Artykuły

Płeć? Nieważna!

Sensacja? Aktorka - Hamletem! Były już precedensy, żeby wspomnieć Sarę Bernhardt. A jednak królewicz duński kojarzy nam się przede wszystkim z męskimi nazwiskami, jak Laurence Olivier, Włodzimierz Wysocki, czy u nas - Gustaw Holoubek (trzy z wielu głośnych kreacji).

Teraz na światową listę odtwórców tej roli wpisała się Teresa Budzisz-Krzyżanowska. Nie ma przesady w odniesieniu do świata, gdyż przedstawienie Starego Teatru z Krakowa, zanim zdążyło się zadomowić, już było pokazywane w Nowym Jorku, Rzy­mie, Antwerpii, Bari i do Meksyku trafiło, a dalsze zaproszenia napływają. No i wreszcie Warszawa miała okazję je obejrzeć, za sprawą Teatru Rzeczypospolitej.

Andrzej Wajda znowu zaskoczył nas śmiałą interpretacją sceniczną dobrze znanego dramatu, całkiem innym spojrzeniem na "Hamleta", którego nazwał równowartością świata. Sięgnął po niego już po raz czwarty i potraktował go teraz jak obnażenie intymności aktora.

Widz jest zawsze ciekawy, co się dzieje za kulisami. Reżyser postanowił więc dopuś­cić go do tajemnicy samego wchodzenia aktora w skórę szekspirowskiego bohatera: sekretu powstawania roli. Publiczność, usadowiona na scenie (co zresztą już bywało w teatrach awangardowych), ogląda wszystko od odwrotnej strony niż zwykle, mając przed sobą czeluść pustej widowni. Aktorka-Hamlet, zanim poruszy sprawy, o których nie śniło się filozofom i zacznie rozprawę ze swoim otoczeniem i samym sobą odziewa się w swojej garderobie, za parawanem, w czarne aksamitne szaty. Zachowuje się swo­bodnie, bezpośrednio, naturalnie, nie ukrywa niepokoju i tremy. Jakby nie było świadków-widzów i to w bliskości na wyciągnięcie ręki.

Teresa Budzisz-Krzyżanowska, którą Wajda obwołał publicznie najlepszym aktorem polskim, osiągnęła w takim ujęciu roli niezwykły stopień szczerości i otwartości. Jest skupiona i, jednocześnie, rozwibrowana. Poddaje się biegowi swoich myśli, autoreflek­sji. Przygląda się słowom, dobierając różne odcienie. Ulega emocjom. Wszystko, co się wokół dzieje, odbieramy jej wzrokiem i słuchem, jej świadomością i wrażliwością.

Niekonwencjonalną formę przedstawienia Wajda obmyślił przecież jako ekspozycję pasowania się aktorki z rzeczywistością sceniczną. Zwykłe Hamlet, chociaż postać tytu­łowa, jest jednym z bohaterów toczącej się scena po scenie akcji. Tutaj Wajda zmienił całkowicie jego miejsce w szyku. Postawił go ponad wszystkimi. Wszystko dzieje się przez niego. To na jego zawołanie i życzenie pojawiają się inne postaci, zredukowane w swoich rolach do służebności, do rekonstrukcji biegu zdarzeń. On określa zakres ich działań i zachowań w przestrzeni scenicznej, widocznej na drugim planie, poza wnę­trzem garderoby. Miejsce gry wytyczają gołe kolorowe żarówki rampy, bo przecież patrzymy na nią od strony sceny. Rozmieszczone po bokach lustra pomnażają sylwetki i twarze osób dramatu, pozwalają oglądać ich odbicia pod różnym kątem. Nie ma boga­tych komnat zamkowych, dziedzińców. Tylko te zwierciadła. Ascetyczna scenografia Krystyny Zachwatowicz (podkreślająca urodę renesansowych kostiumów) łączy się organicznie z ideą reżysera sformułowaną w zdaniu: "Jest to raczej Hamlet medytacji niż działania".

Wajda wiedział co robi, namawiając właśnie Teresę Budzisz-Krzyżanowską - długo trwało zanim się zgodziła - do publicznego zastanawiania się nad naturą Hamleta; wyrażenia bogactwa jego życia-wewnętrznego, tego co w człowieku prawym, przera­żonym zbrodnią, niegodziwością, kipi, wrze. Przeciwko czemu buntuje się, walczy, by sprawiedliwości stało się zadość, nawet za najwyższą cenę - własnego życia - jaką przyjdzie zapłacić. Płeć nie ma tu znaczenia. Obserwujemy z zainteresowaniem, jak aktorka prowadzi swoją rolę na krawędzi prywatności i sztuki aktorskiej. Śledzimy jej ruchy, gesty. Bliskość pozwala dojrzeć dokładnie błysk gniewu w oku, iskierkę rozba­wienia, zadumę i ożywienie, mozaikę stanów ducha i nastrojów.

Na kształt przedstawienia wpłynęły zapewne doświadczenia psychodramy. Hamlet podporządkowuje korowód wszystkich innych postaci sobie, swojej wyobraźni. Króle­wska para, dworzanie, zdają się zachowywać wedle jego projekcji wewnętrznej. Nie ma więc ich pełnych portretów psychologicznych. Ukazane są tylko te ich rysy i cechy, które obchodzą tytułowego bohatera. Jerzy Grałek - Król wychodzi jakby z jasełek, Dorota Pomykała - Królowa zachowuje się jak figura woskowa, Poloniusz Jerzego Bińczyckiego obraca się w kręgu śmieszności. A Dorota Segda - Ofelia może zaimponować głównie urodą. W takiej sytuacji dramat szekspirowski jawi się w innych pro­porcjach: wzbogaca Hamleta, zubaża resztę. Tylko Jan Peszek rozwija swoją maestrię aktorską jako Aktor I z wędrownej trupy i filozofujący Grabarz.

Z prawdziwą rozkoszą słucha się nowego przekładu poety Stanisława Barańczaka. Jego język jest tak soczysty, dynamiczny, tyle w nim nieoczekiwanych skojarzeń słow­nych i barw, świeżych metafor, tak łączy się z dwudziestym wiekiem, że tylko się zachwycać. To po prostu inny "Hamlet"! Stare tłumaczenia nie współbrzmiałyby z kon­cepcją sceniczną Wajdy, który mówi, że teatr zawsze będzie miejscem słowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji