Artykuły

"Hamlet" Andrzeja Wajdy

Od kilku lat duński książę nie stroni od naszych scen: ledwo przeminęła sława "Hamleta" krakowskiego wpisującego między wiersze sztuki, aktualne nastroje polityczne - nadszedł bardzo uproszczony, pełen aluzji moralno-obyczajowych "Hamlet" warszawski, a za nim pośpieszył autentycznie młodzieńczy, liryczny "Hamlet" koszaliński... Inscenizacja Andrzeja Wajdy wnosi wszakże w ten ciąg novum na naszym gruncie zupełne: "Hamlet" odzyskuje u niego swą grozę i okrucieństwo. Widziałem już Hamletów przeintelektualizowanych, poetyckich i neurastenicznych - nie widziałem jeszcze Hamleta okrutnego. Najogólniej rzecz biorąc przedstawienia sędziwego szekspirowskiego arcydzieła skłaniają nas do przemyśleń, czasem wzruszają - i to wszystko. "Hamlet" w Teatrze "Wybrzeże" jest wstrząsający i bezlitosny.

Wszystkie akcenty zostały w tej inscenizacji przesunięte. Król złagodniał; gruby, niezgrabny, pogrążony w obrzydliwych wspomnieniach swojej zbrodni, przeżywający ustawiczny "katzenjammer" moralny - wydaje się budzić niemal sympatię. (Klaudiusz w wykonaniu Zbigniewa Wójcika - to jedna z rewelacji spektaklu). Poloniusz utracił wiele ze swej możnowładczej pychy i znaczenia. Laertes usunął się w cień. Cały dwór, który w innych inscenizacjach roił się od szpiegów, przekupnych dworzan, intrygantów osaczających Hamleta zszarzał nieco. Przeciwnie: to Hamlet wyzbywszy się resztki romantycznych zahamowań stał się stroną atakującą, agresywną, osaczającą. Trudno wprost uwierzyć, jak bardzo ta postać jest elastyczna, ile indywidualności może się w niej pomieścić.

Obsadzenie w tej roli Emanuela Fettinga - aktora "chłodnego", obcego magii łatwych wzruszeń, było wielkim eksperymentem. Ale fakt ten właśnie zadecydował o wymowie i obliczu całego przedstawienia: Hamlet z zaszczutej przez dwór ofiary stał się sędzią. To on tropi, szantażuje króla, zrywa maskę pozorów z twarzy matki, jego ofiary wiją się pod jego przenikliwym spojrzeniem. Sucha, fanatyczna twarz Fettinga wydaje się czasem zdradzać zadatki sadyzmu; łatwo uwierzyć, że w jego żyłach i króla-mordercy płynie ta sama krew. Bywa niekiedy wręcz odpychający, antypatyczny, nieludzki w tym dochodzeniu prawdy, która raz już odkryta - blednie z czasem, domaga się jak gdyby zapomnienia. Podsuwa swoim ofiarom lustra, obserwuje ich załamywanie się, uderza nieomylnie w najczulsze miejsca rozdrapując rany, aby "nie zabliźniały się błoną podłości" - ale sam przecież w końcu grzęźnie, choćby zabijając pośrednio Ofelię. Zresztą i w tekście Szekspira znajdujemy ten niepokój Hamleta o echo, jakie po nim pozostanie:

Skalane imię po mnie pozostanie

Gdy nikt już żywy prawdy się

nie dowie...

Oczywiście to "okrucieństwo", ta "nieludzkość" jest też jedną nią kryje? Przede wszystkim odmęt bólu, wrażliwość rozjątrzona do ostatecznych granic i groźna. "Gdy z bólu ryczy ranny łoś..." Tak, właśnie Fetting był tym ryczącym z bólu zwierzęciem, zadawał ciosy, ale przecież rykoszetem godziły one także i w niego. Wspaniała scena z matką (kreowała ją Wanda Stanisławska-Lothe, pamiętna ze "Smaku miodu"), scena będąca niemal autonomicznym arcydziełem reżyserii i aktorstwa - przyniosła klucz do psychiki Hamleta-Fettinga, rozszyfrowała jego "wielowarstwowość", pozwoliła zajrzeć pod sceptyczną, surową maskę okrutnego gwałtownika. Zresztą nie tylko ta scena. Zaskakujący teatralnie epizod pantomimiczny odwiedzin Hamleta (jakby w transie czy śnie somnambulicznym) u Ofelii - odkrył zdławioną uczuciowość, niemal tkliwość... Fetting był oszczędny w uzewnętrznianiu "ludzkich" cech Hamleta - stanowczo zbyt oszczędny. Jednakże jego propozycja jest rewelacją: rzuca snop światła w wewnętrzny mrok Hamleta, który dotąd zbyt łatwo, zbyt składnie odkrywał nam swe tajemnice.

"Hamlet" Wajdy na scenie Wybrzeża jest przedziwnym amalgamatem stylów: średniowieczna symultaniczność akcji, przenosząca się z "okienka" do "okienka" tryptyku, renesansowe motywy plastyczne i muzyczne - i to wszystko na kanwie koncepcji Stanisława Wyspiańskiego, zawartych w jego kapitalnej rozprawie. Analiza tych elementów wymagałaby obszernego studium. Jedno jest pewne; odnaleźliśmy na scenie tego samego Wajdę, którego znamy z ekranu: gwałtownego, spełniającego swe intelektualne zamysły poprzez zderzenia kontrastów, "konwulsyjność" gry aktorskiej, nie lękającego się efektów krańcowych i szokujących. W tej inscenizacji mrok przełamuje światłość, bezradna dziewczęcość Ofelii skontrastowana jest z "okrucieństwem" Hamleta, król nie waha się wybuchnąć szlochem w scenie wyrzutów sumienia, a zamordowany Poloniusz wali się na ziemię rozdzierając głową prześcieradło. Jest to "Hamlet" odsłaniający wszystkie sprzeczności i konflikty moralne, przełożone na język aktorstwa zdyscyplinowanego, lecz wulkanicznego - możliwie najdalszy od propozycji ugrzecznionych. Znam respekt, jaki Wajda żywi dla wielkiego reżysera japońskiego Akira Kurosawy. I chyba gdańskiego "Hamleta" porównać właśnie można z arcydziełem "Tron we krwi", będącym adaptacją filmową "Makbeta". Tam właśnie przemówił Szekspir okrutny, groźny, czarno-biały, niedopowiedziany do końca... Gdzieś, w ostatniej warstwie, zarówno u Kurosawy jak i u Wajdy czai się ta "noc nieprzejrzana bez gwiazd i czarna..." Ale czyż bez niej można by sobie wyobrazić "Hamleta"?

[Data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji