Artykuły

Prowizorka, czyli na własne ryzyko

"Koronacja" Marka Modzelewskiego w reż. Łukasza Kosa otwiera czwartą scenę Teatru Narodowego - Laboratorium Dramatu. Pisze Janusz R. Kowalczyk.

Przy Teatrze Narodowym ruszyło od tego sezonu Laboratorium Dramatu prowadzone przez Tadeusza Słobodzianka. Jak ujawnił dyrektor Jan Englert, oprócz początkujących dramaturgów chęć pracy w nim, na zasadach wolontariatu, zgłosiło blisko ćwierć tysiąca aktorów i reżyserów.

Na pierwszy ogień poszła "Koronacja" Marka Modzelewskiego w reżyserii Łukasza Kosa, inaugurując przy okazji czwartą scenę Narodowego (po salach: Bogusławskiego, przy Wierzbowej i w Teatrze Małym).

Zważywszy na to, że jedynie nieliczne, najlepsze z zainscenizowanych sztuk zostaną włączone do repertuaru teatru, udziału w tym zbożnym dziele artyści sceny podejmują się na własne ryzyko. Widzowie również, ponieważ efekt artystyczny pokazanej pracy najłagodniej określić można jako skromny. Na mnie robił wrażenie pokazu możliwości warsztatowych skrzykniętej ad hoc, słabo zgranej grupy. Trudno się temu zresztą dziwić, skoro aktorzy reprezentują rozmaite teatralne, a i serialowe parafie.

Opowieść Modzelewskiego, znana z wersji zawartej w antologii najnowszego dramatu "Pokolenie porno", została częściowo zmodyfikowana. Zniknęły niektóre postacie, wypadły retrospekcje, pewnie z korzyścią dla zwartości sztuki, choć trudno to ocenić po scenicznym półprodukcie.

Rzecz jest o młodym, trzydziestoletnim lekarzu Maćku Borowieckim, który znalazł się na życiowym zakręcie. Praca nie daje mu satysfakcji, podobnie jak życie erotyczne z żoną, lawiruje więc między nią a kochanką. Umrze mu ojciec, małżeństwo się rozpadnie, kochanka odejdzie - Maćkowi przyjdzie ułożyć sobie życie od nowa.

Od odcinka telewizyjnego serialu sztukę Modzelewskiego różni jedynie postać Króla - alter ego głównego bohatera, który z autoironią komentuje sytuacje, w jakich przychodzi mu się znaleźć. To pozwala mu nie zwariować do reszty. Widzom zaś daje satysfakcję obcowania z tzw. drugim dnem. W tekście nie brakuje też dowcipu, celnych powiedzonek, świetnie podpatrzonych sytuacji, niekiedy wręcz surrealistycznych.

Efekt finalny robi, niestety, wrażenie typowej prowizorki. Wszystko tu zdaje się ledwie zainicjowane, zaznaczone, zamarkowane, puszczone. Z całego widowiska w pamięć zapada jedynie perfekcyjny epizod pijaniutkiej Pacjentki w wykonaniu Krystyny Tkacz. Inne role nie przekroczyły progu poprawności i szybko znikają w pamięci, na co obiecujący, mimo wszystko, tekst Modzelewskiego nie zasłużył.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji