Artykuły

"Policja" czyli skecz w teatrze

...Naczelnik policji pyta Prowokatorową: - A w jaki spo­sób poznała się pani ze swoim mężem, Prowokatorem?

- Ot, zwyczajnie, odpowiada Prowokatorowa: Ja doniosłam na niego, on doniósł na mnie i po wszystkim...

Zacytowany powyżej, świetny zresztą dowcip, pochodzi ze sztuki Sławomira Mrożka "POLICJA", wystawionej uprzed­nio w Warszawie, a obecnie w Łodzi, w Teatrze "7.15".

"Policja" narobiła już wiele hałasu. Czy napisana została dla "czystej zabawy", czy też kryje się za nią jakiś podtekst - pytano. Bo oto znajdujemy się w szczęśliwym państwie, absolutnie praworządnych i lojalnych obywateli, rządzonych przez "infanta i jego wuja regenta". Komu taka sytuacja grozi bezrobociem? - Oczywiście policji. I wobec tego, przestraszona widmem pustych więzień, policja "ugania się" za kimkolwiek, kogo można by zaaresztować. Bo bez aresz­towanego policja traci swój sens.

Raz założona absurdalna sytuacja prowadzi do dalszych, logicznie i konsekwentnie wyprowadzonych z pierwszej. Paradoks rodzi paradoks.

Myślę, że teorię o "czystej zabawie" odrzucić musimy już na samym początku. Mrożek, autor "Postępowca" i "Słonia" jest pisarzem jak najbardziej zaangażowanym w treści swoich utworów. Lecz owo zaangażowanie nie pole­ga bynajmniej na płytkiej satyryce w rodzaju ,,brak w skle­pach papieru toaletowego". Jest to głębokie zaangażowanie filozoficzno-moralne. Rację mają ci krytycy, którzy piszą o racjonalizmie tej sztuki, o przerażeniu, jakie budzi u Mrożka absurd współczesnego świata, dopro­wadzony do tych granic, u których kończy się śmiech. Owo przerażenie, płynące z bezsensu zmechanizowanego świata, da się porównać może z niektórymi filmami Chaplina ("Dy­ktator"), lecz pokrewieństw trzeba chyba szukać przede wszyst­kim w atmosferze Studenckich Teatrów Satyrycznych.

I teraz przechodzimy do sedna sprawy. Co innego bo­wiem treść tej sztuki, a co innego warsztat teatralny. "Po­licja" jest właściwie rozszerzonym skeczem, upostaciowanym felietonem satyrycznym. Jest to utwór literacki, absolutnie nie sceniczny. Cóż tu ukrywać - "Policja" na scenie teatru, wystawiona tak, jak się wystawia "normalne" sztuki - jest po prostu - nudna.

Jestem przekonana, że reżyser Roman Sykała, nie utrafił we właściwy ton tego skeczu. Mimo że wystawił go zgodnie z intencjami autora, który domagał się w komentarzu odau­torskim, aby "nie robić żadnych figli", aby wystawiać go jak najprościej i jak najbardziej "surowo".

A mimo to, doskonale wyobrażam sobie "Policję" na sce­nach teatrów studenckich. Tam, gdzie rolę odgrywa treść, słowo, a nie balast warsztatu teatralnego. Gdzie - jak powiada w ostatnim "Teatrze" Andrzej Wróblewski - policjanci nosiliby wielkie papierowe czapy z gazet i druciane olbrzymie wąsy oraz wycięte z tektury medale. Gdzie byłaby to farsa i "jedna wielka zgrywa", w rodzaju "Szopy" z STS warszawskiego, czy "Operetki" z "Pstrąga", gdzie rzecz rozgrywała­by się w szalonym tempie, a blekaut goniłby za blekautem. Tylko tam jest miejsce dla "Policji". W teatrze "normalnym" będzie to spektakl chybiony.

Stąd też, jest to przedstawienie poprawne, lecz nudne, nudne w Łodzi, tak, jak nudne było w Warszawie, choć dobrze świadczy o ambicjach artystycznych nowego kie­rownictwa "Teatru 7.15".

Aktorsko na pierwszy plan wysuwa się Stanisław Kamiński w roli Prowokatora - był to po prostu zgnębiony, smutny, zapracowany człowieczek, któremu w końcu "coś się przesta­je podobać". Ładny epizod miała Jadwiga Andrzejewska, w roli jego żony, natomiast zawód sprawił popularny Wło­dzimierz Kwaskowski (naczelnik policji), który rolę prze­krzyczał i przegestykulował. Zupełnie fatalnie obsadzono Tadeusza Szmidta w roli generała. Wreszcie Tadeusz Sabara - jako nawrócony więzień - nie był ani demoniczny, ani per­fidny, czego wymagałaby chyba rola.

Dekoracje Mariana Stańczaka - naprawdę piękne. Są dow­cipne, kolorowe, wydobywają mieszczańskość domu Prowokatora. Tyle tylko, że "Policję" wyobrażałam sobie raczej właśnie bez dekoracji...

Aha - jeszcze jedno. Przy okazji "Policji" muszę poruszyć sprawę, która gnębi mnie już od dawna. To sprawa dbałości o czystość i piękno języka, jaki słyszymy z naszych scen. W dzisiejszych czasach, kiedy wskutek najrozmaitszych przesunięć społecznych, język nasz zagrożony został przez wypierającą go gwarę, żargon, kiedy panoszy się nie­chlujstwo językowe - mamy chyba prawo wymagać od teatru kultywowania czystości dykcji. Z tą sprawą jest, niestety, niedobrze wszędzie - lecz w "Teatrze 7.15", siedząc w trze­cim rzędzie nie mogłam zrozumieć tekstu naczelnika, mówio­no "ekselencja", miast "ekscelencja", "dobrze ęc", miast "dobrze więc", "ponów" zamiast "panów", zjadano głoski i sylaby.

O czym, "donoszę, panie naczelniku".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji