Artykuły

Irena Eichlerówna o swojej "Gabrieli"

- Tak rzadko podziwiamy Panią w ostatnich latach! "Ta Gabriela..." na scenie Teatru Małego w Pani opracowaniu tekstu i z Pani udziałem, tym większą jest dla widza satysfakcją. A przy tym czyni Pani w tym przedstawieniu z Gabrieli Zapolskiej kobietę prawdziwie fascynującą...

- Nasze przedstawienia to zapewne jakiś okruszek, "kąt" dla tej "całe życie zakochanej" Gabrieli - aktorki, którą chciała być i autorki, którą chciała "nie być". Bardzo polska jest ta Gabriela narodowa. Piękną, wyrazistą polszczyzną przemawia; dziwnie: "Nie aspiruję, do nazwy pisarza europejskiego, ale do nazwy pisarza polskiego". Pisała w silnej koncentracji (a konkurencji), przebywając w świecie tworzonego właśnie utworu, który widziała w swej wyobraźni jakby na scenie - musiała pisać w jakimś transie, skoro sztuki jej powstawały w pięć dni, czy w trzy dni. A pisała przecież piórem i atramentem, nie na maszynie. Była "naelektryzowana" zapewne wywodziła się z wymarłej rasy "promiennych" - chodzi właśnie o ten blask, owo Wyspiańskiego: "elektryczność z oczu bije"...

- Traktuje to Pani jako "cud"...?

- Cud w teatrze? Tak. Byłam świadkiem cudów w teatrze. Ale cuda zdarzają się rozpaczliwie rzadko. "Spotkanie się snów - to nazywają czasem cudem" - oto jak określił Witkacy to wewnętrzne światło. Istotnie chyba, jak to już pewien radziecki aktor ogłosił w prasie niedawno "gdy spotykają się utalentowani aktorzy - ma miejsce cud... Jeżeli trafiają w silne magnetyczne pole działania partnera, bez cudu nie może się obejść. A teatr jest jednym z niewielu miejsc na ziemi, gdzie jeszcze zachowały się cuda". Wierzyła w to pewnie i Zapolska, a my mamy zaszczyt być jej kolegami. Po każdej pracy dla teatru, do ostatka wyczerpana, chorowała...

- W myśl zasady: za wszystko trzeba płacić...?

- Więc płaciła: "A w teatrze rozpoczęło się królowanie panny Bednarzewskiej! Wszystkie sztuki, cały repertuar ma na celu wydobycie na jaw jej jedynie. My stanowimy przystawki. Co dzień na afiszu! Gra co dzień!" Gdy "żony" dyrektorów teatrów nie dopuściły Zapolskiej więcej na scenę jako aktorki, miała 44 lata. Odwdzięczyła się "pannie Bed" ("pannie łóżko" - jak ją nazywano) w recenzji o niej: "Grać wszystko - i ciągle! - jest szkodliwe dla mózgu, wytwarza monotonię. Wszak jest tyle młodszych artystek!" A wzrok Zapolskiej? - był wyniszczony jeszcze od czasu jej nędzy, gdy ślęczała nocami przy jednej świeczce...

- Uparta. Bohaterska ta Gabriela...

- "kochająca" i niedoceniona. "Gdybym była Francuzem! - pisała - miałabym sławę olbrzymią i byt zapewniony". Jak zauważył w swoich pracach o Zapolskiej prof. dr Zbigniew Raszewski, jest rzeczą zadziwiającą w Polsce jakieś wstydliwe traktowanie w literaturze jej dorobku dramatopisarskiego. Rację miała Zapolska w tym swoim wiecznym "gdybym była Francuzem!" Wydaje się, że gdyby była Francuzem, byłaby w Akademii Francuskiej "wśród wielkości Francji: Racine'a i Moliera; nie tylko obok popularnych farsopisarzy, jak Flers i Caillavet, czy pomniejsze figury. Pewnie Francja się ich nie wstydzi nie dlatego, że ma poczucie wyższości czy wielkości, ale że ceni różne walory ludzkich pasji w twórczości...

- Czy wstydzi się Zapolskiej polski teatr?

- Łapicki i ja cieszymy, że to gramy" - żeby już uniknąć określenia, że jesteśmy z tego dumni - i to chyba widoczne. Awangardy mijają, jak i szalenie przecież awangardowa w swoim czasie Zapolska-satyryk, a tradycja jakoś trwa. Choć u nas stale jeszcze w ocenie teatralnej czyni się zarzuty z wielkich kwalifikacji, takich a nie innych, w twórczości. To pomylenie pojęć! Nie po francusku - jakby to określiła polska Gabriela.

- Pani ogromne zaangażowanie w sprawy, którymi żyła Gabriela Zapolska i wynik tego zainteresowania - "Ta Gabriela..." w Teatrze Małym - to ważny krok na drodze odkrywania i przybliżania jej osoby dzisiejszemu społeczeństwu. Włożyła Pani zresztą w to przedstawienie cały swój kunszt aktorski i... literacki.

- W pracy nad moją "Gabielą" okazali mi pomoc ludzie, którym również zależało na tym, aby biografia tej "całe życie zakochanej" dotarła do szerokiego kręgu. Oczywiście pomógł mi prof. Raszewski - postać Zapolskiej jest bliska jego zainteresowaniom naukowym. I także - Andrzej Łapicki, który chyba z pasją (znając moje kolejne opracowania tematu) kształtował ten tekst, gdy był reżyserem, a zarazem moim partnerem. O pani dr Jadwidze Czachowskiej z PAN-u, autorce książki "Gabriela Zapolska", mówiłam kilkakrotnie - łaskawie sprawdzała moje opracowania. Gdyby nie życzliwa zachęta tych ludzi nigdy nie opisałabym miłości tej Gabrieli, przy moich wygórowanych wymaganiach w stosunku do samej siebie. I nie gralibyśmy jej nigdy. Teraz wiem, że miałabym czego żałować.

- I my, którzy prędzej mogli się zetknąć z Panią na estradzie, niż na scenie teatralnej...

- A może jeszcze o Gabrieli "całe życie zakochanej"? Zawsze marzyła dziecinnie: "Ach gdyby ludzie wiedzieli, jak nie znoszę tryndać się nie wiadomo gdzie! nie prosiliby mnie o wzięcie udziału w tych różnych koncertach, odczytach... naradach i posiedzeniach. Manią moją było zawsze urządzić sobie mieszkanie jak najpiękniej, aby w nim siedzieć". I zapamiętale pracować oczywiście. Bez przeszkód. A to okazało się nierealne...

- Nie należała Zapolska do tych, którym spełniają się marzenia... Dlaczego pozostała "promienna", jak to Pani określa, dlaczego "dziecinna"?

- Tak chyba określamy świeżość uczuć? Może przydałoby się być opóźnioną w rozwoju? Może i dzisiaj trzeba byłoby mieć w sobie trochę naiwności, potrzebę jakiejś czystości - w tej nudzie zabrudzenia teatralnego i tandety, czy "nowej" stylistyki brzydactwa! Nie przykładać pompatycznej wagi do swych domorosłych myśli i pomysłów?

Mieć trochę ironii w stosunku da siebie. Mieć czym zachwycać się, cieszyć. I śmiać się, z siebie samej zwłaszcza... Zawsze muszę się czymś cieszyć, coś lubić, być przywiązana. Zawsze mi się chce śmiać - z samej siebie też... Nie wiem - to ważne, to mi daje - nazwijmy - poczucie radości. Nie wszystko musi być przecież ciągle "antyestetyczne", nie wszystko musi być błazenadą z klasyków, i to w celach zarobkowych...

- Śmiałość godna Pani Gabrieli...

- ... "zakochanej" w teatrze. Lufcie tę polską Gabrielę zbuntowaną, bez rozkojarzeń (dla której praca była w życiu najważniejsza, jak to zwykle dla aktorów), ożywczą z tym własnym nurtem porywistego polskiego źródełka; kobietę "błyszczącą" w klatce teatru. I mam nadzieję, że taka Gabriela żyje w naszym przedstawieniu. Jesteśmy chyba w tej dwuosobowej sztuce we troje? - z kobietą wielkich ambicji i z "tęsknotą do kochania". Czy nie miała słuszności: "Chcecie mnie zabić milczeniem, poczekajcie! Ja was zmuszę, że o mnie będziecie pisać!"

- Zwycięska ta polska Gabriela...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji