Artykuły

Melodramaty i demony

Nie wiadomo, czy to któryś z dyrektorów krakowskich teatrów zaangażował pod Sukiennice stylowego krakowiaka, jakby żywcem przeniesionego z rysunków Mrożka. W każdym razie mały, pulchny jegomość w krakusce i drucianych okularkach, przydeptujący pęk pawich piór, prowokował do spacerów po przybytkach Melpomeny.

Wbrew krakowskiej tradycji scenami najbardziej cenionych teatrów zawładnęli ludzie młodzi. Najciekawsze spektakle ostatniego sezonu zostały przygotowane przez niedawnych absolwentów (a nawet studenta) wydziałów reżyserskich.

Widzowie od lat znają wiele scenicznych historii, w których to dzięki zabiegom medycznym bądź też magicznym bohater staje się kim innym. Tym azem "Ministura" - mała scena Teatru im. J, Słowackiego w Krakowie - zaproponowała spektatorom udział w nieco innej metamorfozie. Spektakl "Psie serce" został zrealizowany na kanwie powieści Michała Bułhakowa, a - najprościej mówiąc - przedstawia on w groteskowej tonacji przebieg i skutki wynikające z eksperymentu przeszczepienia bezpańskiemu psu Szarikowi ludzkiego serca, tudzież innych anatomicznych szczegółów, które pozwolą mu funkcjonować jako jurnemu Szarikowowi.

Ta na pozór błaha historyjka ma jednak swój głębszy podtekst: obrazowo mówi o mentalności społeczności lat dwudziestych - mieszkańcach jednej z moskiewskich kamienic. Cały wachlarz ich postaw, w konfrontacji z nowo stworzonym dzieckiem swego wieku - Szarikowem - buduje pełny obraz tamtych dni i problemów. Czy rzeczywiście tylko dawnych?

Realizatorzy scenicznej wersji "Psiego serca": adaptator i reżyser Rudolf Zioło i wyróżniający się odtwórcy wiodących ról: Jan Peszek i Krzysztof Jędrysek, wspomagani przez zespół, zdecydowanie wierzą w ponadczasowość wielu spostrzeżeń Bułhakowa i pewnie dlatego zrealizowali tę pozycję i to w dodatku na nobliwej scenie dziewięćdziesięcioletniego teatru. A nośność tekstu potwierdzają żywe, spontaniczne reakcje widzów. Wydaje się jednak, że chwytliwość tego - moim zdaniem - jednego ze słabszych utworów Bułhakowa tkwi w stosunkowo niskim stopniu trudności odbioru. Toteż młoda przeważnie widownia reaguje na dowcipy, aluzje wprost, ale nie zawsze wyłapuje głębsze myśli. Może więc szkoda, że zamiast pożółkłej makulatury kartek z romansu dla kucharek - teatralni NEP-owcy nie rozrzucili po przestrzeni scenicznej i wśród ludzi ulotek z historyczną legendą, wyjaśnieniem...

W Krakowie mówi się (jak to ładnie brzmi), że największym walorem spektaklu jest dobre aktorstwo. Nie podzielam tej opinii, a szczególnie, gdy dotyczy ona postaci doktora Barmentala granego przez Jeraego Grałka. Bliskość widzów i aktorów (scena "Miniatura") ujawniła zwłaszcza niedyspozycję ruchową tego aktora. Ale spektakl stoi na Szarikowie Jędryska (interesujące pantomimiczne rozwiązania z pierwszej części spektaklu) i profesorze Preobrażeńskim Peszka (świadome, oszczędne w środkach wyrazu aktorstwo). Zdaje się, że przy okazji tych postaci można ipochwalić młodego debiutującego reżysera za udane poprowadzenie obu ról. Jest to, być może, pochwała darowana mu nieco awansem, ale czas i następne realizacje poczymą ewentualną korektę.

"Do widzów będzie należeć ocena, czy przeniesienie w czasie i przestrzeni tej historii o nędzy i miłości spełniło nadzieje reżysera i teatru" napisał w programie do Biednych ludzi" Tadeusz Nyczek. Premiera widowiska odbyła się blisko rok temu i w tym czasie publiczność zadośćuczyniła oczekiwaniom reżysera. Spektakle cieszą się powodzeniem, a jest to niewątpliwa zasługa młodego twórcy przedstawienia, aktora, studenta reżvserii krakowskiej PWST, Tadeusza Bradeckiego (znanego między innymi z udziału w filmie "Constans" K. Zanussiego i telewizyjnych spotkań z balladą).

Pierwsza powieść F. Dostojewskiego "Biedni ludzie" składa się z listów. Pisze do siebie dwoje ludzi. On - podstarzały urzędnik niskiej kategorii. Ona - młoda panienka bez majątku. Mieszkają po sąsiedzku, spotykają się, pomagają sobie wzajemnie. Pobrać się nie mogą, bo z czego będą żyli? Pojawia się więc ten trzeci i biedna, nie kochająca go Waria wyjdzie za niego za mąż. Ten żałosny melodramat dziś zapewne wzruszyłby niewiele osób, gdyby nie forma krakowskiego przedstawienia. Otóż reżyser zastosował konwencję teatru w teatrze. Objazdowy, jarmarczny teatrzyk prezentuje widowni historię dwojga bohaterów: Makarego Aleksiejewicza Diewuszkina i Warwary Aleksiejewny Dobrosiełowej (obie role interesująco zagrane przez Magdę Jarosz i Kazimierza Borowca). Dwaj narratorzy przedstawiają publiczności postacie dramatu, komentują aktualne wydarzenia, opowiadają zdarzenia z przeszłości, pomagając sobie kolorowymi planszami i wierszami Niekrasowa śpiewanymi do muzyki St. Radwana. Dzięki inscenizatorskirn zabiegom łzawa, melodramatyczna historyjka przekształciła się w uniwersalną opowieść o biednych ludziach "zmuszonych do bylejakiej egzystencji przez okrutny świat i brak zrozumienia otoczenia.

"Biednych ludzi" obejrzeć można w piwnicy "Przy Sławkowskiej 14", gdzie mieści się eksperymentalna scena Teatru Starego. Uroku przedstawieniu, ale to już zapewne nie było zamierzeniem reżysera, dodaje fakt, iż widzom sypie się na głowy odpadający ze ścian i sufitu tynk...

Polską prapremierą sstuki P. O. Enąuista zakończył ubiegły sezon Teatr Stary w Krakowie. Dosyć odważnie sięgnięto po dramat właściwie nieznanego w Polsce szwedzkiego pisarza - na scenach teatralnych wystawiano jedynie jego , "Noc trybad". Reżyserem spektaklu został nieznany jeszcze Krzysztof Babicki. Już tylko z faktu wykorzystania nowego tekstu jednego z błyskotliwszych twórców literatury szwedzkiej można było obiecywać sobie bardzo wiele. Tym więcej, że przecież udział wzięli znakomici aktorzy: Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Jan Nowicki, Jerzy Binczycki Elżbieta Willówna-Bińczycka. Atuty, jakimi dysponował młody reżyser, tylko pozornie były nie do zbicia.

Z pewnością nie najłałwiejszy do przeniesienia na polską scenę był tekst "Z życia glist". Enqust, ukazują salon państwa Heibergów, miejsce spotkań intelektualnej XIX-wiecznej Kopenhagi starał się zdemaskować środowisko duńskich intelektualistów. Życie dyktatorów gustów estetycznych i artystycznych całego społeczeństwa było, wbrew pozorom, dalekie od czystości i szlachetności: pani Heiberg, gwiazda duńskiego teatru, dręcząca ale i kokietująca Andersena (tak, tak, tego od baśni!) nie z powodu własnych uczuć, ale jego sławy, pan Heiberg, nieprzystępny i apodyktyczny "nie umiejacy zamienić dwóch słów z kimś z ludu". W czasie dręczącego seansu-spowiedzi bohaterowie dokonują wiwisekcji, odkrywając wśród spazmów, krzyków, szarpaniny, kolejne bolesne miejsca, zapamiętane z dzieciństwa przeżycia, progi kariery.

Dzięki świetnej grze aktorów widz może zapamiętać sceny jak kolorowe pocztówki - puste, bo do przeżycia nie ma nic. Wydaje się, że całkiem inny byłby, wydźwięk przedstawienia, gdyby miast wiernej adaptacji reżyser zechciał utrzymać, widowisko w tonacji groteski. Tak, jak sygnalizowały to pierwsze sceny, kiedy Andersen opowiada o fiasku swej mowy o miłości wygłaszanej na królewskim dworze. Mowy, której cały efekt zaprzepaściła wypadająca na posadzkę sztuczna szczęka mówcy...

Jedyną mocną stroną spektaklu jest gra aktorów, niestety niewiele mających do wygrania. Ich wysiłki wspiera oszczędna scenografia Urszuli Kenar i muzyka Stanisława Radwana, punktująca wzrastające napięcie.

Moda na demony i naturalistyczne glisty minęła, miejmy nadzieję, bezpowrotnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji