ostatni spiskowiec, składa akt lojalizmu, policja przes­taje być potrzebna...

Zatem intryga: spiskowcem zosta­nie policjant (Prowokator, onże obi­ty) poświęci się dla idei policji jako takiej, wzniesie okrzyk anty, zosta­nie aresztowany i tu dopiero pasztet: więzienie podgryza jego lojalizm. Ja­ko więzień zacznie wątpić. Finał, to qui pro quo trójki policjantów (wy­sokiej rangi), którzy dowodząc winy Prowokatora-odkupiciela zarazem, zaaresztują się wszyscy trzej wza­jemnie, kolejno i na podstawie udo­kumentowanych zarzutów. Tu już pora na cytowany na początku niniejszego wers-dylemat i na wolno­ściowy okrzyk Prowokatora - nawiedzonego spiskowca od teraz...

C`a suffit. Dlaczego zamiast omawiać przedstawienie opowiedziałam, czego nigdy nie robię, treść "Poli­cji"? Jakże inaczej udowodniłabym owo znużenie widza idealną, syme­tryczną i harmonijną opowieścią o pewnym modelu i mechanizmie, znu­żeniu dlatego tak wielkim, że model tak symetryczny i idealny...

Skoro wiemy, że nie bywa tak pro­sto - choć jest to prostota przekor­na, a rebours - pozostaje jedynie podać obsadę. I tak: dobry Prowo­kator - dzieciątko naiwne Lech Or­don, bezdennie głupi naczelnik poli­cji Leonard Pietraszak, elegancki nieodmiennie spiskowiec - adiutant Marian Kociniak, generał idiota Ig­nacy Machowski, była donosicielka dobroduszna Prowokatorowa Krystyna Borowicz. Scenografia wg. pro­jektów (jak w 1958!) Jana Kosińs­kiego w rekonstrukcji Ireny Burke.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji