Kobiece oczy Hamleta
Już kilkanaście tygodni minęło od tamtego "Hamleta" w telewizji, ale myślę, że czytelnik mi wybaczy tych kilka spostrzeżeń, nie stanowią one bowiem recenzji - ta musiałaby zostać machnięta na gorąco - dotyczą one spraw - jak by tu powiedzieć? - "wiecznych". Oglądałem ten spektakl Wajdy, z Teresą Budzisz-Krzyżanowską w roli Hamleta, w towarzystwie ludzi ze środowiska artystycznego. Nazajutrz okazało się, że podział w ocenach był radykalny: kobiety krytykowały ("czy tak wygląda Hamlet?"), mężczyźni przyznawali się do zachwytu. Nie był to, myślę, podział przypadkowy.
Który to już "mój" Hamlet? Nie zliczę. Samego O1iviera oglądałem trzy albo więcej razy. Ale ten o ileż więcej miał wrażliwości, delikatności, rozchwiania niż w wykonaniu męskim. Biedny, udręczony chłopiec! Znalazł się w sytuacji, której nie mógł sprostać - bez zadania gwałtu swojej wrażliwości.
Budzisz-Krzyżanowska nie przywiązywała zbyt wielkiej wagi do tego, że gra mężczyznę. Nie udawała go - ani w chodzie, ani w ruchach, ani w głosie. Gdyby to robiła, mielibyśmy "Tootsie" na odwyrtkę. A to przecież Hamlet. Aktorka grała postać.
I myślę, że panów fascynowało to, jak poprzez jej grę przebijała, w sposób niekoniecznie uświadomiony, kobiecość. Nie zniewieściałość i nie biseksualność. Było to - przez porównanie z innymi kreacjami - niemal kliniczne studium kobiecości. Można było, obserwując grę pani Teresy, zrozumieć, jak w mimice, w spojrzeniu wyraża się płeć, genetyczna różnica między mężczyzną a kobietą. Oczy tego Hamleta! Żywsze, bardziej rozedrgane, ruchliwsze i zarazem mocniej cierpiące. Jakby powleczone blaskiem w cierpieniu i melancholii. I to zapewne tak frapowało męską część widowni. Bo nagle zrozumieli, czym są oczy kobiety. Któryż prawdziwy mężczyzna oprze się ich urokowi?
I jeszcze uśmiech. Uśmiech tego Hamleta. Zupełnie inny (niech mi wspaniała artystka wybaczy - to nie zarzut) niż uśmiech aktora-mężczyzny. Przede wszystkim częstszy. (Profesor Edward Wilson w swojej książce "O naturze ludzkiej" pisze, że u niemowląt płci żeńskiej uśmiech pojawia się dwa tygodnie wcześniej niż u chłopców. No i tak to już im zostaje: uśmiech to jest jeden z największych uroków kobiecych, niemal jej narzędzie pracy).
To był Hamlet niewątpliwie bardzo uczuciowy. Niektóre wybuchy udręczonego księcia przejmowały do ucisku w gardle. Ale było ich - minimalnie, o dwa, trzy - za dużo w drugiej połowie spektaklu. Nagle krzyk przestał przejmować, nasuwał niezbyt sprzyjające skojarzenia z histerią. Przydałoby się, w tych akurat miejscach, więcej skupienia w bólu.
Wspaniale rozegrała aktorka scenę z Ofelią, te wszystkie "idź do klasztoru" brzmiały jak pasaże z Ravela. I czuło się tu wiedzę kobiety o kobietach.
Ale ta sama kobiecość spowodowała, że brakło jakiejś iskry w scenie z matką, brakło nuty kazirodczego pociągu (i stąd wściekłej zazdrości), który ostatnio tak przejmująco zasugerował Derek Jacoby w spektaklu BBC, a przedtem Laurence O1ivier w filmie. O1ivier zresztą, jak się zwierza w pamiętnikach, miał szczególną sytuację: w roli matki występowała 28-letnia aktorka, dziesięć lat młodsza od swojego ekranowego syna! Trudno, żeby taka dwuznaczność iskrzyła się między dwiema aktorkami, które znają się jak łyse konie (jeśli można tak wyrazić się o aktorkach), chociaż obie są znakomitościami.
A jak to widział Andrzej Wajda? Wydaje się, że jako reżyser starał się, i to w sposób perfidny, byśmy zapomnieli, że Hamleta gra aktorka, że czarny kostium księcia okrywa ponętne ciało kobiece. Ten pocałunek króla-stryja, po którym Hamlet wyciera sobie usta, to nie był pocałunek Judasza, ale roznamiętnionego mężczyzny, który dusi swój pociąg - do kogo? do pełnego wdzięku chłopca? czy do aktorki, która go wciela? I odwrotnie: te zbliżenia Hamleta do przyjaciół, przytulanie się, objawianie przyjaźni całym ciałem - niewinna, kiedy Hamleta gra Smoktunowski - tu nagle stają się drastyczne, o krok od nieprzyzwoitości. Czy to nie sygnał: pamiętajcie, w tym kostiumie jest kobieta i ona reaguje na mężczyzn jak kobieta?
Ale mimo tych osobliwości "Hamlet" jeszcze raz zwyciężył. Jako sztuka, której bogactwu nic nie dorówna. W każdym razie, panowie patrzyli zafascynowani.