Artykuły

Władczy ludzie już tacy są

"Ziemia obiecana" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Thomas Irmer w Nachtkritik.de.

"Greed is Good" - tenże napis widnieje w kilku odsłonach wypisany kolorową rozświetloną czcionką ponad barem z rurą do tańca, który Justyna Łagowska ustawiła wraz ze stołami bilardowymi i umeblowaniem ze szklanego plastiku w niszczejącej hali. Należy ona do starej fabryki Scheiblera, więc sama w sobie jest jednym z miejsc akcji powieści Władysława St. Reymonta "Ziemia obiecana", mającej za tło wydarzeń przede wszystkim pozbawioną wszelkich skrupułów gonitwę za zyskiem w tekstylnej metropolii jaką była Łódź pod koniec 19. wieku.

Miasto należało wtedy do Rosji, a w pełni rozkwitu było rodzajem raju dla oligarchów. Dzięki pracy w przemyśle mnożyły się niewiarygodne fortuny, dzięki którym obok dzielnic slumsowych powstawały prawdziwe pałace, a kiedy pewnego dnia zyski spadały, fabrykę palono w ramach oszustwa ubezpieczeniowego.

Sednem opowieści u Reymonta jest jednakże historia trzech przyjaciół ze studiów - polskiego szlachcica Karola Borowieckiego, Niemca Maksa Bauma i żydowskiego specjalisty od finansów Moryca Welta - którzy w tejże quasi-symbiozie etnicznej walczą o własną fabrykę, a na dodatek wierzą czasem, że przed tym drapieżnym kapitalizmem mogliby uciec za sprawą nieco szlachetniejszych zamiarów.

Bum, Bum, Chciwość!

Książkę polskiego laureata nagrody Nobla genialnie zekranizował Andrzej Wajda w roku 1974, więc znawcy filmu natychmiast wiedzą, o co chodzi w teatralnej adaptacji materiału. Klata jako punkt odniesienia dla swojego spektaklu według Reymonta wybrał jednak inny film, i jest on nam zdecydowanie bliższy niż historia z epoki industrializacji. Gdyż "Greed is Good" to (zmodyfikowany przez Ronalda Reagana) slogan z "Wall Street" Olivera Stone'a, gdzie spekulanci giełdowi głoszą utratę wszelkich zahamowań w świecie biznesu jako jedyne prawo ich obowiązujące.

Minęło 25 lat i być może dziś interesujący jest fakt, że nikt niczego nie wyniósł z tej jakże obrazowej lekcji o kapitalizmie- lub też nic przeciw temu zrobić nie mógł. W każdym razie Klata rozpoczyna przedstawienie słynną przemową o chciwości Michaela Douglasa, wygłoszoną przez postać nazywaną Bum Bumem w białym kombinezonie niczym z akcji ratowniczych po katastrofie, podczas gdy fabrykanci Reymonta klikają w szare laptopy przy plastikowych stolikach.

Przedsiębiorca Bucholc, stary "Master of the Universe", siedzi na wózku i każe swemu głównemu kierownikowi Borowieckiemu czytać na głos korne prośby od ludzi, którzy stracili żywicieli poprzez wypadki na miejscu pracy. Wrzucić to do ognia!

Interesy, katastrofy, ogień!

Szlachetny Borowiecki ma więc o jeden powód więcej, by przeciwstawić się temu światu. Praktycznie nie ma na to szans, co szybko uświadamia ponura interpretacja Klaty, spajająca ogromny materiał w zwięzłe sceny. Już następna scena ukazuje go w fatalnym w skutkach związku z Lucy Zucker, lubieżną w swej frustracji małżonką fabrykanta. Żądzę emocji stawia się tu na równi z dążeniem do sukcesu w interesach, co zaznacza się już u Reymonta.

Klata znajduje w tym celu naprawdę surowy obraz, każąc obojgu niemalże kopulować na perkusjach do muzyki Phila Collinsa "In the Air Tonight". Prawie wszystkie użyte kawałki muzyczne można rozpoznać jako period music do filmu Olivera Stone'a - aż po boję dźwiękową Whitney Houston "I will always love you" w wersji skrajnie zdemolowanej, kiedy historia z Lucy doprowadza już do katastrofy, czyli spalenia założonej właśnie fabryki przez zagadkowego Bum Buma.

Nawiązania do Wall Street lat osiemdziesiątych są oczywiście jedynie rodzajem przestrzeni dla echa, w którym stara Łódź w sposób wiadomy ma się w niedługim czasie rozwinąć. Siedemnaścioro w sumie postaci pozostaje poza tym w swej psychologicznej konstrukcji (wraz z kostiumami) w dużej mierze w epoce okresu przemysłowego wymykającego się właśnie spod kontroli wraz z etnologicznymi obserwacjami Reymonta - kto komu w jakiej etnicznej konkurencji udziela kredytu i może jeszcze w jakiej koligacji rodzinnej.

Groteskowe, brutalne i bezlitosne

Pod względem obsady i rysu postaci, przede wszystkim jednak jeśli chodzi o wybór scen, Klata przesuwa historię przyjaźni idealistycznych założycieli fabryki w kierunku groteskowego panoptikum. W centrum zainteresowania znajduje się działający na chłodno Bartosz Porczyk, jako Karol przypominający swoim małym wąsikiem bohatera Wajdy słynnego później na cały świat Daniela Olbrychskiego, podczas gdy Maksa (Jakub Giel) i Moryca (Michal Majnicz) należy już widzieć tylko jako role drugoplanowe.

Brutalny Kessler (Edwin Petrykat) i bezlitosny Bucholc (Zdzislaw Kuźniar) z gestami pod tytułem: to do mnie należy świat są natomiast karykaturami kapitalisty w cylindrze. Reżyser ujrzał w sposób wyzywająco nowy postaci kobiece; ubrane w kabaretki w lokalu z pokazami tańca na rurze zmuszone są zacierać różnice społeczne, a ten przydział ról wywołuje ich obruszenie.

Borowiecki kilkakrotnie wypuszcza z ramion na ziemię Madę Müller Anny Ilczuk, w oryginale nieco głupkowatą nowobogacką córeczkę, w centralnej dla tej kwestii scenie, aby ta mogła wskakiwać w jego ramiona z powrotem jak w pantomimie. Jednocześnie hołd dla "Café Müller" Piny Bausch.

Przedstawienie ze swym zimnym, brzydkim światłem, z drastycznymi obrazami (w finale Bum Bum jako ludzka pochodnia pędzi przez bladą przestrzeń) jest przekonujące, nawet ekscytujące. Jako historia o kapitalizmie dostarcza dowodu, iż był on taki już od zawsze: 1899 (Reymont), 1974 (Wajda), 1984 (Stone) a teraz Klata. Dokładniej: władczy ludzie już zawsze tacy byli. Czy to wszystko chciwość?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji