Hamlet według Wajdy
Grać albo nie grać - oto jeden z podstawowych dylematów Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej w przedstawieniu "Hamleta" Andrzeja Wajdy ze Starego Teatru w Krakowie.
W ramach Teatru Rzeczpospolitej spektakl został pokazany w Warszawie, po pełnym sukcesów objeździe teatru we Włoszech, Nowym Jorku, Meksyku. Z wycinków prasowych przedrukowanych w programie wynika, że spektakl odnosił sukcesy, choć nie jestem pewny, czy został zrozumiany. Bo jest to bardzo polski "Hamlet". Wyrosły z niepokojów, atmosfery, a przede wszystkim bardzo specyficznego etosu moralnego naszego środowiska teatralnego lat osiemdziesiątych. Bez tego kontekstu sens przedstawienia może być rozumiany w sposób niepełny. Oczywiście utwór jest na tyle wielowarstwowy i uniwersalny, że "czyta" się go na świecie, mimo polskiego kontekstu.
W każdym razie najistotniejszym zabiegiem interpretacyjnym, z każdego punktu widzenia, jest dość niezwykłe "wyjęcie" Hamleta z jego własnej sztuki, co szczególnie jeszcze podkreśla fakt, że rolę gra kobieta. "Osobność" bohatera, jego szczególne zbliżenie ku widowni, niemal wtopienie w nią, połączenie wspólną temperaturą emocjonalną, każe przede wszystkim patrzeć na utwór przez pryzmat pojedynczego człowieka. Aktora, który spełnia tu rozmaite funkcje: jest po trosze narratorem, twórcą, odbiorcą, tzw. ludzką istotą itd. itd. Owe wydobycie i opisanie we wszystkich możliwych stanach Hamleta uwikłanego nie tyle w "akcję", ile raczej w samą istotę teatru, w widownię, w swój czas, atmosferę, problematykę moralną, rozumienie zdarzeń itd., ustala inne, nowe proporcje oglądania i rozumienia bohatera.
Polski kontekst ujawnia się w wielu momentach. Oto teatr lat osiemdziesiątych, pusty na widowni, trochę staromodny, pozbawiony na ogół treści, zrutynizowany i marionetkowy jeśli idzie o swą przeciętność na scenie, za to bardzo gorący w garderobie, pełen moralnych, intelektualnych wątpliwości. Teatr, w którym najistotniejsze rzeczy dzieją się jakby w ukryciu, w garderobie. Pomiędzy ludźmi, których na zewnątrz nie widać. Wewnątrz samego aktora, człowieka.
Nasz polski Hamlet sam musi rozstrzygać swoje "być albo nie być" na scenie, mając z jednej strony zdeterminowanych w swym szlachetnym posłannictwie kolegów zdecydowanych na działalność w każdych warunkach, uprawiających być może "teatr domowy", albo "podziemny", mieszkających w walizkach, grających wszystko i w każdych warunkach. Z drugiej mając kolegów uwikłanych w nieokreśloną "wojenną" przeszłość (Fortynbras), gotowych teraz w czasach pokoju do zagrania każdej roli i wypełnienia każdego zadania. W bliskim kontakcie z widownią, ze wspólnej, zwielokrotnionej reakcji, chce Hamlet w swych emocjach i sumieniu rozstrzygać o wyborach. W Hamlecie Budzisz-Krzyżanowskiej jak i w reakcjach większości aktorów ze środowiska, istniała i być może jeszcze istnieje, owa charakterystyczna podwyższona temperatura emocjonalna, która stwarzała i stwarza trudności w zbudowaniu własnego świata wartości i harmonii. Nie do końca u nas wiadomo, czy aktor to tylko zawód czy powołanie. Tworzenie czy odtwarzanie. Własne człowieczeństwo przed profesjonalizmem, czy odwrotnie. Jak oddzielić zawód od życia itd., itd. Niepolskim Hamletom część tych wątpliwości jest zapewne obca.
Teresa Budzisz-Krzyżanowska jest w pewnym sensie idealnym w takiej koncepcji Hamletem. Jest na scenie dostatecznie i na szlachetny sposób "wojownicza" i dociekliwa. Jest dostatecznie impulsywna i dostatecznie refleksyjna, by stworzyć wrażenie ludzkiej pełni. Jest uparta, zasadnicza, ogromnie wrażliwa, a jednocześnie ma ironiczne poczucie humoru. Ma dostatecznie dużo dystansu wobec partnerów i postaci. Bardzo trudno wchodzi z nimi w kontakt Potęguje to wrażenie "obcości" postaci.
Jej Hamlet jest oczywiście rodzajem wariacji na temat roli. Nie gra przecież ani zboczenia seksualnego, ani starszego syna młodszej od siebie matki (Dorota Pomykała mimo "maski" w Gertrudzie jest przecież nawet "na oko" młodsza od Budzisz), ani następcy tronu, ani osoby "psychicznej" itd., itd., bo tego wszystkiego nie ma w "scenariuszu" Wajdy. Gra natomiast coś z samego środka polskiej wahającej się duszy, która im bardziej wie, tym trudniej podejmuje decyzje. Gra polskie duchowe piekło, które na scenie nazywa się wprawdzie Hamlet, ale naprawdę jest sumą, bardzo wielu niepokojów lat osiemdziesiątych, skupionych w jednym człowieka.
Taka interpretacja pomysłu Wajdy pozwala widzieć w jego przedstawieniu jedno z najistotniejszych wydarzeń teatralnych lat osiemdziesiątych. Gdyby natomiast przykładać tzw. normalne, uniwersalne kryteria, stosowne do tego szekspirowskiego dramatu, to mielibyśmy zapewne do czynienia z utworem bardzo uproszczonym, zewnętrznym, niekonsekwentnym, nie bardzo godnym uwagi. Myślę jednak, że nie można interpretować tego przedstawienia wedle zasad, których Wajda nie przyjmował, bo to przecież jest zabieg nieuczciwy.
Z ogromną przyjemnością słuchałem przekładu Stanisława Barańczaka. Słuchając, próbowałem przypomnieć sobie jakieś fragmenty z jego twórczej młodości. Coś, co wtedy zaczynało być ważne w jego pisaniu, a teraz w dojrzałym dziele przekładowym odnalazło się jako coś trwałego. Pewnie coś z doświadczeń tzw. poezji lingwistycznej, w tym przede wszystkim doświadczenie, które kazało docierać do sensu poszczególnych słów, do ich żywotności, dynamiki, sposobów funkcjonowania. Pewnie coś z tzw. sonetów łamanych, czyli fascynacji zdyscyplinowaną formą poetycką, którą mozolnie trzeba wypełniać ciągle to nowym życiem i, że fascynujące jest właśnie pojedynkowanie się z konwencją na zawsze daną.
Pewnie zostało coś z młodzieńczej "nieufności" skrywającej się często u niego za dość specyficznym poczuciem ironii i autoironii. Zostało coś z bardzo praktycznego rozumienia teatru, powstałego kiedyś przy okazji współpracy z teatrem "Ósmego Dnia", a teraz "odzywającego się" w takim pisaniu dialogu, w którym poeta czyni być może pewne rezygnacje z języka pisanego na rzecz słowa mówionego.
Cały przekład, jest pięknym dziełem poety świadomego swych umiejętności i talentu, ale także pisarskiej dyscypliny i spełnienia służebnej roli wobec teatru. A ponieważ jest to przekład jasny, zrozumiały, poetycki, sharmonizowany w wewnętrznych proporcjach, współczesny, przeto ma szanse na wiele realizacji. Może służyć różnym Hamletom.
Podczas spektaklu w Teatrze Dramatycznym, patrząc na wielką, pustą widownię na dalekim planie, na Teresę Budzisz-Krzyżanowską z bliska, na Andrzeja Wajdę siedzącego przez cały spektakl za kulisami, przypomniałem sobie wielki napis, zrobiony żółtą farbą ze sprayu, na biało-szarej ścianie sklepu warzywnego na moim osiedlu: Shakespeare is the best! Nie wiem, czy gdzieś na świecie można na warzywnych sklepach spotkać takie wyznania.
I jak tu nie traktować teatru polskiego "jako zwierciadła" naszej polskiej rzeczywistości?